Życia nie mierzy się ilością oddechów
tylko ilością chwil,
które nam zapierają oddech w piersiach.
Maya Angelou
Dolina Chochołowska - Luty 2013
W połowie lutego skrystalizowały się moje wiosenne plany wyjazdowe i tak wyszło że jak w Tatry to tylko w lutym. Zdzichu wziął sprawy w swoje ręce i zarezerwował noclegi w Schronisku w Dolinie Chochołowskiej. Z niepokojem obserwowaliśmy prognozy pogody, bo były niestety niezbyt pomyślne. Ale cóż słowo się rzekło, więc w południe 20-tego lutego zajechaliśmy na parking u wylotu Doliny Chochołowskiej. Była nas piątka - ja, Andrzej, Zdzichu, Artur i Dorotka którą po drodze zabraliśmy z Krakowa. W schronisku miała już na nas czekać Marysia - która dojechała nocą z Białegostoku.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Po uzupełnieniu nadwątlonych sił w pobliskiej knajpce zarzuciliśmy wory na plecy i ruszyliśmy w drogę. Przed nami 11 km doliny. Widoczki mimo pogody fajne, humory dopisywały więc szło się dobrze. Jak zwykle kryzys przyszedł pod koniec - ale udało się. Dotarliśmy do schroniska, odnaleźliśmy Marysię i siedząc w ciepełku i sącząc piwko suszyliśmy się snując plany na kolejny dzień.
Czwartek przywitał nas słońcem!!!. To od razu przyśpieszyło śniadanie i przygotowania do wyjścia - cel - Grześ i dalej. Sceneria była wspaniała, z ośnieżonych drzew podmuchy wiatru zwiewały srebrzyste lawinki śniegu. Szlak o dziwo był przetarty - nie staraliśmy się wyjść jako pierwsi ze schroniska.
Po długim podejściu lasem weszliśmy na porośnięty kosodrzewiną - teraz zasypaną śniegiem - grzbiet Grzesia. Jeszcze trochę i wreszcie szczyt. Widoki rozległe - Salatyn, Banówka, Trzy Kopki. Przed nami grzbiet prowadzący na Rakoń. Wołowiec i Rohacze w chmurach - chwilami wiatr przegania chmury i pokazuje się Jarząbczy, Raczkowa Czuba, Kończysta, Starorobociański, a nawet Błyszcz i Bystra.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Na Grzesiu wypijamy po łyczku grejpfrutówki Marka, który nie mógł pojechać ale środki podesłał! Pogoda troszkę się psuje - chmury przewalają się chwilami nad graniami dodając uroku krajobrazom. Z Andrzejkiem postanawiamy schodzić - reszta grupy idzie dalej na Rakoń. Schodzimy powoli, podziwiając widoki i rozmawiając z podchodzącymi z dołu turystami. Spotykamy sympatyczną parę - Magdę i Marka. Nasza czujka dotarła do Rakonia - okazało się że wszyscy którzy tam dotarli - wracają przez Grzesia. Zasypana śniegiem, nieprzetarta dolina Wyżnia Chochołowska nie zachęcała do schodzenia. Nasi nie poddali się - przetarli zimowy szlak z Rakonia przez Wyżnią Chochołowską. Ale do schroniska wrócili mocno zmęczeni, a dziewczyny - zmarznięte . Zupka, herbata, piwko przywróciły ciepło i siły - wieczorem próbujemy wykorzystać schroniskowe WiFi aby zamieścić na stronie gorące sprawozdania z wycieczki. Dopraszamy poznanych na trasie Magdę i Marka i przy buteleczce Jamesona snujemy wspomnienia z różnych tatrzańskich przygód. Okazuje się że Marek ma talenty masażysty - korzystamy więc aby wygonić zmęczenie przed kolejnymi wycieczkami.
Kolejny dzień przyniósł zmianę pogody. Słoneczko zniknęło za ciężkimi chmurami, ale nie było najgorzej - nie padało. Wystartowaliśmy na Iwaniacką Przełęcz z planami podejścia na Kominiarski. Szło się dość ciężko - jednak słońce to dodatkowy doping - a tu nic, tylko chmury i mgły. Znowu - na podejściu pod Iwaniacką - stwierdzamy z Andrzejem - że chyba czas przestać opóźniać młodzież - może im się uda. Postanawiamy wracać - powoli, wspierając się dwoma puszkami piwka wracamy do doliny i schroniska. Młodzież weszła na Iwaniacką - ba - spróbowali nawet wyżej. Ale zasypana po same czubki kosówka tak im dała w kość że zawrócili po przetorowaniu szlaku do pierwszych skałek.
Wieczorkiem, tradycyjnie z Magdą i Markiem - znowu siedzimy przy butelce rudej wspominając górskie wyprawy w Tatry, Dolomity itd.
Sobotni ranek wita nas opadem śniegu i potężną zadymką. Obserwacja wirujących tumanów śniegu z okien jadalni powoduje, że dla podtrzymania na duchu zamawiamy zupę mleczną i szampana (wino musujące Carskoje Igristoje ). Pani przy bufecie trochę się dziwi, dwa razy upewnia - ale podaje bez sprawdzania dowodów. Wyglądamy na pełnoletnich. Mieszanka zdecydowanie poprawia nam humor. Zamawiamy kolejne dwa szampany.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Pojawiają się Magda i Marek z plecakami - chcą przejść przez Iwaniacką do Schroniska na Ornaku. Wypijamy więc szampanem strzemiennego.
Ze względu na pogodę anektujemy telewizor i oglądamy filmy przygotowane przez Zdzicha i Artura z wypraw w Gorgany, Tatry, Pieniny i Góry Sowie. Czas leci a pogoda niewiele się poprawia. Postanawiamy pójść na spacer do Kapliczki. Gór nie widać, walczymy trochę na śnieżki, kopiemy się w ciężkim śniegu.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Po powrocie do schroniska Marysia stwierdza, że chyba czas wracać - ma jakiś nocny pociąg do Białegostoku. Jako że już ciemno, Artur solidarnie postanawia ją odprowadzić do wylotu doliny. Po godzinie po Artura wyruszają Dorotka ze Zdzichem. No a na końcu odczekując czas stosowny - wyruszamy po wszystkich - ja i Andrzej - uzbrojeni w czołówki. Na szczęście spotykamy ich 10 minut od schroniska - to się nazywa wyczucie czasu . Wieczorkiem - gra w kości - i niespodziewany triumf Andrzeja.
Niedzielny ranek przynosi odwilż i deszcz. Pakujemy się i po śniadaniu ruszamy z plecakami do domu. Droga doliną najpierw jest niezła - niestety im dalej tym gorzej. Ostatni odcinek, a szczególnie po wyjściu na Siwą Polanę daje mi w kość. Nogi ślizgają się po rozmiękłym śniegu, plecak jakby cięższy. Nawet widok parkingu nie poprawia humoru.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Jeszcze zakupy oscypków, jeszcze obiad w zakopiańskiej Gazdowej Kuźni, jeszcze ostatni rzut oka na zasnute chmurami Tatry i wracamy.
Do zobaczenia - pewnie niedługo.
J&A