• Banner_Dolomity.jpg
  • Banner_Polska.jpg
  • Banner_Rumunia.jpg
  • Banner_Ukraina.jpg
  1. Start!
  2. Relacje przyjaciół
  3. Scena Klubowa
  4. Relacje z Polski
  5. 2016 - Tatry jeszcze przed wiosną

Tatry jeszcze przed wiosną

Sobota 05.03 - Środa 09.03.2016

 

Ostatnie Tatry były już tak dawno a mnie jak zwykle bardzo, ale to bardzo chce się w góry.

Tradycję trzeba bezwzględnie podtrzymywać, przecież Tatry muszą być w tym roku jeszcze raz ze śniegiem.

Tym razem Słowackie, nie byliśmy tam całe wieki. W mieście ciągle praca i praca, terminy, zobowiązania a w górach cisza, spokój i wszechogarniające piękno. Na dole siąpi deszcz, po przekroczeniu magicznej granicy wejścia na szlak, najwyżej delikatnie prószy śnieg a chwilami nawet przebłyskuje słoneczko. Jak to jest, że tam zawsze jest tak magicznie?

Pierwszego dnia plan zakładał poranny wyjazd pierwszej trójki ze Zdzieszowic, po drodze zachciało się dobrej kawy, więc gdzie? może by tak Kraków? przy okazji można zabrać jeszcze ze dwie dziewczyny. Kawa chyba smakowała, bo zabrali. Nasza doborowa górska piątka to: Zdzichu, Agnieszka, Artur, Dorota i Paulina. Żeby wieczorem było trochę weselej zgarnęliśmy z Białki Tatrzańskiej naszych znajomych amatorów białego szaleństwa, snowboard nie ma już przed nimi żadnych tajemnic. Izę, Karola i Mańka znaleźliśmy w całkiem oryginalnym miejscu, o jeszcze lepszej nazwie - Bury Miś. Ocenę wystroju pozostawiam indywidualnym odczuciom, jedno jest pewne, czegoś takiego jeszcze nie widzieliśmy, a ilość pomysłów na oryginalne drugie życie przeróżnych sprzętów imponujące.

 

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Dalej na trasie, już za naszą granicą, jaskinia Bielańska na zboczach Tatr Bielańskich, do której wchodzi się z Kotliny Tatrzańskiej, leśną ścieżką około 120 metrów powyżej parkingu. http://slovakia.travel/pl/jaskinia-belianska

Kilkoro z nas poszło zwiedzać, bo naprawdę warto a reszta, która już tam kiedyś była, dostała bojowe zadanie – znalezienie noclegu dla całej naszej ósemki. Nie rezerwowaliśmy wcześniej, w planowanym miejscu docelowym czyli Nowej Lesnej, tak jak u nas w Zakopanem i okolicy, co drugi dom to prywatne kwatery, o wdzięcznej słowackiej nazwie „ubytovanie”.

Jednak mieliśmy niestety kilka chwil niepewności. Słabe warunki narciarskie spowodowały, że miejscowość wydała się nam jakby opuszczona. Spisany zapobiegliwie z bookingu adres był zajęty, a kilka innych po prostu zamkniętych, z informacją i numerem telefonu. Pod jeden z nich zadzwoniliśmy, ale wynajęcie od zaraz nie było możliwe, trzeba z kilkudniowym wyprzedzeniem. Jak zwykle najlepsza metoda to zagadnięcie tubylca. Starszy pan, wychodzący z psem na spacer, okazał się skarbnicą wiedzy o całkiem niezłej kwaterze. Zajął się naszym problemem od razu, jeden telefon i już 10 minut później wprowadzaliśmy się do Pani Evy na sąsiedniej ulicy. http://www.1-2-3-ubytovanie.sk/pl/eva-tatry

Po dojechaniu amatorów jaskiń postanowiliśmy poszukać jeszcze skarbów Nowej Lesnej. Intuicja wspomagana głodem zaprowadziła nas do miejscowej karczmy zwanej „Kolibą”. Tam zaspokoiliśmy potrzeby jadła i napitku, szczególnie pragnienie słowackiego pysznego piwka, oczywiście w obu dostępnych odcieniach. Niektórzy próbowali jeść wegetariańsko, ale danie z pieczonej rybki wystarczyło tylko na przystawkę. Ślinka pociekła na widok wielkiej golonki przygotowywanej na ruszcie w środku sali. Tak się robi skuteczną reklamę. Po prawie godzinnym oczekiwaniu wjechała na stół i zaspokoiła niedojedzonych.

Od niedzieli do wtorku mieliśmy zamiar pochodzić po słowackich dolinkach. Jak wszyscy wtajemniczeni wiedzą, zimą nie wolno oficjalnie chodzić powyżej czynnych schronisk, na szczęście zamknięta jest tylko Chata pod Rysmi. Zbójnicka czy Teryho Chata wcale nie są tak blisko i nisko, a Velka i Mala Studena Dolina jak najbardziej warte spaceru o każdej porze roku.

W niedzielę na rozgrzewkę zaczęliśmy od Popradzkiego Plesa i symbolicznego cmentarza ofiar gór na zachodnim stoku Osterwy, u wylotu Doliny Złomisk.

 

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Zostawiliśmy auta na parkingu w Strbskom Plese (1315 m npm) i ruszyliśmy szlakiem w kierunku Popradzkiego (1500 m npm). Po prawie dwóch godzinach spokojnego lekkiego marszu, delikatnie pod górę, dotarliśmy do schroniska. Zasypany śniegiem świat wydaje się czarno-biały, tylko nasze kolorowe kurtki, czapki i szaliki dawały pewność, że fotograf nie zapomniał o kolorze. Małe co nieco na ząb i ruszyliśmy na drugą stronę jeziora w poszukiwaniu cmentarza. Symboliczny cmentarz poświęcony ofiarom gór, usytuowany na stromym zboczu góry po drugiej stronie Popradzkiego jeziora, przypomniał nam kolorowy cmentarz w Sapancie (Rumunia Północna). Sposób zdobienia krzyży wydaje się radosny, mimo iż w naszej tradycji cmentarze kojarzą się z nostalgią i smutkiem. Może dlatego, że to Słowacja, trochę weselszy od nas naród, a może dlatego, że to miejsce upamiętnienia ludzi z pasją, ludzi kochających miejsca, w których przyszło im zostać na zawsze. W śniegu cmentarz wyglądał bardzo malowniczo, ale udało nam się dotrzeć tylko do jego niewielkiej części. Trzeba tam jeszcze koniecznie zajrzeć latem.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Niedziela dobiegała końca, nie wszyscy mogli pozwolić sobie na jeszcze kilka dni górskiej wolności, więc na parkingu w Strbskom Plese pożegnaliśmy Izę, Karola i Mańka i wróciliśmy do Pani Evy na wieczorne Polaków rozmowy i planowanie jutrzejszej wycieczki.

Plany mieliśmy bardzo ambitne. Zasypana śniegiem dolina Małej Zimnej Wody (Mala Studena Dolina) z Chatą Teryho w górnej części wcale nie była tak łatwo dostępna. Wybraliśmy się tam we troje, Zdzichu, Artur i ja. Postanowiliśmy zobaczyć albo przypomnieć sobie jak wygląda schronisko zimą. Agnieszka została by odpoczywać, Paulina by uczyć się matmy i angielskiego przed zbliżającymi się nieuchronnie egzaminami.

Postanowiliśmy przyspieszyć trochę czas przejścia szlaku i ze Starego Smokowca (990 m n.p.m.) na Hrebienok (1285 m ) podjechaliśmy kolejką szynową za „jedyne” 8 €, jakieś 10 min. jazdy, na szczęście w obie strony. Mieliśmy trochę wątpliwości, czy uda się nam wrócić na ostatni powrotny kurs kolejki o 16.30, ale po drodze w górę odkryliśmy dwa skróty, jeden pokazał nam słynny w Tatrach Słowackich „Nosicz”, tatrzański tragarz.

Wyglądało na to, że jest naprawdę krótsza, bo z ciężkim ładunkiem, być może piwkiem dla nas, przyszedł do pierwszego schroniska na trasie - Chaty Zamkovskeho równo z nami.

A tam naszą uwagę od razu przykuł imponujący sztucznie wykonany lodospad. Wyglądał niesamowicie, cała błękitna góra lodowa. Stojący w pobliżu instruktor tłumaczył swoim uczniom zasady wchodzenia. Mnie, mimo wszystko, wydaje się niemożliwe chodzenie po czymś takim, więc tym bardziej podziwiam śmiałków.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Po pysznym piwku i kawce (kierowca) poszliśmy dalej, jeszcze trochę przez las, potem głęboką doliną w kosodrzewinie i w końcu dosyć stromym podejściem na górne piętro doliny, gdzie w otoczeniu kilku małych jeziorek i łańcucha wysokich górskich szczytów z Baranimi Rogami i Lodowymi Szczytami i Czerwoną Ławką, przycupnęło schronisko Teryho (2015 m n.p.m.). Zasypane śniegiem prawie po sam dach, wyglądało prześlicznie, zwłaszcza w słoneczku, które zaszczyciło nas właśnie swoim towarzystwem. Trochę zmęczeni po stromym podejściu, daliśmy jednak radę wejść po równie stromych długich schodach do jadalni. Zamówiliśmy duże pyszne jedzonko i oczywiście piwko. Przed wyruszeniem w drogę powrotną, kilka fotek na wszystkie strony górskiego świata i eksploracja śnieżnej jamy w zaspie pod schroniskiem. Przez chwilę mieliśmy ochotę ją wypróbować, ale ostatecznie brak śpiworów, pozostawione na dole dziewczyny i ciepłe wygodne łóżeczka ostudziły nasze zapały.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

A teraz to, co tygryski lubią najbardziej, jazda w dół bez trzymanki, godzinna wspinaczka do góry pokonana w 10 minut. Dzięki temu i odkrytym wcześniej skrótom, udało nam się dotrzeć w porę na Hrebienok. Jeszcze po drodze dzięki chłopakom stałam się właścicielką ślicznej czerwonej koszulki z szarotkami do mojej szarotkowej kolekcji.

Tego samego dnia wieczorem świętowaliśmy Międzynarodowy Dzień Kobiet. Wszystkie dziewczyny dostały prezenty. Nie ma to jak święto w górach, czysta przyjemność i jeszcze prezenty.

Kapryśna pogoda zasłaniała i odsłaniała nam widok na góry. Codziennie po południu góry pokazywały nam swoje oblicze, by następnego dnia rano znowu schować się za chmurami.

Wtorek rozpoczął się na dole lekką mżawką, ale gdy przekroczyliśmy wejście do doliny Kieżmarskiej zaczął prószyć lekki śnieg, dalej coraz gęstszy. Oczywiście nie przeszkodził nam w dotarciu do Zelenego Plesa, tylko skąpane w słońcu wczorajszego dnia Baranie Rogi, dziś wstydliwie schowały się za chmurami. Pokazały się dosłownie na kilka chwil, by zaraz znowu zniknąć z pola widzenia. Śnieg w postaci drobnych lekkich kuleczek zasypał nas prawie całkowicie, ledwo wypatrzyliśmy schronisko, tak samo zasypane, razem z zielonym w lecie jeziorkiem. W środku cisza i spokój, oprócz nas dotarło tu tylko kilkoro innych turystów.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Obiadek z deserem i odpoczynek przywrócił krążenie zmarzluchom i tak poprawił humorki, że w powrotnej drodze walkom na śnieżki i innym wygłupom nie było końca. Po wyjściu z doliny jeszcze tylko małe zakupy, obowiązkowo rum, knedliczki i czekolada Studencka a wieczorkiem ostatnia impreza, bo następnego dnia niestety powrót.

Cały czas miałam nadzieję na szansę wjazdu kolejką na Łomnicę i podziwianie bezkresu ośnieżonych szczytów. Niestety tę przyjemność trzeba było odłożyć na inny, lepszy czas i pewniejszą pogodę. Chmury zasłaniały przed nami zazdrośnie najładniejsze widoki, pokazując chwilami jakby na pocieszenie niewielkie ich fragmenty. Dopiero po przekroczeniu naszej granicy na Łysej Polanie pokazało się kapryśne słoneczko. Zajrzeliśmy jeszcze na stary cmentarz na Pęksowym Brzysku w Zakopanem, poczyniliśmy drobne zakupy na targu i ruszyliśmy w powrotną drogę do domu.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

 

Dora