Z życia w wyższych sferach
Podobno dzisiaj już tego nie ma. Chociaż… pewnie to nie do końca prawdziwe twierdzenie. Bo przecież prawie wszyscy moi Znajomi książki czytają. Faktem jest, że większość z nich nie ma kilkunastu lat, ale jednak. Kiedyś książki się pożyczało i czytało (dzień i noc, albo odwrotnie). I trzeba było oddać. Ktoś następny czekał. Jasne, że nie dotyczy to wszystkich. Ale… Nakłady były niewielkie. W bibliotece także trzeba było czekać. No chyba, że miało się znajomości. Ale to zawsze się przydaje. A piszę to wszystko w kontekście wspinaczki. Adam Bielecki popełnił książkę „Spod zamarzniętych powiek”. Przy okazji w „Wyborczej na koniec lata” pojawiła się świetna rozmowa Agi Kozak „Anchois na ośmiotysięczniku”. Wywiad oczywiście z A. Bieleckim. A dotyczy człowieka w górach. Nie to jak łoi te osiem kilometrów, ale jak organizm (mózg też) znosi te ekstremalne wyzwania. I co robić żeby przeżyć. Także po powrocie. W książkach sprzed wieku opisujących m.in. pierwsze wejścia pewnym standardem było mieć w górze czekoladę i koniak. Dzisiaj, mówi Bielecki „ … na Gaszerbrumie II w obozie trzecim jadłem francuskie kiełbaski, oliwki z jalapeño, gruyère. Co tam jeszcze było? A, anchois z kaparami”. – A dlaczego tak? – „Jedzenie to trawienie, trawienie to spalanie, spalanie to tlen. A na dużych wysokościach tlenu jest za mało. Ledwo wystarcza go do podtrzymania podstawowych funkcji życiowych, a to, co zostaje, idzie do mięśni. Wszystkie układy, które nie są absolutnie niezbędne do przeżycia, są po prostu odcinane. To dotyczy również układu trawiennego. Co znaczy, że próba przyjęcia posiłku często kończy się zwrotem.
Rzygasz.– Tak. I jeżeli masz zjeść coś, co ci nie smakuje, to na bank tego nie przyswoisz. Dlatego naszą bronią jest zestaw smakołyków – na dużych wysokościach jemy to, co najbardziej lubimy. Nie chodzi o dogadzanie sobie, to konieczność – tam wysoko nawet ulubione jedzenie przestaje być apetyczne. Ale frykasy jeszcze jesteśmy w stanie w siebie wmusić.” –
Na górze, po i w trakcie ekstremalnego wysiłku organizm reaguje zupełnie inaczej. Fanaberie czy... – „W ciągu czterech dni ataku szczytowego na Gaszerbrum II spaliłem ponad 30 tys. kcal. Dla porównania – przeciętne dzienne zapotrzebowanie średnio aktywnego człowieka na nizinach to 3, góra 4 tys. kcal. Oczywiście, tak wysoko nie da się przyjąć takiej ilości kalorii, generalnie my tam jesteśmy na solidnym długu kalorycznym. Na jedzenie nie ma ani czasu, ani ochoty – ale coś jeść musimy. I wtedy kłania się gruyère”
Jak jeść żeby funkcjonować?- … „pilnuję, żeby co dwie godziny coś przekąsić. Wiem, że ta dostawa kalorii nie wpłynie istotnie na moją wydolność tego dnia, ale za to pomoże w regeneracji i następnego będę silniejszy. Musiałem się tego nauczyć, bo niżej z apetytem jeszcze jest jako tako, ale powyżej 7 tys. m – zupełnie znika.”
No to z grubsza już wiemy, co i jak. Resztę można doczytać. Ale chyba jednak nie będziemy się wygłupiać. I w szpilkach nawet na Giewont… A póki co – smacznego.
AZH