Rejs po Południowej Dalmacji
Rok 2021 ze względu na epidemię COVID-19 nie nastrajał optymistycznie w kontekście wyjazdów turystycznych. Lato przyniosło jednak trochę oddechu i ograniczenia restrykcji i udało nam się namówić Jurka (Jurasa) i Mirelę na rejs po południowej Dalmacji. A to były najważniejsze dwie osoby załogi – bo bez skipera raczej byśmy się nie wybrali
Jurek zajął się wynajmem jachtu, a my lotem i pozostałymi kwestiami. I tak – w sobotę 28 Sierpnia 2021 późnym popołudniem wylądowaliśmy na lotnisku w Dubrowniku. Formalności mimo covidowych obostrzeń poszły sprawnie - niestety zamówiony transfer do mariny nie zadziałał. Gość do którego zadzwoniliśmy mętnie się tłumaczył, że nie miał potwierdzenia itp. Ale to nie problem bo przecież są taksówki a w Dubrowniku jest o tyle fajnie że przy lotniskowym postoju stoi wielka tablica z wypisanymi cenami za kursy do co ważniejszych miejsc w okolicy więc nie ma obaw że wpadnie się w łapy naciągaczy. I tak za 300 HRK/taxi ( musieliśmy wziąć dwie bo byliśmy w osiem osób ) dotarliśmy do ACI Marina Dubrownik. (Tu drobna uwaga – bus kosztuje 400 HRK ale … często kierowca mówi że jedzie wg taksometru, i jakoś tak wychodzi, że zawsze to jest drożej )
Formalności w wypożyczalni Euromarine gdzie za pośrednictwem naszego rodzimego PUNT S.C. Jurek wynajął jacht nie trwały długo – trzeba tylko było uiścić standardową opłatę klimatyczną 70 HRK/osobę.
Dużo więcej czasu – około 1,5 godziny – zajęło nam odebranie jachtu. Ale tu nie ma się co dziwić bo z jednej strony trzeba się zapoznać z wszystkimi istotnymi elementami wyposażenia a z drugiej sprawdzać wszystkie ewentualne braki, usterki czy uszkodzenia, żeby nie mieć problemu przy jego zdawaniu.
Na szczęście w naszym przypadku za wiele tych problemów nie było i wreszcie mogliśmy z Jurasem zaprosić resztę nudzącej się w biurze wypożyczalni załogi na pokład Sun Odyssey 440 o wdzięcznej nazwie „Sigma Kiss”. Zaokrętowanie też zajęło nam trochę czasu, tak że już po ciemku poszliśmy do marketu na zakupy aby rankiem można było wypłynąć bez zbędnej straty czasu.
Niedzielny poranek wstał pochmurny z przelotnymi opadami deszczu – ale nie mieliśmy zamiaru gnuśnieć w porcie jako że plany mieliśmy ambitne i po śniadaniu padła komenda „odbijamy”.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
ACI Marina w Dubrowniku jest bardzo ciasna i straszliwie zatłoczona, ale Juras pokazał klasę i po kilkunastu minutach powolnego płynięcia wężowym ruchem między setkami jachtów wyszliśmy wreszcie na luźniejsze wody. Jeszcze tradycyjny toast dla Neptuna o wybłaganie pomyślnych wiatrów i Juras zarządził kierunek Dubrownik – mury miasta od strony morza.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Po opłynięciu murów Dubrownika, skierowaliśmy się na północ w kierunku Wysp Elafitskich – naszym celem było położone na kontynencie Slano. Pogoda poprawiała się z minuty na minutę i około południa mieliśmy już piękne słońce.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Do mariny ACI w Slano dopłynęliśmy wczesnym popołudniem po pokonaniu 22,6 mil morskich co zajęło nam 5 godzin. Niestety tu dopadła nas awaria sprzęgła. Na szczęście została sprawnie usunięta następnego ranka przez serwis przysłany z wypożyczalni. Miłą niespodzianką było to że nie musieliśmy płacić za postój – jak powiedziała nam miła pani w recepcji staliśmy w marinie ze względu na awarię więc…
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Po naprawie sprzęgła ruszyliśmy w stronę wyspy Mljet do miasteczka Pomena. Po ponad sześciu godzinach i pokonaniu 30,3 mil morskich dotarliśmy do celu.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
W Pomena zacumowaliśmy przy mooringach konoby „Galija” w której wcześniej dokonaliśmy telefonicznej rezerwacji (zalecane) i zjedliśmy smaczną kolację.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Rankiem wybraliśmy się na wycieczkę do słynnych „jezior” – tak naprawdę są to głębokie, morskie zatoki położone wśród pięknych porośniętych zielonym lasem wzgórz. Z Pomena jest do nich raptem 800 metrów spaceru przez las. Wielką atrakcją jest wąski kanał łączący Male i Velke Jezero ze względu na bardzo bystry prąd z którym fajnie się spływa z wielkiego do małego jeziora. Pod prąd nikt z nas nie dał rady go pokonać płynąc.
Po kąpieli i figlach popłynęliśmy jeszcze statkiem na wysepkę i do klasztoru Św. Marii. Dzisiejszy budynek klasztoru jest dwupiętrową renesansową budowlą, która z dwóch stron otacza dziedziniec, a główny układ w kierunku dziedzińca ma arkadowy korytarz. Klasztor został opuszczony 1869 roku i z tym wydarzeniem wiąże się legenda, że benedyktyni przeklęli ludność wyspy tak, że wszystko robili w odwrotnej kolejności.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Po powrocie z wycieczki nad jeziora ruszyliśmy w stronę wysepki Lastovo do której dopłynęliśmy późnym popołudniem (20,1 mil morskich; 4 godziny żeglugi) i zacumowaliśmy do mooringów konoby „Triton”.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Po kolacji i wieczornych tańcach i śpiewach na nabrzeżu z zaprzyjaźnionymi załogami sąsiednich jachtów wyruszyliśmy po śniadaniu w stronę Korculi. Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze na kąpiel i skoki do wody w pięknej zatoczce na wyspie Saplun - 5,5 mili morskiej od Zaklopaticy.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Z wyspy Saplun po przepłynięciu 17,8 mil morskich dotarliśmy do Korculi. Marina ACI w Korculi była w remoncie o czym wiedzieliśmy, ale wprowadzono nas w błąd że z tego powodu nie można robić rezerwacji telefonicznych. Wpłynęliśmy do mariny, ale bosman po usłyszeniu, że nie mamy rezerwacji kazał nam się wynosić. Popłynęliśmy na miejską keję która leży w otwartej na północ zatoce Uvala Luka nieco na południe od mariny. Niestety nie było mooringów, trzeba było rzucić kotwicę – ale było jeszcze sporo miejsca. Po jakimś czasie przyszedł bosman i zaczął marudzić że zajmujemy za dużo miejsca, za mało wyrzuciliśmy łańcucha itd., itp. Nie chcieliśmy psuć przyjaznych stosunków polsko-chorwackich więc posłusznie odbiliśmy i ponownie przycumowaliśmy tym razem bliżej stojącego z lewej burty wielkiego katamaranu. Bosmanowi i tak było mało – bo zajmowaliśmy 3 polery a nie 2. No cóż – do trzech razy sztuka – przy trzeciej próbie wreszcie go zadowoliliśmy. W nocy doceniliśmy jego upór, ale o tym w dalszej części relacji.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Po zwycięstwie nad bosmanem wybraliśmy się na zwiedzanie miasta Korcula. Miasteczko rozpoczęto budować w XIII wieku, a jego starówka otoczona obronnymi murami zachwyca do dzisiaj. Widziane z lotu ptaka przypomina podobno szkielet ryby. Najcenniejszym zabytkiem jest katedra Św. Marka budowana z przerwami od XIV do XVI wieku. Nam szczególnie podobały się wąskie uliczki schodzące stromo w stronę morza. W Korculi, w 1254 roku urodził się Marco Polo (tak twierdzą miejscowi) – największy podróżnik średniowiecza.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Na kolację zaszliśmy do polecanej przez Roberta Makłowicza konoby „Skver” – gdyby nie to polecenie na pewno byśmy do niej nie zaszli, tym bardziej że nie jest łatwo do niej trafić. Ale nie żałowaliśmy – jedzenie było świetne, szczególnie tuńczyk a ceny nie były wygórowane.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Po kolacji wróciliśmy na jacht. W międzyczasie rozwiało się okropnie, a że wiało z północy, akurat z kierunku gdzie zatoka, w której mieści się miejska marina otwiera się na kanał Peljesacki zaczęło się robić nieciekawie. Na szczęście – trzykrotnie dzięki portowemu bosmanowi rzucana kotwica trzymała mocno, ale i tak trzymaliśmy całonocną wachtę bo gdyby puściła to ….
Tak zresztą zachowywali się prawie wszyscy – poza naszymi sąsiadami z lewej nurty (Rosjanie) którzy biesiadowali do północy nic sobie nie robiąc z pogody. Nie wszystkim niestety kotwice trzymały jak nasza – stojący z prawej burty trimaran ze szwajcarską załogą próbował poprawić swoje położenie i niestety uderzył rufą w naszą burtę – na szczęście skończyło się na niewielkim otarciu. Ale rano musieliśmy oczywiście zawiadomić wypożyczalnię, przesłać zdjęcia, namiary na Szwajcarów itd. żeby nie mieć problemów przy zdawaniu jachtu. Na szczęście wszystko poszło jak z płatka.
Po śniadaniu i załatwieniu formalności ruszyliśmy w stronę wyspy Mljet. Celem była miejscowość Okuklje od której dzieliło nas 29,3 mil morskich. Po drodze udało nam się spotkać delfiny, a około 14:30 zacumowaliśmy do mooringów konoby „Maran” w pięknej, bezpiecznej zatoczce.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Wieczorem w konobie zjedliśmy na kolację tradycyjne chorwackie peki – rybną i mięsną. Jedzonko było super – trzeba tylko pamiętać, że pekę należy zamówić minimum dwie godziny wcześniej.
Rano przed śniadaniem wybraliśmy się na spacer do położonego na wzgórzu po drugiej stronie zatoki kościółka Św. Mikołaja. To był fajny spacer.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Po spacerze i śniadaniu ruszyliśmy w stronę Dubrownika. Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze na kąpiel w zatoczce Sunj na wyspie Lopud i w zatoczce Celo na wyspie Kolocep.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Po kąpielach popłynęliśmy do mariny ACI w Dubrowniku. Musieliśmy jeszcze zatankować paliwo co okazało się nie małym wyzwaniem, ze względu na kolejkę jachtów, w której straciliśmy ponad dwie godziny.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Ale w końcu udało się, przycumowaliśmy w marinie i bez problemów przeszliśmy kontrolę zdawczą jachtu. Mogliśmy na nim jeszcze spędzić ostatnią noc – tak więc były wspominki, toasty za szczęśliwy rejs i plany na przyszłość.
Rano opuściliśmy jacht, a że lot mieliśmy dopiero wieczorem, zostawiliśmy bagaże w biurze wypożyczalni i pojechaliśmy na zwiedzanie Dubrownika.
Na początek zrobiliśmy rundę po murach.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Dubrownik zrobił na nas wielkie wrażenie. Miasto wpisane w 1979 roku na listę UNESCO otaczają grube, potężne mury miejskie. Historia Dubrownika sięga VII wieku, kiedy to na niewielkiej wysepce u wybrzeża osiedlili się greccy i rzymscy osadnicy ze zniszczonej w najeździe Słowian miejscowości Epidaurus, położonej bardziej na południe. Założyli oni tu nowe miasto o nazwie Ragusa. Słowianie z kolei osiedlili się na stałym lądzie, zakładając naprzeciwko Ragusy miasto Dubrava. Ponieważ sąsiedzi żyli w zgodzie, a obie osady coraz bardziej się rozrastały, postanowiono zasypać bagnisty przesmyk, oddzielający wyspę od stałego lądu i połączyć obie miejscowości, tworząc Dubrownik. W miejscu dawnego przesmyku znajduje się dzisiaj główny deptak miasta – Stradun.
Piękne miasto. Kilka godzin, które mieliśmy do dyspozycji to stanowczo za mało. Fajnie by było pobyć tu dłużej. My tylko krótko pospacerowaliśmy po uliczkach starego miasta.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Tak kończył się nasz urlop i rejs. Przepłynęliśmy 147,1 mil morskich w czasie nieco ponad 34 godzin. Wiało nam różnie, ale udało się parokrotnie przewietrzyć żagle. Na wyspach Mljet i Lastovo cumowaliśmy w konobach – to świetny sposób, wymagający jedynie wcześniejszej rezerwacji telefonicznej. Ale jeśli je się w konobie kolację to nie płaci się za postój!
Poniżej trasa naszego rejsu
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
D&J
*) Zdjęcia - Dorota, Jurek, Mirela i Juras.