• Banner01_5x2_1920x512.png

Islandia 2016 - część II

Pierwszą część relacji ( 2016.07 - Islandia -część I ) zakończyliśmy widokami najpotężniejszego wodospadu Europy - słynnego Dettifoss. W kolejny dzień pogoda niestety się nie poprawiła – zrobiło się tylko bardziej zimno, bo około 4 stopnie. Dzień zaczęliśmy od przystanku przy wodospadzie Godafoss leżącym przy drodze z hotelu nad jezioro Myvatn. Godafoss to po islandzku Wodospad Bogów a jego nazwa wiąże się z legendą z początków chrześcijaństwa na Islandii – Porgeir Porkelsson – jeden z przywódców, którzy zdecydowali o przyjęciu chrześcijaństwa wrzucił do niego posążki pogańskich bogów. Wodospad ma 12 metrów wysokości i 30 metrów szerokości i jest jednym z najpiękniejszych na rzece Skjálfandafljót czyli Rzece Drżącej.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Po nasyceniu się widokami wodospadu ruszyliśmy wzdłuż jeziora Myvatn w dalszą drogę. Jezioro Myvatn jest czwartym co do wielkości jeziorem Islandii. Jest położone tuż obok grani Grzbietu Śródatlantyckiego, gdzie silna aktywność wulkaniczna ukształtowała teren. Jest też dość płytkie ale  bardzo młody wulkanicznie teren, na którym leży powoduje że jego brzegi są ciekawe i pełne skałek i wysepek lawowych o dziwnych kształtach. Dodatkowo – wulkaniczna aktywność sprawia że w zimie jezioro nie zamarza (podobno) chociaż leży tylko 100 km od koła podbiegunowego.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Znad jeziora pojechaliśmy do obszaru geotermalnego Hverarond aby pooglądać wulkaniczną aktywność na żywo. Na dość dużym obszarze można tu podziwiać kratery z wrzącym błotkiem. Pomiędzy nimi uformowały się huczące i parujące jak maszyny parowe kominy skalne. Na ziemi można podziwiać żółte i niebieskie złogi związków siarki. Dużo siarki znaleźć też można w powietrzu, o czym świadczył wszędobylski zapach siarkowodoru.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Kolejnym naszym celem był obszar wulkaniczny Krafla i pole geotermalne Leirhnjukur. Dojechaliśmy do niego drogą nr 863. Stożek wulkanu wznosi się na wysokość 818 metrów, a ostatnia erupcja wydarzyła się w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych XX wieku (1975-1984). Najpierw obejrzeliśmy jeziorko które wypełnia kalderę wulkanu a później ruszyliśmy przez pole lawy w stronę Leirhnjukur. To między innymi to miejsce zostało uformowane podczas ostatniej erupcji. Kolory ziemi zmieniały się pod naszymi stopami co chwilę od różnych odcieni czerwieni, przez brązy po czerń. Z niektórych szczelin wydobywały się białe smugi pary, które nieźle rozgrzewały ziemię. Uroku dodawały bulgoczące jeziorka z kolorową gorącą wodą(?) . Krajobraz był bardziej księżycowy lub  marsjański niż ziemski.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Atrakcji wulkanicznych było nam jeszcze mało więc pojechaliśmy pod stożek wygasłego wulkanu Hverfjall. Musieliśmy przeczekać w samochodzie kolejne załamanie pogody i deszcz ale w końcu po ponad godzinnej drzemce mogliśmy ruszyć w górę. Wulkan Hverfjall ostatni raz dał znać o sobie około 2500 lat temu. Od tego czasu nie było żadnej erupcji, pomruków czy próby przebudzenia. Krater wznosi się malowniczo na około 200 metrów ponad jezioro. Widoki były więc rozległe i ciekawe, nawet mimo nie najlepszej pogody. Żwirowe wnętrze Hverfjall przypominało trochę falujące wydmy na pustyni a ludzie spacerujący po drugiej stronie krateru, wyglądali jak mrówki, drobne punkciki przesuwające się po krawędzi.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Po wulkanicznym spacerze pojechaliśmy jeszcze zobaczyć słynne w okolicy kąpielisko, ale temperatura powietrza zniechęciła Dorotkę do kąpieli, a że Beata już wcześniej zrezygnowała więc zamiast kąpieli postanowiliśmy uczcić pełen wrażeń dzień kolacyjką w hotelowej restauracji.

Kolejny dzień zapowiadał długą jazdę ponieważ chcieliśmy przejechać północne tereny wyspy i zatrzymać się na zachodnim wybrzeżu. Najpierw skierowaliśmy się do Akureyri. Pogoda wreszcie się poprawiła, i słoneczko odkryło przed nami jaśniejszą stronę Islandii. Akureyri to drugi po Reykjaviku obszar urbanizacyjny Islandii. Mieszka tu 18 tysięcy! mieszkańców. Jest ładnie położone nad fiordem Eyjafjörđur i otoczone wysokimi górami. Miasteczko zasłużenie mianuje się stolicą północnej Islandii. Przechodząc główną ulicą można podziwiać piękną, zabytkową architekturę i witryny pełne wspaniałych, drogich pamiątek. Obok, na wzgórzu znajduje się kościół Akureyrarkirkja słynący głównie z zawieszonego pod sufitem modelu statku. Niestety nie mogliśmy do niego wejść ze względu na ceremonie pogrzebowe.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Z Akureyri pojechaliśmy dalej drogą nr 1 na zachód. Potężne rozlewisko rzek Austari i Vestari Jokulsa będące przedłużeniem fiordu Skagafjordur skłoniły nas do zjechania na drogę nr 76 którą pojechaliśmy aż do brzegów morza aby potem wrócić przez miasteczko Saudarkrokur po zachodniej stronie do Varmahlid. Widoki były bardzo piękne.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

W Varmahlid oczywiście zrobiliśmy sobie przerwę przy skansenie Glaumbaer w którym oprócz kościołka otoczonego murem z torfu podziwiać można domki obłożone torfem i porośnięte trawą. Przypominają trochę domki hobbitów z powieści Tolkiena chociaż nie kryją się pod ziemią.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Po obejrzeniu i obfotografowaniu domków ruszyliśmy w dalszą trasę. Co rusz spotykaliśmy stada pięknych islandzkich koni które natychmiast powodowały żądanie foto stopu przez nasze dziewczyny. Kiedy pierwsi osadnicy przybyli  do  Islandii,  przywieźli z sobą wiele zwierząt domowych, a wśród nich konie. Przez wieki były one niezbędne dla każdego Islandczyka. Tylko dzięki koniom mogli mieszkańcy wyspy utrzymywać łączność z sobą.   Koń islandzki to przede wszystkim wierzchowiec. Przez minionych   800   lat    nie   sprowadzano   żadnych  koni i kucyków, stąd też konie islandzkie są chyba najczystszej krwi ze wszystkich ras. Z biegiem lat powstała tam odrębna rasa koni, przystosowana do miejscowego klimatu i przyrody. Koń islandzki, który raz opuścił wyspę, już nigdy nie może do niej wrócić! Dzięki temu powstała czysta, nieskażona rasa koni, niezwykle wytrzymałych, niewielkich, przyzwyczajonych do tamtejszych warunków, mających minimalne wymagania co do opieki i paszy. Bardzo nam się podobały więc nie dziwcie się poniższej serii zdjęć

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Konie spotykaliśmy kilkakrotnie w ciągu każdego dnia, i zawsze były obiektem naszego podziwu i fotografii.  Ale czas płynął nieubłaganie a plan napięty do granic zmuszał do jazdy przed siebie. Tego dnia celem był jeszcze jeden obiekt „must see” Islandii – skała Hvítserkur. Leży ona u wybrzeży dzikiego półwyspu Vatnsnes nieopodal schroniska Osar. Hvitserkur co po islandzku oznacza „Biała Koszula” jest 15 metrową bazaltową skałą o dziwnym kształcie wyłaniającą się z wody dość blisko brzegu. Jest upstrzony białymi ptasimi odchodami – może stąd jego islandzka nazwa. Nam kojarzył się z łosiem pijącym wodę.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Na okolicznych plażach można też spotkać stada fok ale były zbyt daleko na dobre zdjęcia. Hvitserkur był naszym ostatnim celem tego dnia. Przez półwysep Vatnsnes, szutrową drogą skierowaliśmy się do naszego hotelu położonego tuż przy drodze nr 1 na zasłużoną kolację i nocleg. Ranek kolejnego dnia przywitał nas pięknym słońcem. Skierowaliśmy się na południe drogą nr 1 przez łagodne wzgórza pokryte zieloną trawą i poprzecinane strumieniami. Pierwszy postój wypadł na parkingu skąd można było oglądać fragmenty starej drogi prowadzącej kiedyś na północ.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Po krótkim postoju ruszyliśmy dalej. Teren stawał się coraz bardziej górzysty i następny postój w zasadzie wymusił na nas parking pełen samochodów obok wyraźnego dość wysokiego stożka wulkanicznego. Był to krater Grabrok (Gonguleid a Grabrok). Powstał on w wyniku szczelinowej erupcji wulkanicznej mniej niż 3000 lat temu. Wznosi na 173 m n.p.m. i jest największym z trzech kraterów które uformowały się na 600 metrowej szczelinie. Jest najdalej na wschód wysuniętą erupcją szczelinowego systemu wulkanicznego Ljosufjoll, którego początek leży na półwyspie Sneffelsnes. Stożek ma regularny,  geometryczny kształt. Lawa porośnięta jest bardzo jasnymi, prawie białymi mchami i porostami, a widoki na okolicę ze szczytu krateru są bardzo piękne.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Nasyceni widokami ruszyliśmy dalej w kierunku drogi nr 50 a następnie nr 518. Naszym celem był wodospad Hraunfossar, ale najpierw zatrzymaliśmy się w miejscowości Reykholt. Ta maleńka wioska licząca dziś 60 mieszkańców w średniowieczu była centrum intelektualnym wyspy. Tu żył wielki poeta islandzki i polityk Snorri Sturluson – jego opisy starej nordyckiej mitologii i średniowiecznej Islandii są bezcenne dla współczesnych uczonych.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Wodospad, a w zasadzie wodospady Hraunfossar były naszym kolejnym celem.  Wodospad leży na skraju starego brzozowego lasu Húsafell, u brzegów rzeki Hvita biorącej swój bieg z topniejącego lodowca Eiriksjökull. Hraunfossar to ponad sto miniaturowych wodospadów. Ciąg kaskad i strumyków tryskających wprost ze skał wąwozu, spływa po jego zboczu na długości ponad siedmiuset metrów do rzeki Hvítá. Dosłownie kilkadziesiąt metrów dalej, ściśnięty w gardzieli przełomu jest drugi, klasyczny i mniejszy wodospad Barnafoss.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Kolejnym naszym celem były jaskinie lawowe Surtshellir do których dojechaliśmy kierując się dalej drogą nr 518 a potem prowadzącą przez dzikie pustkowia szutrową F578. Jaskinie Surtshellir (nazwa pochodzi od mitologicznego nordyckiego giganta Surta, które ognisty miecz ma spalić świat) leżą na rozległych lawowych polach z pięknymi widokami na lodowiec Langjokull. Jaskinie mają ponad dwa kilometry długości i część z nich jest udostępniona do zwiedzania. Trzeba mieć dobre latarki i naprawdę dobre buty – droga przez jaskinie to podróż w ciemnościach po spiętrzonych i ruchomych głazach. Ponieważ Beata odważnie zapędziła się w jeden z korytarzy – poszedłem na ratunek. Przeszliśmy aż do kolejnego otworu (około 100-150 metrów) gdzie strop zawalił się i znaleźliśmy się w otwartym na światło dzienne kraterze,  niestety o tak stromych, wysokich na 8-10 metrów ścianach że nie można było wydostać się na powierzchnię – musieliśmy wrócić po własnych śladach do otworu wejściowego.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Pełni wrażeń ruszyliśmy w powrotną drogę. Ostatnim celem tego dnia był wodospad Glymur. Drogą nr 50 dostaliśmy się przez góry do drogi nr 47 którą dojechaliśmy do końca fiordu Hvalfjordur, skąd już krótką drogą dojazdową do parkingu, z którego startują szlaki prowadzące do wodospadu. Pogoda niestety zaczęła się psuć, ale odważnie ruszyliśmy w drogę. Szlak skierował nas nad rzeczkę, którą trzeba było przekroczyć po mostku złożonym z jednego przerzuconego nad nurtem pnia (dość cienkiego zresztą ) i rozpiętej wzdłuż niego liny. Dziewczyny nie zdecydowały się na przeprawę. Tylko Kazik i ja ruszyliśmy bardzo stromym stokiem dalej. Droga jest ubezpieczona poręczówkami bo naprawdę prowadzi przez stromy teren. W końcu dochodzi do punktów widokowych z których można podziwiać spadający w wąską 200 metrową otchłań wodospad Glymur. Wygląda to pięknie, ale zdjęcia to ładne można zrobić chyba tylko dronem. Podobno na samej górze przy niskim stanie wody można przejść w bród przez rzekę Botnsę i zejść łatwiejszym północnym zboczem. Ja podobnie jak Kazik wracałem tą samą drogą.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Spod wodospadu pozostało nam jeszcze tylko dojechać do Reykjaviku gdzie mieliśmy wynajęty apartament na nocleg. Dotarliśmy około 20-tej, udało nam się skontaktować z obsługą i odszukać klucz i wreszcie mogliśmy chwilę odpocząć. Tylko chwilę bo pora była późna a mieliśmy jeszcze ochotę na jakąś rybkę na kolację. Wczesnym rankiem opuściliśmy nasz domek, i ruszyliśmy na zwiedzanie miasta. Na pierwszy rzut poszedł opisywany szeroko kościół Hallgrimskirkja zaprojektowany przez Gudjóna Samuelssona. Przypominający od frontu statek kosmiczny kościół w środku jest niemal pusty, co robi zaskakujące wrażenie. Naszą uwagę zwróciły ogromne organy zainstalowane w 1992 roku. Wjechaliśmy też na 70-cio metrową dzwonnicę aby obejrzeć miasto z góry.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Na placu przed świątynią stoi pomnik Leifura Eirikssona (ok. 970-1020), który ok. 1000 r. dotarł do wybrzeży Ameryki Północnej, a dokładniej do dzisiejszego Labradoru i Nowej Fundlandii. Pomnik jest darem USA; powstał w 1930 r.

Spod kościoła spacerem ruszyliśmy w stronę nabrzeża oglądając małe domki charakterystyczne dla islandzkiej stolicy.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Naszym celem była Opera HARPA która w 2012 roku otrzymała architektoniczną nagrodę UE. Projektantami opery są Henning Larsen Architects i Studio Olafur Eliasson. Najważniejszym elementem Harpy są transparentne, niezwykłe fasady. Architekci przy dużej zasłudze Eliassona stworzyli zupełnie nowy typ elewacji zainspirowany naturą. Geometryczna struktura fasad nawiązuje do kolumn bazaltowych, które są charakterystyczne dla wulkanicznego pejzażu Islandii. Do budowy fasad użyto szlifowanego szkła, które rozprasza w dzień odbicie portu i nieba, a po zmroku tworzy błyszczącą, mieniącą się milionami świateł kompozycję.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Po obejrzeniu i obfotografowaniu budynku opery ruszyliśmy na dalsze zwiedzanie miasta – w kierunku rezydencji prezydenta Islandii (dość niepozornej)  i katedry.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Drugą połowę dnia postanowiliśmy poświęcić na zwiedzanie półwyspu Rykjanes. To niesamowite, że kilka kilometrów za miastem możemy znaleźć miejsca jak z bajki – znane nam już lawowiska porośnięte mchami i porostami, wzgórza o charakterystycznych kształtach wulkanicznych stożków, czarne plaże i pola geotermalne. Powoli jechaliśmy w stronę gorących źródeł Seltun – Krysuvik. Krysuvik to także aktywny wulkan. Cała okolica należy do najbardziej aktywnych sejsmicznie w Islandii, a na głębokościach mniejszych niż tysiąc metrów, temperatura przekracza dwieście stopni Celsjusza.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Z Krysuvik pojechaliśmy jeszcze na najbardziej na południowy zachód wysuniętą część półwyspu Reykjanes aby obejrzeć nadmorskie klify oraz najstarszą na Islandii latarnię morską Reykjanesviti, która ciekawie prezentuje się szczególnie na tle słupów pary wydobywających się z geotermalnych źródeł. U stóp klifów stoi pomnik alki olbrzymiej, której ostatni egzemplarz na ziemi został właśnie tu zabity. Czarne plaże i klify są siedliskiem tysięcy ptaków. Widoki były piękne i tylko słoneczka nam brakowało.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Pojechaliśmy jeszcze na obiad do Gryndavik i stamtąd do hotelu przy lotnisku skąd bardzo wcześnie rano via Berlin wróciliśmy do domu. I tak zakończyliśmy naszą podróż po Islandii – objechaliśmy wyspę dookoła, zrobiliśmy 2600 km. Było wspaniale – plan zrealizowaliśmy, a wspomnienia ze wspaniałego wyjazdu zostaną na zawsze. Teraz już wiemy w jakie miejsca powinniśmy wrócić i jakie jeszcze odwiedzić z tych, które w naszym planie się nie zmieściły. Do zobaczenia Islandio.

Relację z części I znajdziecie tutaj 2016.07 - Islandia -część I

Dorota, Beata, Kazik i Jurek

We use cookies
Ta strona korzysta z plików cookies. Używamy plików cookies wyłącznie do analizowania ruchu na naszej stronie. Nie zamieszczamy reklam, nie wymagamy logowania, nie zbieramy żadnych innych danych osobowych. Korzystając z naszej strony internetowej, zgadzasz się, że możemy umieszczać tego rodzaju pliki cookie na Twoim urządzeniu.