78°13′06″ N Longyearbyen Spitsbergen
Jakoś tak wyszło, że w 2014 roku wymyśliliśmy sobie z Dorotką Spitsbergen. Chyba szukaliśmy czegoś egzotycznego, ale w trochę innym sensie niż egzotykę rozumiemy. Bo jednak Arktyka, 78° N - to wywołuje dreszczyk. Rzut oka na mapy pokazuje jak to daleko na północ! Pierwsza z map jest mapą wiekową - wysłaliśmy ją sobie z Muzeum Morskiego z Amsterdamu, które mieliśmy okazję odwiedzić na miesiąc przed wyprawą.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
No i stało się, 7 czerwca 2014 roku wylądowaliśmy na 78°13′06″ N równoleżniku. Po długiej podróży z międzylądowaniami w Kopenhadze , Oslo i Tromso dotarliśmy do Longyearbyen – stolicy Spitsbergenu. Powitał nas arktyczny krajobraz – puste stoki gór otaczających fiord, śnieg na zboczach i małe, kolorowe domki mieszkalne. Był późny wieczór ale słońce w najlepsze świeciło na niebie. Przemek załatwił busika i pojechaliśmy do hotelu. Było trochę szukania, ale dotarliśmy w końcu do Mary Ann’s Polarrige. Hotelik typowo norweski, z zewnątrz nie robiący wielkiego wrażenia, raczej wręcz przeciwnie, jako że kiedyś był to hotel górników. Ale w Mary Ann’s jest restauracja w zimowym ogrodzie co na warunki spitsbergeńskie graniczy trochę z ekstrawagancją.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Kolejny dzień to wczesne śniadanie i dopiero po nim orientujemy się że jesteśmy w towarzystwie „szalonych” ornitologów. Wyjeżdżamy na pierwszą wycieczkę wzdłuż wybrzeża fiordu i z plecaków wyłaniają się potężne teleobiektywy, statywy a każdy ptak wywołuje okrzyki zachwytu. Słuchamy i uczymy się nazw ptaków. I podziwiamy sprzęt fotograficzny największych zapaleńców. Ptaki podziwialiśmy i fotografowaliśmy każdego dnia. Jeszcze nigdy nie byliśmy na ptasim fotosafari - ale efekty możecie ocenić sami.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Ornitologów podziwiamy za spostrzegawczość – bo niektóre ptaszki my dostrzegamy dopiero jak nam je pokażą palcem – tak stapiają się z tłem. Przez pierwsze dni pogoda nas nie rozpieszcza, chmurzy się dość obficie, ale jak to na północy w każdej dolinie panują inne warunki. Po dwóch noclegach w Mary Ann's Polarrig przenosimy się do 102 Guestjehuset – niestety na warunki nieco gorsze. My z Dorotką nie narzekamy – bo jako jedyne wyjazdowe małżeństwo dostajemy pokój "małżeński" – dość ciasną dwójkę z umywalką. Chłopcy we czwórkę mieszkają w podobnym metrażu. Ale humory dopisują – ptasiarze cieszą się z efektywnych ptasich łowów, a reszta podziwia ptaki, renifery i surowe arktyczne krajobrazy.
Musimy odwiedzić biuro Symmelmanna (gubernatora) żeby złożyć podanie o zezwolenie na broń, bo Przemek nie chce bez niej ruszyć się dalej w doliny i góry. Niestety – jest święto, jakieś urodziny króla – i musimy czekać. Przy okazji zwiedzamy najdalej na północ wysunięty chrześcijański kościół – surowe, ale też funkcjonalne protestanckie wnętrze, jakże inne od katolickich świątyń kontynentalnej Europy. Odwiedzamy też malutki cmentarzyk położony w surowej scenerii nad miasteczkiem.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
W Longyearbyen zwiedzamy muzeum przyrodnicze i włóczymy się po sklepikach. Co najdziwniejsze Jameson jest tu o 25% tańszy niż u nas – 1L kosztuje 150 NOK! (nic dziwnego – to strefa wolnocłowa!). Jest tylko jedno ale – można go kupić pokazując bilet lotniczy na którym Pani ekspedientka skrupulatnie odnotowuje fakt zakupu, no i limit – można kupić 2 butelki mocnego trunku, 1 butelkę wina i 24 butelki/puszki piwa - na jeden bilet/osobę. Jeśli komuś za mało to może zwrócić się z podaniem do gubernatora – nie próbowaliśmy . Nie zważając na te utrudnienia, polujemy na ptaki, renifery i krajobrazy oczywiście bezkrwawo.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Po trzech dniach lądowego fotosafari przyszedł czas na morskie wyprawy. Pierwsza z nich, kilkugodzinna była na odkrytym pontonie zabierającym oprócz sternika 11 osób. Ubrano nas na szczęście w super kombinezony, bo chyba zmienilibyśmy się w sopelki lodu. Dla mnie ten wypad to był super sukces, bo jako jedyny zrobiłem zdjęcie morsa, który nagle wynurzył się przed naszą łódką, a to o tej porze roku w tym miejscu jest rzadkością.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Kolejny dzień to całodniowy rejs statkiem do opuszczonego rosyjskiego miasta Pyramiden, połączony z podziwianiem widoków. Widoki były rzeczywiście fantastyczne, co możecie ocenić poniżej.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Niestety, kiedy mieliśmy podziwiać czoło lodowca oraz wygrzewające się na lodzie foki pogoda zrobiła nam psikusa. Pochmurzyło się, a kra lodowa nie pozwoliła zbliżyć się za bardzo do fok. Widzieliśmy je co prawda, ale były na tyle daleko, że zdjęcia nie oddają ani fok ani klimatu lodowca.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Dopłynęliśmy do Pyramiden położonego nad Bilefjorden, opuszczonego w latach 90-tych XX w. rosyjskiego miasta. Teraz w czasie wiosny i lata mieszka tam 8 osób, a w zimie dwie, tylko dla podtrzymania kotłowni - w 1998 roku kiedy ludzie opuszczali miasto, żyło ich tutaj ponad 1000. Miasto miało być wizytówką komunizmu i pokazywać wyższość ustroju. Trzeba przyznać że zbudowano go z rozmachem. Do dziś robi wrażenie. Mieliśmy okazję podziwiać najdalej na północ postawiony pomnik wielkiego wodza rewolucji. Ale budynki mieszkalne, szpital, dom kultury to jest coś. Ludzie żyli tu jak w komunie, mieszkania nie miały kuchni, posiłki jadało się wspólnie w ogólnodostępnej kantynie, gdzie posiłki były za darmo.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Na koniec wizyta w kawiarni gdzie turyści mogą napić się rosyjskiej wódki i herbaty (z woreczków, nie z samowara). W powrotnym rejsie widoki są jeszcze ładniejsze, bo światło jednak trochę się zmienia, i pogoda też. Surowy, arktyczny krajobraz na wszystkich robi wielkie wrażenie. Humory poprawia też posiłek na który zaprasza załoga statku składający się między innymi z grilowanych steków z wieloryba.
W kolejne dni do naszej grupy dołącza dziesiąty uczestnik - czyli bronia. Oczywiście mamy powód do zrobienia sobie zdjęć, ale i do bardziej górskich wycieczek.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Piękna pogoda pozwala nam na kolejne fajne zdjęcia ptaków, reniferów i ... lisa polarnego. Do tego wspaniałe krajobrazy. No i kwiaty - bo to przecież wiosna. To jest Arktyka o jakiej marzyliśmy.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Niestety, wszystko co dobre szybko się kończy. Zobaczyliśmy inny, surowy ale piękny świat. Chyba każdemu z naszej małej grupki się on spodobał. W trakcie wyprawy jak widać ze zdjęć poniżej mieliśmy co robić. Wg naszych ornitologów zobaczyliśmy i sfotografowaliśmy 26 gatunków ptaków (ja chyba trochę mniej :-) w tym tak rzadkie jak mewa modrodzioba.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Pobyt w Arktyce czcimy kolacją w Kroa. Humory dopisują - pogoda była, widoki też, atrakcje - oczywiście - niestety, trzeba wracać do ciepłej Polski . Jeszcze poranne zdjęcie przed lotniskiem z odległościami - między innymi do bieguna południowego - i wracamy.
D&J