Lipcowe Mazury po latach
O powrocie na Mazury myśleliśmy już od dość dawna - w końcu czas tak szybko leci że nawet się nie obejrzeliśmy a minęło 10 lat od naszego ostatniego tam pobytu. Na urodzinowej imprezie zdopingowałem Andrzeja i zapadła szybka decyzja – płyniemy na Mazury. Zbyt dawno ich nie odwiedzaliśmy. Nasz dzielny Kapitan Andrzej natychmiast podjął właściwe działania i zarezerwował jacht. I tak sobotnim lipcowym rankiem dzielną szóstką żeglarzy szuwarowo-bagiennych wyruszyliśmy do Rucianego Nida, gdzie przy kei w przystani „U Faryja” czekał nasz jacht. Przyzwyczajeni w pracy i nie tylko do szybkich działań staraliśmy się też szybko dojechać na Mazury. Korki po drodze próbowały pokazać nam, że nie wszystko musi dziać się szybko, ale ostatecznie przed 16.00 zaparkowaliśmy w naszym porcie. Znaleźliśmy bosmana i obsługę portową w nadziei, że za chwilę wejdziemy na jacht.
No cóż, jeszcze chwila. Pan jak nas zobaczył zaczął szybko chodzić, sprzątać kajuty, myć pokład, tankować pitną wodę do zbiorników itp. Ostatecznie o 17.15 wnieśliśmy bagaże na pokład i staraliśmy się szybko sklarować i odpłynąć z portu. Naszym celem było przeprawienie się przez śluzę Guzianka jeszcze wieczorem. Udało się – po około 20 minutach śluzowania z Jeziora Guzianka Mała przedostaliśmy się na Jezioro Bełdany. I zaczął się urlop……
Delikatny wiaterek, żagle na masztach, jacht wolno płynie po jeziorze. Nie wszystko musi dziać się w zwariowanym tempie. Delektując się ciszą i widokami dopłynęliśmy do Stanicy Żeglarskiej Korektywa w Piaskach. Zaciszny porcik wydał nam się bardzo przytulny i gościnny. Pierwsze na rejsie piwo, zupa rybna, rybki smażone, pierogi z jagodami wprowadziły nas w mazurskie klimaty.
Rankiem wypływamy. Jezioro Bełdany nie na darmo zasługuje na miano jednego z najpiękniejszych jezior mazurskich. Otoczone świerkowo sosnowymi lasami Puszczy Piskiej ma przepiękne zatoczki i małe bindugi. Na brzegu można wypatrzyć pasące się dzikie koniki polskie, które czasami podchodzą całkiem blisko do zacumowanych żaglówek. Rynnowe jezioro, długie na ponad 12 kilometrów i szerokie w przedziale od 200 metrów w najwęższym miejscu do 2400 metrów w najszerszym sprawia, że wiatry lubią tu płatać psikusa. My spokojnie płynąc na północ wpłynęliśmy na Jezioro Mikołajskie
W Mikołajkach bez problemów znaleźliśmy wolne miejsce przy kei i zacumowaliśmy nasz jacht. Wybraliśmy się na spacer i lunch. Wg Wikipedii pierwsza wzmianka o Mokłajkach pochodzi z 1444. W 1515 na przesmyku jeziora powstał pierwszy stały most, za przejazd pobierano myto, którego część była przekazywana Krzyżakom. Przy moście wybudowano dwie karczmy. Przywileje dla karczmarzy zostały odnowione w 1516, byli oni zobowiązani do transportu krzyżackich szat i żywności (każdy wozem dwukonnym) do Rynu i z powrotem. Krzyżacy w Mikołajkach wybudowali dwór i karczmę, posiadali monopol na połów ryb, które eksportowali. Głównym zajęciem mieszkańców było flisactwo i wyrąb drewna, a także tkactwo, Mikołajki słynęły z wyrobu włosianki z krowiej i końskiej sierści, z której szyto mazurskie spódnice. Tak było dawno temu. Dzisiaj ładnie odnowione Mikołajki zachęcają do spacerów.
Po pysznej rybce odpływamy zmieniając akwen na Jezioro Tałty, najgłębsze jezioro rynnowe na szlaku Wielkich Jezior Mazurskich. Naszym celem jest Ryn. Słabe wiatry spowodowały, że trzeba było zanocować po drodze. A że Stare Sady już minęliśmy więc wybraliśmy zatoczkę w szuwarach na półwyspie Rybical. Pierwsze szuwary, cisza spokój, kaczki, piękny zachód …… Oj gdyby tylko tych komarów było mniej. W tym roku były wyjątkowo uciążliwe pomimo, że Halinka zadbała o wszystko przeciw paskudom co tylko można.
Kolejny dzień przywitał nas pięknym świtem. Szybkie śniadanie i wypływamy. Ładna, żeglarska pogoda, czyli słońce i wiatr - dość słaby niestety. Ale twardo postanowiliśmy nie odpalać kataryny licząc że dmuchnie i tak też się stało. Dość szybko na horyzoncie pokazał się Ryn z górującym nad miastem zamkiem
Zacumowaliśmy w nowoczesnej Ekomarinie. Przystań żeglarska położona jest w centrum miejscowości nad jeziorem Ryńskim przy głównym deptaku miasta. W nowym budynku mieści się kapitanat portu oraz pomieszczenia socjalne i gospodarcze dla żeglarzy i pracowników portu.
Na dobry początek w Gościńcu Ryński Młyn skusiliśmy się na stynki - czyli dużo małych rybek do zjedzenia. Do tego zimne lub ciepłe napoje i możemy ruszać na podbój miasta i przede wszystkim zamku. Zamek pamiętaliśmy z czasów remontu i były to dość smętne wspomnienia. Tymczasem teraz to pięknie odnowiony czterogwiazdkowy hotel. A pamiętać trzeba że zamek jest jednym z późniejszych obiektów zbudowanych przez Zakon Krzyżacki. Rozpoczęto budować go na miejscu wcześniejszej niewielkiej warowni na polecenie wielkiego mistrza zakonu krzyżackiego Winricha von Kniprode około 1377 roku z przeznaczeniem na siedzibę konwentu i jako miejsce, z którego można było przeprowadzać ataki na wschód przeciwko Litwie. Zamek miał mieć początkowo w obrębie prostokąta murów o wymiarach 44 x 52 metry dwa skrzydła: od południowego wschodu i północnego wschodu, wkrótce jednak po zbudowaniu pierwszego budynku od południowego wschodu do wysokości parteru i piwnicy pod drugi budynek, prace budowlane przerwano. Podjęto je znowu około 1393 roku z inicjatywy wielkiego mistrza Konrada von Wallenrode, który chciał przeznaczyć zamek w Rynie na siedzibę nowego komturstwa dla swojego brata Fryderyka. Podniesiono wtedy parterowe skrzydło południowo-wschodnie budując nad nim kaplicę i inne niezbędne pomieszczenia. Jednakże po klęsce w bitwie pod Grunwaldem w 1410 roku zasięg budowy ograniczono do czworokąta murów z jednym budynkiem gotyckim wzdłuż wschodniego boku. Był krótko, bo tylko w latach 1394-1422 siedzibą komturów, później wójtów krzyżackich. Po 1525 zamek był siedzibą starostów księcia pruskiego. Podczas szwedzkiego Potopu, w 1657 roku zamek spalili Tatarzy. Na początku XIX wieku stanowił własność prywatną. Po 1945 roku zaadaptowano go na dom kultury, niewielkie muzeum i urząd miasta.
Wygodna marina skusiła nas na nocleg. Rankiem wypływamy. Dobre warunki do popołudnia, a popołudniu burza. Przeczekaliśmy ją jeszcze na Jeziorze Mikołajskim.
Nocleg zaplanowaliśmy w przystani jachtowej Dom Pracy Twórczej PAN Wierzba ale, jak przypłynęliśmy nie było już miejsca w porcie. Cóż to dla nas! Chwilka poszukiwań tego najlepszego miejsca i stoimy w szuwarach. Do Wierzby przeszliśmy piechotą. Następny dzień to żegluga po największym polskim jeziorze. Ciekawe jest to, że tafla wody Jeziora Śniardwy jest na wysokości 116 m n.p.m. W wielu miejscach jest ono płytkie i usiane głazami narzutowymi, które kryją się tuż pod powierzchnią wody. Czasami nawet 20 do 30 cm pod lustrem wody, tak więc żeglując trzeba tu uważać.
Dla wszystkich członków naszej załogi nowością była wizyta w marinie Niedźwiedzi Róg, do której wpływa się malowniczym przesmykiem. Wejście do mariny jest tak ukryte w trzcinach, że gdyby nie oznaczenia trudno by je było wypatrzyć. Miejsce bardzo nam się podobało. Pewnie kiedyś tu wrócimy.
Po krótkim rekonesansie na Jeziorze Śniardwy popłynęliśmy do Rucianego Nida. Znowu malownicze widoki na Jeziorze Bełdany.
Dziewiętnastowieczna śluza Guzianka tym razem była zatłoczona. Jeśli dobrze policzyłam to na 44 metrach długości i 7,5 metrach szerokości zmieściło się 14 jachtów, jeden duży jacht motorowy, jeden skuter wodny i jeden kajak.
Kolejny dzień to Jezioro Nidzkie. Wiało mocno i dość nieprzyjemnie bo krótkimi ale porywistymi szkwałami. Bez wizyty w leśniczówce Pranie nie mogło się obejść. Obecnie przy Leśniczówce Pranie znajduje się wygodny pomost do cumowania. Skorzystaliśmy z niego i po schodkach podeszliśmy do Muzeum Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego. Poeta po raz pierwszy przybył do Prania w lipcu 1950r. W leśniczówce powstały ważne utwory: Kronika Olsztyńska, Niobe, Wit Stwosz, Chryzostoma Bulwiecia podróż do Ciemnogrodu, Pieśni, Ezop świeżo malowany, Rozmowa liryczna, Spotkanie z matką, Księżyc , W leśniczówce, Chmiel na rogach jelenich, Ojczyzna i inne. Obecne muzeum utworzono w 1980 r.
Po zwiedzeniu leśniczówki przeszliśmy ciekawą ścieżką do bistro w Praniu. To takie leśne bistro z klasą!!!
Po piwku, kawie i szarlotce przy silnym wietrze dopłynęliśmy do najbardziej na południe wysuniętego portu Wielkich Jezior Mazurskich tj. do Karwicy. Mały cichy porcik, gdzie można się wsłuchać w odgłosy jeziora i otaczającej go puszczy. Niedaleko portu znaleźliśmy fajny pensjonat "Jawor" z restauracją gdzie naprawdę dobrze dają zjeść. Zostaliśmy w Karwicy na nocleg. Pogoda się poprawiła i wieczór żegnał nas pięknym słońcem.
W ostatnim dniu fajnie powiało a dodatkowo polubiły nas ptaki, umilając powrót do Rucianego, gdzie niestety trzeba było wyprowadzić się z jachtu i zacząć powrót do domu.
Przez tydzień naszym domem był jacht Antila 27 - długość całkowita 885 cm, szerokość 298 cm, wysokość w kabinie 186 cm, wysokość od linii wodnej 12,85 m, powierzchnia żagli 32 m2 a zanurzenie 39-165 cm. Bardzo wygodnie w sześć osób się żeglowało. Przepłynęliśmy pomimo krótkiego pobytu fajną trasę - odwiedziliśmy jeziora Nidzkie, Guziankę, Bełdany, Mikołajskie, Śniardwy, Tałty i Ryńskie.
Żal nam było opuszczać Mazury więc pojechaliśmy jeszcze do Świętej Lipki. Znajduje się tutaj jedno z najbardziej znanych w Polsce sanktuariów maryjnych. Świętolipska bazylika pw. Nawiedzenia Najświętszej Marii Panny wraz z obejściem krużgankowym i klasztorem jest jednym z najważniejszych zabytków baroku w północnej Polsce.
Początki kultu Matki Boskiej w Świętej Lipce sięgają XIV w. Według ustnie przekazywanej informacji więziony w lochach kętrzyńskiego kościoła skazaniec dzięki interwencji Matki Bożej wyrzeźbił w drewnie Jej figurkę z Dzieciątkiem. Po wykonaniu rzeźby został uwolniony, a figurkę zawiesił na lipie przy drodze z Kętrzyna do Reszla. Rzeźba Matki Bożej z Dzieciątkiem zasłynęła cudami. Z czasem wokół lipy wybudowano kaplicę. Kaplica w Świętej Lipce została zniszczona w czasie reformacji. Wzniesienie obecnego kościoła nastąpiło z inicjatywy jezuitów w latach 1688-1693 według projektu nieznanego architekta, a fasada została ukończona w roku 1730. Budowę kościoła realizował Jerzy Ertli z Wilna.
Zwiedziliśmy bazylikę, udało nam się nawet trafić na prezentację pięknych organów z 1720 roku. Po zwiedzeniu kościoła pojechaliśmy jeszcze do Reszla. To małe miasteczko na Warmii słynne z krzyżackiego zamku. Zwiedziliśmy zamek, pospacerowaliśmy po miasteczku i ruszyliśmy w stronę domu
Było już późne popołudnie, więc do Kędzierzyna dotarliśmy dopiero około północy. Na szczęście była to sobota - więc można było jeszcze odpocząć po pracowitym urlopie.
Było pięknie!
D&J