Islandia 2016 - część I
Wyprawę na Islandię wymyśliliśmy z Beatą i Kazikiem podczas naszej wizyty w Szczecinie. Beata już była na Islandii z Horyzontami ale urzeczona pięknem wyspy koniecznie chciała tam wrócić – prywatnie i w małym gronie.
No i stało się – po długim planowaniu i organizowaniu wylądowaliśmy w lipcowe wczesne popołudnie na lotnisku Keflavik. Znaleźliśmy wypożyczalnię samochodów w której już czekało na nas zarezerwowane w lutym! autko – Suzuki Grand Vitara – oczywiście 4x4 – i ruszyliśmy przed siebie. Chcieliśmy jeszcze w tym dniu odwiedzić Złoty Krąg – czyli Pingwellir, Gejzer i wodospad Gullfoss.
Po wyjeździe z lotniska od razu zachwyciły nas pola lawy pokryte kwitnącymi na biało niebiesko łubinami. Droga do Pingwellir przebiegła szybko i mogliśmy z bliska spojrzeć na to święte miejsce Islandczyków. W tym miejscu w 930 roku po raz pierwszy zebrał się islandzki parlament Althing, który jest jedną z najstarszych instytucji parlamentarnych świata, która funkcjonuje do dziś. Althing obradował tutaj aż do końca XVIII wieku. W tym samym miejscu ogłoszono pełną niepodległość Republiki Islandii w dniu 17 czerwca 1944. Obszar ten jest również bardzo interesujący ze względu na budowę geologiczną. Znajduje się on bowiem w miejscu, gdzie stykają się płyty tektoniczne eurazjatycka i północnoamerykańska. Pogoda była super a niewiele ludzi ze względu na dość późną porę pozwoliło nam w miarę spokojnie rozejrzeć się po okolicy.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Kolejnym celem był słynny Geisir – a właściwe sąsiedni Strokkur – bo staruszek Geisir od kilku lat już nie wykazuje aktywności. Pole Geotermalne Geysir nosi też nazwę pola Haukadalur, od doliny w której się znajduje, w masywie wzgórza Laugarfjall. Składają się na nie gejzery, jeden aktywny, kilka nieaktywnych lub drzemiących, termalne źródła jak Liti Geysir, fumarole, błotne termalne bajorka.
Aktywny (jedyny w Europie) gejzer Strokkur strzelał słupem gorącej wody na kilkanaście metrów regularnie co 7-10 minut. Piękne wieczorne słońce i niewielka liczba turystów tylko uprzyjemniały nam spektakl.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Nie mogliśmy zbyt wiele czasu spędzić w tym ładnym miejscu bo jeszcze chcieliśmy zobaczyć Gullfoss a było już dość późno. Tak więc szybko pojechaliśmy jeszcze nad wodospad. Na parkingu stało trochę samochodów, a okolica – dość monotonna równina z pasmem gór na horyzoncie w ogóle nie zapowiadała wodospadu!. Jednak już po kilku minutach spaceru wytyczoną ścieżką usłyszeliśmy coraz głośniejszy grzmot i huk spadających setek metrów sześciennych wody. W równinie ukazał się głęboki kanion rzeki Hvita gdzie dwoma ogromnymi kaskadami spadał Gullfoss – Złoty Wodospad. Kaskady ułożone dość nietypowo bo skośnie do koryta rzeki były jeszcze w górnych partiach pięknie oświetlone słońcem. Dół spowijał już cień wysokiego brzegu kanionu. Całość robiła super wrażenie.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Po obfotografowaniu wodospadu ruszyliśmy w końcu do Jadar Holiday House gdzie mieliśmy spędzić najbliższe dwie noce. GPS doprowadził nas bezbłędnie do leżącej wśród pastwisk samotnej farmy gdzie stał piękny i wygodny domek wynajmowany przez gospodarzy turystom. Ustaliliśmy tylko godzinę śniadania i rozgościliśmy się w domku.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Kolejny dzień rozpoczęliśmy dość wcześnie jako że czekała nas długa emocjonująca jazda do Landmannalaugar. Po smacznym śniadanku zapakowaliśmy się do naszej Vitary i przez Fludir ruszyliśmy w góry. Widoki robiły się coraz piękniejsze, a pogoda dopisywała.
W końcu porzuciliśmy asfaltową szosę i wjechaliśmy w szutrową F208 prowadzącą wśród wspaniałych krajobrazów do naszego celu. Co chwilę załoga domagała się fotostopów więc droga trochę trwała.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
W końcu dotarliśmy do celu – tzn. do brodów na rzece oddzielających nas od kampingu w Landmannalaugar. Sporo turystów nie odważyło się przejechać przez rzekę ale my stwierdziliśmy że trzeba sprawdzić możliwości naszego samochodziku. Dał sobie radę znakomicie a ja czułem się jak kierowca amfibii.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Landmannalaugar to jeden z najpiękniejszych regionów Islandii – położony w interiorze na wschód od wulkanu Hekla. Kolory gór, mnogość form skalnych, roślinność są zachwycające. Wybraliśmy się z kampingu na dwugodzinną wycieczkę w okoliczne góry. Wycieczka trwała trochę dłużej bo co chwilę zatrzymywały nas wspaniałe widoki godne uwiecznienia na zdjęciach czy filmie.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Po wycieczce coś przekąsiliśmy i ruszyliśmy w drogę powrotną. Chcieliśmy jeszcze zobaczyć jeden z najwyższych wodospadów Islandii – Haifoss. O mało nie przeoczyliśmy zjazdu do niego z drogi nr 32. Ale w końcu udało się i stromą, bardzo wyboistą szutrówką podjechaliśmy na parking w pobliżu wodospadu. Było pusto (jeden samochód z dwójką turystów) i bardzo wietrznie. Na wschód pyszniła się Hekla z czubkiem w chmurach. Teren podobnie jak przy Gullfoss nie zdradzał istnienia wodospadu – ale po kilkuset metrach zobaczyliśmy i usłyszeliśmy go – z potężnego urwiska którym kończyła się zielona łąka spływająca z okolicznych wzgórz spadało w prawie dwustumetrową przepaść kilka potężnych słupów wody. Widok był piękny i tylko przeszywający wiatr psuł nam trochę jego kontemplowanie.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Po powrocie do naszego domku jeszcze długo w noc polowaliśmy z Beatką na zachód słońca. Rano gospodarz zabrał nas na krótką wycieczkę aby pokazać nam przełom rzeki Białej (White River).
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Po wycieczce pożegnaliśmy miłych gospodarzy i ruszyliśmy na południe. Po dojechaniu do drogi nr 1 prowadzącej wzdłuż wybrzeża skierowaliśmy się na wschód. Podziwialiśmy wspaniałe rozlewiska rzeki Markarfljot i widoki na wyspę Westmannaeyjar aż dojechaliśmy do naszego pierwszego celu tego dnia - wodospadu Seljalandfoss. Wysoki na 60 metrów wodospad jest położony zaraz obok drogi krajowej numer 1. Ciekawostką jest to że można za nim stanąć i obserwować świat z za lustra wody.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Po obfotografowaniu wodospadu i posileniu się tradycyjną islandzką zupą mięsną pojechaliśmy dalej drogą nr 1. Jechaliśmy przez tereny dotknięte w roku 2010 wybuchem wulkanu Eyjafjallajökull, który jak pamiętamy sparaliżował komunikację lotniczą w Europie. Naszym celem był wodospad Skogafoss – wysoki na 60 metrów i szeroki na 25. Ze względu na swoje położenie obok drogi nr 1 jest bardzo popularny wśród turystów. Tym razem też było ich sporo. Pogoda niestety się popsuła, zaczął padać deszcz psując nam przyjemność oglądania wodospadu.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Jako że obok mieliśmy zarezerwowany hotel Edda Skogar a było już po południu – postanowiliśmy przeczekać deszcz. Niestety po godzinie, stwierdziliśmy że w hotelu to nic nie zobaczymy i pojechaliśmy w stronę Vik. Deszcz nie przestawał padać więc ubrani w peleryny i wyposażeni w parasole poszliśmy na słynną czarną plażę. Dość ponura pogoda i czarny piasek plaży stwarzały ciekawy nastrój tajemniczości.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Deszcz nie odpuszczał więc zaczęliśmy wracać do naszego hotelu, ale po objechaniu wzgórz wznoszących się na zachód od Vik pogoda zaczęła się poprawiać. Pojechaliśmy więc na słynną plażę Reyjnisfjara. Także czarną, położoną u stóp wzgórza opadającego wprost na plażę urwiskiem zbudowanym z bazaltowych kolumn. Na wschodnim końcu plaży z morza wyłaniały się bazaltowe skały Reyjnisdrangar a od południowego zachodu szeroką lagunę ograniczały klify półwyspu Dyrholaey. Jak głosi legenda skały Reyjnisdrangar to trolle, które usiłowały wypchnąć na ląd rybackie statki ale światło wschodzącego słońca zamieniło je w kamień. Pogoda poprawiała się, więc obfotografowaliśmy co się dało, a na koniec jeszcze zjedliśmy bardzo dobrą rybką w położonej przy plaży restauracji.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Pogoda postanowiła się nad nami ulitować i po wyjściu z restauracji zobaczyliśmy oświetlone słońcem klify Dyrholaey. Pojechaliśmy więc zapełnić nasze karty zdjęciami. Miejsce było przepiękne a jedynym co psuło nam nastrój to brak – całkowity – maskonurów, które wg wszystkich przewodników i blogów miały tu być w obfitości.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Widoki trochę złagodziły nasze rozczarowanie brakiem wymarzonych ptaków. Trzeba było wracać do hotelu. W kolejny dzień czekało nas prawie 300 km jazdy do Hofn. Ruszyliśmy tradycyjnie wcześnie – niestety znowu z deszczem. Ale pogoda poprawiała się i kiedy minęliśmy Vik nawet pokazało się słońce. Jechaliśmy przez tereny dotknięte działalnością największego islandzkiego wulkanu – Katli. Katla ma krater wielkości 10 na 14 km a ostatni wybuch miał miejsce w 1918 roku. Jednak w 2011 roku wulkan zaczął się budzić powodując liczne, na szczęście niezbyt silne trzęsienia ziemi w okolicy. Tereny przez które jechaliśmy pokryte lawą i wulkanicznym pyłem po ponad 100 latach od wybuchu pokryte są grubą warstwą mchów i porostów. Robi to niesamowite wrażenie.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Ciągle kierując się na wschód dotarliśmy do miejscowości Kirkjubæjarklaustur gdzie mieliśmy w planie zwiedzić miejscowe atrakcje. Na pierwszy ogień poszła opisywana w przewodnikach „Podłoga Kościoła” – to miejsce gdzie na powierzchnię wystają wierzchołki bazaltowych kolumn formując powierzchnię przypominającą podłogę. Czy był tam rzeczywiście kiedyś kościół – nie wiemy. Miejsce jest ładnie położone ale wielkiego wrażenia nie robi. Historia miasteczka jest długa – już w 1186 roku powstało tu opactwo benedyktynów założone przez mnichów z Irlandii, które działało aż do reformacji w 1550 roku. Kolejnym puntem które zwiedziliśmy korzystając z postoju w miasteczku był Wodospad Systrastapi – Wodospad Zakonnic.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Zwiedzając miasteczko szukaliśmy uparcie drogi do słynnego kanionu Fjadrargljufur opisywanego w przewodnikach jako najpiękniejszy kanion Islandii i nie tylko. Znaleźliśmy drogę – trzeba z drogi nr 1 skręcić przed miasteczkiem w kierunku Lakakigar (droga nr 208). Kanion ma 100 metrów głębokości i ciągnie się fantazyjnie kręcąc na odcinku prawie 2 kilometrów. Podziwialiśmy go ze szlaku wiodącego z parkingu wzdłuż wschodnich ścian. Widoki były piękne, szczególnie że pogoda była łaskawa i mogliśmy oglądać je w słońcu.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Kolejnym naszym celem był wodospad Svartifoss - położony na terenie Parku Narodowego Skaftafell blisko lodowca Skaftafellsjokull. Otoczony jest uformowanymi z lawy charakterystycznymi ciemnymi sześciobocznymi bazaltowymi kolumnami od których barwy pochodzi jego nazwa - Svartifoss (Czarny Wodospad). Woda spada tu z zaledwie 20 metrów, jednak tym co przyciąga turystów jest jego niesamowite otoczenie. Pogoda niestety znowu nam się zmieniła i wodospad oglądaliśmy przy pochmurnym niebie co tylko potęgowało nastrój. Naturalne kolumny otaczające Svartifoss posłużyły za inspirację dla architekta Guðjóna Samúelssona przy projektowaniu fasady kościoła Hallgrímskirkja w Reykjawiku.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Po obejrzeniu wodospadu ruszyliśmy w dalszą drogę - naszym celem była słynna Lodowa Laguna – Jokulsarlon. To miejsce które jest absolutnym „must see” w trakcie zwiedzania Islandii. Laguna ma 190 m głębokości i powierzchnię 5 na 3 kilometry. Po powierzchni laguny pływają dziesiątki gór lodowych odrywających się od czoła lodowca Breidamerkurjokull i płynących w stronę morza z nurtem rzeki Jokulsa. Krajobraz jest do złudzenia arktyczny. Kręcono tu dwa filmy z Bondem w tym „Licencję na zabijanie”. Góry lodowe które wypływają z nurtem Jokulsy na morze są przez fale przyboju wyrzucane na oddzielającą lagunę od morza czarną! plażę. Pewnie w blasku słońca prezentowały by się jeszcze piękniej, ale ponura sceneria pochmurnego nieba, dużych fal walących z hukiem w rozrzucone po czarnej plaży bryły lodu także nam się podobała.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Do Hofn gdzie mieliśmy nocować zostało nam jeszcze 80 km. Więc z żalem trzeba było pożegnać piękne widoki Lodowej Laguny i ruszyliśmy w dalszą drogę. Pogoda nas nie rozpieszczała, ale kilka ładnych widoków po drodze udało się upolować.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Do małego hoteliku Hofn Guesthouse przyjechaliśmy już po 20-tej. Pani z obsługi doradziła nam gdzie pójść na kolację i tak około 21-szej wylądowaliśmy w ładnie położonej w porcie Pakkhus Restaurant. Warto było, bo zupa z langustynek i solony dorsz na kolację były pyszne. Po kolacji spacerem wróciliśmy do hotelu podziwiając widoki na okoliczne lodowce.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Rankiem ruszyliśmy wcześnie – mieliśmy do pokonania ponad 400 km aż do jeziora Myvatn i wiele atrakcji po drodze. Droga nr 1 kierowała nas najpierw wzdłuż wybrzeża do Djupivogur. Widoki, mimo pochmurnego nieba i od czasu do czasu mżawki były super. Droga prowadziła serpentynami w poprzek osypujących się wprost do morza nagich zboczy gór. Czasem mijaliśmy też szerokie delty lodowcowych rzek nanoszących pola kamieni poprzecinane wąskimi strugami wody.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Za Djupivogur zjechaliśmy z drogi nr 1 i pojechaliśmy szutrową 939 – skrót kilometrowo był duży a i czasowo chyba też bo szutrówka była całkiem wygodna. Pogoda odstraszyła nas od pojechania do wodospadu Hengifoss – pojechaliśmy do Egilstadir a stamtąd w deszczu na północ w stronę wodospadu Dettifoss. Droga pokonywała pustynne, kamieniste wzgórza dość przygnębiające szczególnie we mgle i deszczu. Przez te pustkowia, kiedyś prowadziły szlaki oznakowane kopczykami tzw. Bishops Cairns albo Vordur (strażnik, opiekun) po islandzku. Pozwalały nie zgubić drogi i miały strzec wędrowców przed duchami, trollami itp.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Do wodospadu Dettifoss dojechaliśmy od wschodu prowadzącą przez kamienistą pustynię szutrówką. To ponad 25 km w jedną stronę. Pogoda na szczęście się poprawiła tzn. przestało padać. Dettifoss to najpotężniejszy wodospad w Europie. Swoją sławę zawdzięcza nie wysokości, bo wynosi ona raptem 45 metrów ale ogromnej masie wody spadającej 100 metrową szerokością do wąwozu Jokulsagljufur która wprawia w drżenie okoliczne skały. Średnio rzeka Jokulsa a Fjollum dostarcza do wodospadu prawie 200 m3 wody na sekundę a latem prawie dwa razy tyle. Moc jaką wytwarza wodospad to 85 megawatów i mógłby zasilać 100 tysięczne miasto. To właśnie ten wodospad zauroczył Ridleya Scotta który kręcił tutaj scenę otwierającą jego film „Prometeusz”.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Po napatrzeniu się na Dettifoss poszliśmy wzdłuż rzeki około 1,5 kilometra na południe aby dotrzeć nad wodospad Sellfoss. Sellfoss to tak naprawdę ogromna ściana wody spadającej samodzielnymi mniejszymi wodospadami z zachodniego, skalistego brzegu wąwozu. Wygląda to naprawdę pięknie, a dodatkowych wrażeń dostarczyli nam kajakarze którzy próbowali spłynąć odcinkiem Jokulsy między Sellfossem a Dettifossem. Tak naprawdę odważny był tylko jeden, który nadaremnie czekał na kolegów nie mogących się zdecydować na zjazd na linie w otchłań wąwozu.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Znad wodospadów pojechaliśmy dalej w kierunku jeziora Myvatn. Do naszego hotelu mieliśmy jeszcze ponad 50 kilometrów więc podziwianie widoków zostawiliśmy na kolejny dzień. Ale o tym opowiemy w drugiej części relacji ( 2016.07 - Islandia -część II ).
Dorota, Beata, Kazik i Jurek