Ale to już było… Alpy 76
Dzisiaj to niby nic wielkiego, znam przypadek, że chłopcy /zresztą z Kędzierzyna Koźla/ w czwartek wybrali się na Mount Blanc a w poniedziałek byli już z powrotem. Ale to było dwa lata temu, a rzecz o której piszę to rok 1976! Prawie czterdzieści lat temu. Zupełnie inna i to pod każdym względem rzeczywistość. Zaczęło się w Zakładach Chemicznych Blachownia a konkretnie była to SEKCJA WYCZYNOWEJ TURYSTYKI WYSOKOGÓRSKIEJ przy kole nr 28 PTTK.
Już wcześniej były wyjazdy w góry i skałki. Ale jest coś w ludziach, że wciąż ciągnie ich tam gdzie jeszcze nie byli. A góry to coś mistycznego. Odwieczny zew, który…
G. Mallory / jeden z najwybitniejszych alpinistów ery międzywojennej /na pytanie o sens zdobywania Czomolungmy odpowiedział Ponieważ istnieje (because it is there). Niektórzy twierdzą, że powtórzył to co znacznie wcześniej zapisały święte księgi. Tak było i tym razem. Jedziemy w Alpy. Zdobywamy Mont Blanc (wł. Monte Bianco, pl. Biała Góra, 4810,45 m n.p.m.) – najwyższy szczyt Alp i Europy, potocznie nazywany Dachem Europy. I się zaczęło. Dzisiaj idziesz do sklepu /albo siadasz do komputera/ i za chwilę masz potrzeby sprzęt. Całe to szpejstwo, mapy, żarcie. Wtedy było inaczej. Przygotowania musiały iść w wielu kierunkach. Logistyka z pewnością jest naszą /Polaków/ mocną stroną. Pod warunkiem wszakże, że nie wtłoczy się jej w procedury jakości. O systemach jakości jakoś niewiele wówczas mówiono a i funkcjonowanie w ówczesnych warunkach powodowało, że tzw. ludzie myślący dawali sobie radę. Tak było i w tym przypadku. Sprzęt - czekany, młotki lodowe, raki i haki wykonane zostały sposobem chałupniczym w zakładach naszego miasta przez członków rodzin uczestników wyprawy. Mniejsza o szczegóły - sprzęt był. Każdy miał swoją odzież wspinaczkową ale kupiono również ubrania narciarskie, które niewiele różniły się od wspinaczkowych. Zakupiono liny. Pewnie do dzisiaj niektórzy mieszkańcy pamiętają jak rano zobaczyli na ścianach „żyletek” odciski butów. A to był ślad, jaki pozostał po testowaniu wytrzymałości świeżo nabytych lin. Oczywiście była to wysokość trzech górnych pięter dziesięciopiętrowca.
Z kasą było cienko, mogliśmy zakupić /oficjalnie/, aż 15 dolarów!/. Jak na dworcu w Wiedniu zobaczyłem litrową Coca Colę za 7 USD, to mi mowę odebrało/. Trzeba było zorganizować jedzenie. Chleb w puszkach, słoninę peklowaną i marynowany boczek kupiliśmy w Krakowie, konkretnie w 6 PDPD czyli od chłopaków w czerwonych beretach. W sumie sprzętu i jedzenia było prawie tona. Jak się to udało rozmieścić w jednym przedziale pociągu i dodatkowo ośmiu ludzi to tylko kierownik Michalewski wie. Czechosłowaccy pogranicznicy nie mogli uwierzyć, że jest to możliwe. Podobnie jak zmieściliśmy się /w całości/ w jednej furgonetce, która przewiozła nas Tunelem Mont Blanc (Mont Blanc Tunnel) – z Courmayeur we Włoszech do Chamonix we Francji. Kierowca do dzisiaj chyba o tym opowiada.
To oczywiście rzeczy techniczne. Problemem były paszporty. Znowu trzeba się odnieść do teraźniejszości. Potrzebny mi paszport, coraz mniej swoją drogą – sięgam do szuflady i wyciągam. Wówczas nie było to wcale proste. Trzeba było odstać swoje w kolejce do biura paszportów, najpierw żeby złożyć tzw. papiery, potem żeby ów wymarzony dokument odebrać. Właściwie wypożyczyć bo potem, po przyjeździe znowu trzeba było wspomniany dokument oddać. Nie wszyscy byli na stałe zameldowani w Kędzierzynie stąd trzeba było jechać i załatwiać wszystko we „właściwej dla zamieszkania gminie”.
Jak to właściwie z tą wspinaczką jest naprawdę?! Teoretycznie mocni byliśmy bardzo. Oczytani, przecież tradycje naszych wspinaczy znalazły swoje odbicie na łamach książek. Były znakomite przewodniki. Były wreszcie wyjazdy szkoleniowe i kondycyjne. Plątaliśmy się regularnie po górkach niższych i wyższych, z naciskiem na Tatry. I znowu; kilku z nas do końca życia zostanie wspomnienie dyżurnego dźwigania prawie 30 kilogramowego namiotu. Do tego dodać trzeba swoje 30 kilo plecaka i… śnieg topniejący, dołem płynęła już woda. Człowiek zapadał się po… i jakoś dziwnie portki regularnie pękały w kroku. A weź i wyciągnij nogę, która regularnie – jedna – wpadała w śniegową dziurę. Towarzystwo regularnie ćwiczyło skało-łazanie czyli wspinaczkę skałkową. Niektórym zostało to do dzisiaj. W sumie ponad miesiąc eksploracji Alp i Francji; 10 lipca-15 sierpnia 1976. Wyjścia w góry. Udane i mniej udane. Obok obóz AKA Katowice, niektórzy z nich to przyszła elita polskich wspinaczy. Było wejście na Mount Blanc, Piotr Nippe i Henryk Nowak stanęli na szczycie. Było spotkanie z Polakami mieszkającymi w Chamonix od wojny. Pomogli kiedy odchodzący na emeryturę prefekt policji zlecił „oczyszczenie” dzikiego kempingu, na którym biwakowało ok. 200 wspinaczy z całego świata. Polacy mogli zostać. Potem, po powrocie były kolejne wyprawy. Również w góry najwyższe czyli w Himalaje. Jednak ten pierwszy wyjazd był najważniejszy. Nauczył co i jak trzeba robić. Dał doświadczenie. Pokazał jednocześnie, że bardzo wiele zależy od nas samych. Od determinacji w osiągnięciu celu. Ale i od fantazji w jego urzeczywistnieniu.
A Henia i Adama już wśród nas nie ma.
AZH