Gender
Czas jakiś temu wszedłem w bliższą komitywę z wędkarzami. Nie ze wszystkimi rzecz jasna gdyż bardziej niż sztuka moczenia kija interesują mnie ludzie. Stąd też z niektórymi mamy dziś coś co przyjaźnią się nazywa. Chociaż takie określenie w dzisiejszych czasach to… Co do ryb, generalnie wodnej menażerii jestem zdecydowanie za. Wprawdzie do Norwegii na dorsze raczej nie pojadę, ale też żadną rybą czy innym gościem w chitynowym pancerzu nie pogardzę. Wszak dieta, która mówi, „że rybka lubi pływać” piękną jest. A u tych moich wędkarzy podoba mi się, i to bardziej niż rekordowe osiągnięcia - przestrzeganie standardów. Do wody wypuszczają z powrotem te za duże i te za małe. Słyszeliście kiedyś plusk ogona powracającej w otmęty ryby?! I jeśli nawet bawią się łowieniem to, jeśli norma przewiduje dwie sztuki dziennie to są dwie. Kolejne wracają do domu znaczy się do wody.
A oprócz tego dbają o okoliczne żyjątka. Nigdzie nie widziałem tylu budek lęgowych i takiej chmary ptactwa jak w okolicach stawów raszowskich. Zimą regularnie ptaki dokarmiane są różnymi nasionami z karmików wykonanych z plastikowych petów. Swoją drogą ten wynalazek można polecić wszystkim ekologom. Korzystają z tych udogodnień stada wróbli i sikorek wszelkiego autoramentu. Zaś z jabłek nabitych na gałęzie drzew korzystają, ( o czym wcześniej nie wiedziałem) i to z dużą przyjemnością kosy. Przynajmniej świadczą o tym pozostawione ogryzki.
Ciekawych zdarzeń jest całe mnóstwo. Ot choćby, gdy późnojesiennym zmierzchem siedzącemu nad wodą wędkarzowi ktoś znienacka i bezszelestnie zrywa kudłatą czapkę z głowy. Zdziwił się bardzo, gdy tym kimś okazała się sowa. Ja zobaczyłem iskrę sunącą wzdłuż wody. A to tylko kolorowy zimorodek.
U Romka parę lat temu pojawił się kot wielkości przecinka. Z początku nieufny i płochliwy. Z czasem regularnie dożywiany (rybkami i specjalistyczną karmą) stał się stały mieszkańcem pomostu. A właściwie mieszkanką i to z pełnym zaufaniem, bo… przyprowadziła małe. Było ich więcej, ale w końcu na znajomy warkot samochodu i okrzyk „Kiciuchy” z dumnie podniesionymi ogonami pojawiała się tylko stara z młodą. Moda jeszcze nerwowa, przestraszona, ale z czasem i ona zaczęła rządzić. Gdy pocieplało korzystały z pobytu wędkarza. Zimą, co dwa, trzy dni regularnie otrzymywały dostawę kociego żarcia i pieszczot. W tym roku Romek stwierdził, że szkoda kotów i zaordynował im (nie było to wcale proste) tabletki „antykot”. Nie zdążył. Stara gdzieś się okociła. I przepadła. Nie wiadomo, co robi. Może zajmuje się wychowaniem małych?
A młoda? Dziś już dorosły kot podporządkowała sobie kilku wędkarzy. Dożywianie obowiązkowe. Głaskanie również. Drapanie to już tylko w jedną stronę. No i kilka dni temu wybuchła bomba (niekoniecznie głębinowa). Fachowiec od kotów stwierdził, że ta nasza kotka to regularny kot. To prawie jak w tym starym wędkarskim wicu „Wędkarz złowił rusałkę. Rano okazało się, że to był sum. I tak do kaca doszedł jeszcze wstyd”.
AZH