• Rejsy1Banner.jpg
  • Rejsy2Banner.jpg
  • Rejsy3Banner.jpg

Rejs po środkowej Dalmacji

I znowu wezwało nas Morze! Decyzja o rejsie na Chorwacji zapadła w lutym. I jakoś tak wyszło, że postanowiliśmy jechać autobusem. Tym sposobem, 13-tego września 2014 roku około 8:30 rano znaleźliśmy się całą załogą na przystanku autobusowym w chorwackiej Rogoźnicy. Do mariny Frapa gdzie czekał na nas Heniu było ze dwa kilometry, ale z ciężkimi bagażami jakoś nie chciało nam się iść pieszo. Na szczęście obok przystanku było biuro turystyczne i miła pani po krótkiej rozmowie zawezwała dla nas busika. Po kilkunastu minutach za 80 kun (z napiwkiem) znaleźliśmy się w marinie pełnej jachtów. Próba znalezienia Henia skończyła się telefonem do niego i po chwili już witaliśmy się serdecznie z naszym kapitanem. Na jachcie była jeszcze poprzednia załoga, więc tylko wrzuciliśmy na deck nasze bagaże i poszliśmy na śniadanko, zwiedzanie mariny i piwko.

 

Czekanie na jacht - kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Czas do 11-tej kiedy dziewczyny z poprzedniej załogi opuściły naszą łódkę minął szybko i mogliśmy zacząć się urządzać na jachcie. Andrzej - jako Pierwszy rozdysponował wachty. Po naradzie z Heniem podjęliśmy decyzję że rezygnujemy z próby dopłynięcia do Dubrownika ze względu na zbyt dużą odległość i krótki czas naszego rejsu. Zdaliśmy się na Henia i jego znajomość akwenu. Zamiast więc szybko wypływać z Rogoźnicy postanowiliśmy zostać w marinie na noc i odpłynąć rankiem. Ponieważ z poprzednią załogą Heniu wywędkował potężnego tuńczyka,  zabrał się za gotowanie zupy rybnej z łba olbrzyma a my zaliczyliśmy w tym czasie pierwszą kąpiel w Adriatyku. Zupa była pyszna, i ogromny gar zniknął błyskawicznie ku zdziwieniu Henia, który zaraz zabrał się do gotowania następnej porcji.

 

Marina Frapa - kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

 Wieczorkiem, przy szklaneczkach rudej wspominaliśmy nasze rejsy,  a Heniu opowiadał o atrakcjach Dalmacji. Niedzielne śniadanko, pełne różnych tuńczykowych smakołyków nie zapowiadało kłopotów. Po zrobieniu zakupów postanowiliśmy oddać cumy i ... zaczęło się. Wrócił niedzielny pech który nas na rejsach prześladuje :-). Okazało się że mooring wkręcił nam się w stery strumieniowe. Była więc cała akcja włącznie z nurkowaniem Henia z aparatem aby uwolnić nas od pechowej liny. Niestety okazało się też że lina uszkodziła nam ster, a ze względu na niedzielę nie mamy szans na naprawę w Rogoźnicy. W tej sytuacji, postanowiliśmy popłynąć do Trogiru i tam dokonać naprawy. Tradycyjnie przy wyjściu za główki portu wypiliśmy z Neptunem toast za szczęśliwy powrót i ruszyliśmy w morze.

 

Toast dla Neptuna - kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Do Trogiru nie było daleko, powiał nawet lekki wiatr więc można było przewietrzyć żagle. Na wodzie pojawiło się mnóstwo łódek. Podziwialiśmy wysepki i zatoczki Dalmacji. Po kilku godzinach dopłynęliśmy do Trogiru. Było wcześnie więc  bez problemu znaleźliśmy miejsce w marinie. Z obsługą mariny załatwiliśmy naprawę na następny ranek. Załoga po sklarowaniu jachtu z przyjemnością skorzystała z udogodnień łazienko-prysznicowych bo w Rogoźnicy były problemy z wodą.  Po ablucjach, wyszykowani poszliśmy na drugą stronę przesmyku zwiedzać stare miasto. Bardzo nam się starówka Trogiru spodobała. Wąskie uliczki pełne knajpek i sklepików doprowadziły nas do placu Jana Pawła II na którym stoi trogirska katedra Św. Wawrzyńca okrzyknięta najcenniejszym zabytkiem całej Chorwacji. Zaczęto ją budować w 1193 roku i budowa trwała prawie 400 lat. Bardzo podobał nam się główny, zachodni portal – dzieło mistrza Radovana z 1240 roku. Zwiedziliśmy najcenniejszy zabytek katedry – renesansową kaplicę bł. Ivana Ursini – patrona Trogiru. Wspięliśmy się też na 47 metrową dzwonnicę – symbol Trogiru – z której roztaczają się wspaniałe widoki na miasto. Potem dalej zwiedzaliśmy miasto.  Przy soczku i piwku czekaliśmy na zachód słońca. Chcieliśmy go podziwiać z twierdzy Kamerlengo wznoszącej się na wprost mariny. Widoki z twierdzy w złotych promieniach zachodzącego słońca były piękne. Wieczorkiem jeszcze zjedliśmy kolację na starówce i uwieczniliśmy miasto w pięknej nocnej iluminacji.

 

Trogir - kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Kolejny poranek rozpoczął się od wczesnej pobudki ze względu na konieczność napraw steru strumieniowego. Udało się tego dokonać dość szybko z pomocą fachowca z mariny i już koło 11-tej byliśmy gotowi do wypłynięcia. Celem była wyspa Vis. Po drodze oczywiście nie zapomnieliśmy o kąpieli w zatoczce. Było trochę zabaw z kamerą do zdjęć podwodnych.  Do Visu było trochę mil ale udało nam się jeszcze zdobyć miejsce w marinie. Precyzyjny manewr Henia wprowadził nas w ciasny przesmyk między dwoma łódkami. I wszystko byłoby perfekcyjne gdyby nie próba wbicia w nabrzeże sympatycznego pana z obsługi za pomocą zbyt gwałtownie opuszczanego trapu. Na szczęście skończyło się na śmiechu.  Po sklarowaniu jachtu poszliśmy zwiedzać miasteczko Vis. Widoki na zatoczkę bardzo nam się podobały.  Wieczorna kolacja, szklaneczka rudej na pokładzie, pogaduszki z cumującymi obok nas Czechami,  i plan na wczesne wyjście z portu następnego ranka zakończył ten długi dzień.

 

Vis - kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Z Visu wachta świtowa pod okiem Henia wyprowadziła nas już o piątej rano. Chcieliśmy dopłynąć  do portu Vela Luka na Korculi. Śniadanie na morzu było tradycyjnie o ósmej i byliśmy już daleko od Visu. Do celu dopłynęliśmy wcześnie więc problemów z miejscem w porcie nie było. Wynajęliśmy samochody i pojechaliśmy na drugi koniec wyspy do miejscowości Korcula, o której mówią że jest Dubrownikiem w miniaturze. Do miasteczka dotarliśmy bez problemów i ruszyliśmy na zwiedzanie. Miasto w dzisiejszej formie wzniesiono w XIII w., na zlecenie księcia Marsilije Zorzi. Stara część miasta zbudowana została na niewielkim półwyspie, i podobnie jak Dubrownik całkowicie otoczona jest masywnymi murami. Korcula należała dawniej do wspaniale prosperującej Republiki Weneckiej. Jej starówka z przełomu XV i XVI w. to prawdziwy klejnot architektury. Układ ulic zabytkowego centrum Korculi przypomina rybi szkielet. Składa się z szeregu równoległych uliczek poprowadzonych w osi, w której najczęściej wieją łagodne morskie wiatry, prostopadle do silnych zimnych wiatrów wiejących od strony gór. Miało to chronić mieszkańców przed wiatrem i zbytnim nasłonecznieniem, a także zapewnić im ciszę i spokój. Ciekawostką jest fakt, że każda z uliczek przechodzi w końcu w schody.
Na każdym kroku zachwyca kunszt dawnych artystów, kamieniarzy: wymyślne obramowania okien, portale, ozdobne ławki. Wokół mnóstwo jest sklepików z lokalnymi drobiazgami czy biżuterią.  Po zwiedzeniu miasteczka pojechaliśmy jeszcze do Lumbardy aby pokąpać się w morzu, a po kąpieli wróciliśmy na nasz jacht przejeżdżając jeszcze przez malownicze małe miejscowości Cara i Smokvica.

 

Korcula - kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Wieczorkiem – tradycyjnie kolacja zakropiona smacznym dalmatyńskim winem, szklaneczka rudej na pokładzie i nocne Polaków rozmowy. Rano znowu Heniu zmobilizował nas do wczesnego wyjścia w morze. Dzięki temu już około 10-tej byliśmy w przepięknej marinie Palmiżana na wyspie Św. Klement w archipelagu Wysp Piekielnych. Wyspy Piekielne (Pakleni Otoci) to niewielki archipelag na północ od wyspy Hvar. Swoją nietypową nazwę zawdzięczają powszechnie występującej tu sosnowej żywicy, która po przerobieniu na smołę służyła dawniej do uszczelniania drewnianych konstrukcji. Marina Palmiżana jest przepięknie położona w głębokiej zatoczce. W dziesięć minut można z niej przejść na drugą stronę wyspy fantastyczną ścieżką wśród subtropikalnej roślinności do zatoczki z plażą, czystą wodą i knajpkami. Bardzo nam się tam podobało!

 

Marina Palmiżana - kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Po kąpieli udaliśmy się taksówką wodną do położonego niedaleko (20 minut) Hvaru. Miasteczko jest znane wśród turystów ze względu na piękne położenie, słoneczny, ciepły klimat i błękitne morze.

Rozkwit Hvaru rozpoczął się w późnym średniowieczu. W trzynastym  wieku został siedzibą diecezji. W piętnastym  wieku pierwotne miejskie jądro zostało otoczone murem, z którego do czasów dzisiejszych pozostała tylko zachodnia brama miejska z 1454 r. Twierdza Spanjol została zbudowana w 1557 r., na wzgórzu na miejscu zamku miejskiego. W centrum miasta stoi późno renesansowa katedra Św. Stefana  z przełomu XVI i XVII w. oraz renesansowy pałac biskupi z muzeum. Zdobyliśmy twierdzę wspinając się najpierw wąskimi uliczkami starego miasta a później idącą zakosami  przez zamkowe wzgórze ścieżką wśród agaw i sosen. Widoki z każdym krokiem były coraz rozleglejsze, na miasto w dole i zatokę z wyspami Piekielnymi na horyzoncie. Piwo i sok pomarańczowy  w kawiarni na górze uprzyjemniły nam zwiedzanie. Po powrocie do miasteczka zwiedziliśmy katedrę i uliczki starego miasta. Po zakrapianej lokalnym winem kolacji w fajnej knajpce, powróciliśmy do portu i ekspresową taksówką wodną w 10 minut byliśmy na naszym jachcie w marinie Palmiżana.

 

Hvar - kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Rankiem następnego dnia z żalem żegnaliśmy piękną marinę – ale czas gonił bo chcieliśmy jeszcze zwiedzić Split. Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze w zatoczce na kąpiel i do mariny w Splicie dotarliśmy około 14-tej. Z marszu udaliśmy się na  zwiedzanie miasta. Początki miasta sięgają VI w. p.n.e. kiedy była tu grecka kolonia Aspálathos. Kiedy region podbili Rzymianie podczas wojen iliryjskich (229, 219 p.n.e.), utworzyli prowincję Dalmacja ze stolicą w nieodległej Salonie. Nazwę osady Aspálathos zamienili na Spalatum, stąd potem Split. Pod koniec życia cesarz Dioklecjan, który pochodził z okolic Salony, postanowił zbudować sobie pałac blisko morza, w Spalatum. Budowany był w latach 293-305, a wielkie mury jak z rzymskiej fortecy wojennej otoczyły obszar 38.000 m². Kiedy w 639 r., po najeździe Awarów i Słowian, Salona została zrównana z ziemią, uchodźcy stopniowo przenieśli się do opuszczonego w tym czasie pałacu, doceniając jego fortyfikacje i zamieniając go w miasto. Z pałacu pozostały głównie mury i lochy, zaś w miejsce zabudowań pałacowych powstały domy, a korytarzy – ulice. Koło wieży katedralnej siedzi egipski sfinks z czarnego granitu, który ma już 3500 lat. Najbardziej rzucającym się w oczy obiektem starówki jest wysoka wieża stojącą obok jednego z cenniejszych zabytków miasta, czyli katedry św. Dujama (święty znany jest jako Dujam lub Duje).   Wieżę oczywiście zdobyliśmy i mogliśmy podziwiać z niej widoki na stare miasto i zatokę.  Katedra to przekształcone w  VII w. dawne mauzoleum Dioklecjana. Przez wieki świątynia była przebudowywana, co dało w efekcie mieszankę stylów.

 

Split - kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Po kolacji wróciliśmy na jacht i zapadła decyzja – płyniemy nocą  do miasteczka Skradin  – to da nam szanse na zobaczenie słynnych wodospadów rzeki Krka. Rzuciliśmy więc cumy i wachty pod okiem Henia bezpiecznie doprowadziły nas wczesnym rankiem do małego porciku położonego nad rzeką Krka. Już o 9-tej wsiadaliśmy na stateczek podwożący turystów do słynnych wodospadów a po około 30 minutach podziwialiśmy już masy wody spadające w dół z kilkunastu progów skalnych. Ostrzegawcze plakaty zabraniały kąpieli ze względu na wysoki stan wody i trzeba przyznać że huczący żywioł do takich działań nie zachęcał. Spacerowaliśmy po wytyczonych ścieżkach podziwiając z punktów widokowych siły natury. Była okazja do zrobienia wielu ciekawych zdjęć. Po podejściu na górę wodospadu Skradinski Buk wędrowaliśmy dalej kładkami przez rzekę, jej rozlewiska i kaskady. Małe kaskady wody rozlewające się wśród bogatej roślinności i wielkie wodospady z wieloma malowniczymi poziomami bardzo nam się podobały.  Po około 3,5 godzinnym zwiedzaniu powróciliśmy na jacht ponieważ jeszcze tego samego dnia musieliśmy wrócić do Rogoźnicy. 

 

Wodospady Krka - kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Oddaliśmy cumy i rozpoczęliśmy ostatni  etap naszego rejsu płynąc z prądem rzeki Krka w stronę morza. Mieliśmy okazję pooglądać to czego nie widzieliśmy płynąc w górę rzeki nocą. Emocje wzbudzały przejścia pod dwoma mostami – szczególnie że Andrzej snuł opowieści jak to musiał pochylać jacht żeby nie zawadzić o most masztem.  Po wypłynięciu na morze, korzystając z wiatru postawiliśmy żagle i zaczęliśmy halsować w stronę Rogoźnicy. Żeglowanie umilały nam delfiny wyraźnie smutne, że nasz rejs się kończy laughing.

 

Pożegnanie z morzem - kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Pogoda psuła się wyraźnie, słońce znikło za chmurami, ale bez większych problemów dopłynęliśmy przed wieczorem do mariny Frapa zamykając koło naszego rejsu. Jeszcze kolacja u Antonia, i tradycyjny wieczór kapitański z szampanem i wspomnieniami  przygód z minionego tygodnia.

 

Wieczór Kapitański - kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Rano obudził nas ulewny deszcz, który trochę utrudniał pakowanie i klarowanie jachtu. Ale zmieniająca nas załoga jeszcze nie dojechała więc mogliśmy na jachcie przeczekać ulewę. A w południe zrobiła się już pogoda. Opuściliśmy jacht i pożegnaliśmy Henia. Jeszcze obiad u Antonia, ostatnie kalmary i długi powrót do kraju.

Wszystko co piękne szybko się kończy.

 D&J

We use cookies
Ta strona korzysta z plików cookies. Używamy plików cookies wyłącznie do analizowania ruchu na naszej stronie. Nie zamieszczamy reklam, nie wymagamy logowania, nie zbieramy żadnych innych danych osobowych. Korzystając z naszej strony internetowej, zgadzasz się, że możemy umieszczać tego rodzaju pliki cookie na Twoim urządzeniu.