• Banner01_5x2_1920x512.png

Madera - wyspa szczęśliwa

No i stało się - 11.09.2013 wieczorem wylądowaliśmy na Maderze. Madera - jedna z wysp archipelagu Makaronezji (z greckiego Makaroi Nesoi - Wyspy Szczęśliwe) na Oceanie Atlantyckim, nazywana jest wyspą wiecznej wiosny, ze względu na swój łagodny klimat. Łączy w sobie bogatą historię, widoki zapierające dech w piersiach, wspaniałą kuchnię oraz kameralne miasteczka i wioski. Hotel mamy na przedmieściach Funchal - stolicy wyspy. Położony super - tuż przy najładniejszej plaży w mieście z pięknym widokiem na klify wznoszące się nad Camara de Lobos.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Pierwszy dzień postanowiliśmy spędzić w Funchal – stolicy Madery. Miasto  jest pięknie położone na zboczach gór – a właściwie na obrzeżach wyciętych w skałach przez strumienie i rzeki kanionów. Spacer po mieście był bardzo fajny, zwiedziliśmy dwa piękne kościoły – kolegiata jezuicka robi zdecydowanie większe wrażenie niż katedra! Potem pojechaliśmy kolejką na Monte. Tam oprócz pięknej panoramy miasta zwiedziliśmy  Ogrody Tropikalne. Na Ogród Botaniczny - podobno ciekawszy niestety zabrakło nam czasu - ale coś musi zostać na następny raz Smile.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Kolejny dzień,  już z wypożyczonym samochodem zaczęliśmy od targu w Funchal – a że był piątek więc targ też był wyjątkowy. Podziwialiśmy różne egzotyczne owoce częstowani dla zachęty przez sprzedawców. Najwięcej było różnych "krzyżówek" maracuji - z bananami, cytrynami, itp. Duże wrażenie zrobił na nas targ rybny, a szczególnie dość paskudnie wyglądająca endemiczna ryba - espada - będąca przysmakiem w maderskiej kuchni.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Potem pojechaliśmy na obowiązkowy punkt w zwiedzaniu Madery – Ponta de San Laurenco. Widoki były przepiękne, ale słońce dało nam w kość. Błękitne niebo, wysokie klify i fale Atlantyku rozbijające się o wystające z morza dziwaczne skały powodują że to miejsce chętnie odwiedzane przez turystów – każdy chce zrobić pocztówkowe zdjęcia.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Po dość męczącej wycieczce na wschodni kraniec Madery postanowiliśmy odpocząć , czyli zwiedzić samochodem północne i zachodnie wybrzeże. Pojechaliśmy na przełęcz Encoumeada zasnutą chnurami które skutecznie odstraszały od opuszczenia samochodu, i dalej do Sao Vicente. Potem piękną Północną Drogą Nadbrzeżną przez Seixal do Porto Moniz znanego z naturalnych skalnych basenów.

 

 Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Z Porto Moniz przez płaskowyż Paul da Serra gdzie mogliśmy podziwiać widoki na najwyższe szczyty Madery wróciliśmy na południe. Widoki były tylko z górnych partii płaskowyżu. Już na zjeździe na Encumeadę ponownie wszystko zakryły chmury, z których wyskoczyliśmy dopiero po zjechaniu na jakieś 600 m n.p.m.

 Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Tam było słońce, chociaż przetykane wątłymi chmurkami, więc jeszcze pojechaliśmy na punkt widokowy na najwyższym klifie Madery – Cabo Girao, 580 m n.p.m.

 

 Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Kolejny dzień miał być poświęcony na lewady. Pojechaliśmy do Ribeiro Frio. Tam najpierw poszliśmy na słynny Balcoes – balkon skalny z widokiem na Pico Ruivo. Potem postanowiliśmy pójść na Lewadę do Furado. Początek był fajny – lewada prowadziła skalnymi półkami wysoko nad doliną. Potem trzeba było się wspinać w górę do źródeł lewady. Niestety zaczęło lać i chmury zasłoniły wszystko. Po godzinnej wspinaczce wyszliśmy na skalisty płaskowyż. Zero znaków i mgła zasłaniająca wszystko! Pół godziny straciliśmy żeby w końcu pójść przed siebie ufając przewodnikowi. Na szczęście po około 200 metrach z mgły wyłoniły się zabudowania których szukaliśmy!  Odetchnęliśmy z ulgą bo już zanosiło się na powrót tą samą drogą. Mgła czyni cuda i jak to w górach – nie jest bezpieczna.

 Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Ale skończyło się dobrze – od zabudowań Chao de Freiteras  zeszliśmy już bez problemów do Ribeiro Frio – zmoknięci mimo peleryn i trochę zmarznięci.

Z Ribeiro Frio pojechaliśmy na północ – nad ocean. W Faial trafiliśmy na święto wina (albo jak wyjaśniały pilnujące porządku policjantki - Festiwal Północy) – mieszkańcy układali na ulicach którymi miała iść procesja  dywan z kwiatów. Pojechaliśmy jeszcze do Santany, żeby zobaczyć słynne trójkątne domki w jakich kiedyś mieszkali maderczycy i wróciliśmy do hotelu.

 

 Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Brak pogody w górach spowodował, że zaniechaliśmy w kolejnym dniu planowanej wycieczki na najwyższe szczyty Madery. Pojechaliśmy na kolejne lewady w nadziei że trochę niżej pogoda będzie łaskawsza. Niestety po przyjeździe do Rabacal okazało się że jest 10 st., wszystko tonie w deszczu a dodatkowo wieje przenikliwy wiatr. To odebrało nie tylko nam ochotę na wysunięcie nosa z samochodu. Po krótkiej naradzie postanowiliśmy pojechać na południowo zachodnie wybrzeże. Najpierw zjechaliśmy do Ponta do Pargo - najdalej na zachód wysuniętego przylądka wyspy. Widoki spod latarni morskiej na Atlantyk i spadające doń klify były fajne.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Z Ponta do Pargo  pojechaliśmy do Jardim do Mar - maleńkiego miasteczka ze stromymi wąziutkimi uliczkami prowadzącymi do szerokiej, nowej nadmorskiej promenady.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Stamtąd pojechaliśmy do Ribeira Brava. Po drodze trzeba było przejechać pod spadającym na drogę z wysokiej skalnej skarpy wodospadem!. Ponieważ wcześniej w górach widzieliśmy na drogach osuwiska skalne po ostatnich deszczach więc było trochę strachu. W Ribeira Brava zwiedziliśmy kościół Sao Bento - jeden z najstarszych na wyspie. Pospacerowaliśmy nadmorskim bulwarem i ładnymi uliczkami.

 

 Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Wreszcie doczekaliśmy się w górach pogody i wczesnym rankiem ruszyliśmy na Pico Areeiro - byliśmy zdecydowani i tak pojechać w nadziei że przebijemy się ponad ewentualne chmury. Ale wszystko było OK - około godziny 9:30, zgodnie z zaleceniami przewodnika zaparkowaliśmy na parkingu pod Pico Areeiro na wysokości 1828 m n.p.m. Pogoda była super, słońce, błękitne niebo, a w dole snujące się chmurki. Ruszyliśmy na oznaczony w przewodniku jako czarny (czytaj trudny) szlak na Pico Ruivo - najwyższy szczyt Madery. Widoki wokół były fantastyczne, kolorowe, urwiste skały zawieszone nad przepaścistymi dolinami, w dole chmury i bardzo dobrze utrzymany szlak przed nami. Najpierw dość łagodne zejście, potem krótkie podejście, a potem bardzo strome i przepaściste zejście z ścian Pico Torres na przełęcz między tym szczytem a Pico do Gato. Dalej szlak prowadził trawersem po północnych zboczach Pico do Gato przewijając się tunelami przez co bardziej przepaściste odcinki. Widoki dalej super, ścieżka baaardzo zajmująca - chociaż co bardziej przepaściste miejsca były wszędzie wzorowo ubezpieczone poręczówkami. Po przejściu ostatniego tunelu wyszliśmy po południowo wschodniej stronie Pico do Gato i dalej płaskimi trawersami w potem w górę zboczami Pico Ruivo doszliśmy do skrzyżowania szlaków i schroniska pod szczytem. Trasa prowadziła wśród pozostałości pożaru który szalał tu przed laty. W dole niestety zaczęły się kłębić chmury zasłaniające widoki. Po krótkim odpoczynku w schronisku krótka wycieczka na szczyt - niestety z widokami już prawie tylko na zasłaniające wszystko chmury, choć nad nami świeciło piękne słońce. Po powrocie ze szczytu czekał nas powrót na parking do naszego samochodu. Podejście z powrotem na Pico Torres dało nam w kość, chociaż rozwiewające się momentami chmury umilały powrót. To zdecydowanie była najpiękniejsza wycieczka z naszego pobytu na Maderze.

 

 Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Musieliśmy się trochę spieszyć bo na ostatni wieczór zaplanowaliśmy kolację z espetadą i fado. Wieczór był w lokalnej restauracji w Funchal. Espetada - wołowy szaszłyk na metalowym szpikulcu, natarty czosnkiem i ziołami i naszpikowany gałązkami wawrzynu,  pieczony w piecu opalanym drewnem laurowym - mnie smakowała. Dorotce mniej bo stwierdziła że był za bardzo "rare" a za krwistymi nie przepada. W trakcie było wino, lokalne tańce i śpiewy ludowego zespołu i potem fado - tradycyjne, smutne i liryczne pieśni śpiewane przez ubraną zgodnie z zasadami na czarno fadzistkę przy akompaniamencie dwóch gitar. Na koniec jeszcze szalone tańce gości rozkręcone przez znakomicie się bawiącą grupę Francuzów. To niestety był nasz otatni wieczór na Maderze.

 

 Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Kolejny dzień to pakowanie, ostatnia kąpiel, ostatnie drinki w hotelowym barze i powrót do kraju. Trochę z odczuciem niedosytu bo planowaliśmy więcej wędrówek po lewadach - ale cóż - pogody się nie wybiera.

Mamy za to powód do powrotu na tę piękną wyspę i  kto to wie - może kiedyś...

D&J

We use cookies
Ta strona korzysta z plików cookies. Używamy plików cookies wyłącznie do analizowania ruchu na naszej stronie. Nie zamieszczamy reklam, nie wymagamy logowania, nie zbieramy żadnych innych danych osobowych. Korzystając z naszej strony internetowej, zgadzasz się, że możemy umieszczać tego rodzaju pliki cookie na Twoim urządzeniu.