2023 - USA - Dookoła Gór Skalistych
Colorado, Wyoming, Montana, Dakota Południowa
Nasz pierwszy wyjazd do USA tak nas zauroczył, że już wracając zaczęliśmy myśleć o powrocie do przepięknych parków narodowych tego kraju. Jednak pierwsze dwa lata po tej wyprawie poświęciliśmy na inne kierunki a potem …. potem nastał COVID. I dopiero w 2023 roku zapadła ostateczna decyzja – jedziemy. Podobnie jak poprzednio, planowaliśmy wyjazd w cztery osoby – jedynie na miejsce Andrzeja wskoczył Tadeusz. Ja zająłem się planowaniem trasy, a potem rezerwacją hoteli. Szybko też załatwiliśmy bilety lotnicze do Denver – bo wyprawa miała być wyprawą dookoła Gór Skalistych. Jacek zajął się rezerwacją samochodu. Zaczął się ruch.
I tak, 7 września ruszyliśmy w trójkę do Warszawy bo lot do Londynu mieliśmy wcześnie rano następnego dnia. Z Jackiem umówieni byliśmy w Londynie dokąd miał przylecieć z Zurichu. Przelot do Londynu był bez problemu, sporo czasu zajęły odprawy i kontrole bagażu – ale w końcu spotkaliśmy się z Jackiem i mogliśmy zasiąść przy kuflu angielskiego piwa w oczekiwaniu na lot do Denver. Lot jak to lot – długo, mało wygodnie ale szybko 😉
Po wylądowaniu w Denver sprawnie przeszła odprawa (dużo prościej niż sześć lat temu) i mogliśmy ruszyć po samochód. Jacek dzięki swojemu szwajcarskiemu obyciu załatwił wszystko super i bez specjalnych problemów mogliśmy załadować nasze bagaże do wielkiego Chryslera Pacifica i ruszyć na trasę. Plan był ambitny – a zaczynaliśmy od Parku Narodowego Gór Skalistych.
Nasza trasa w USA
Kliknij miniaturki aby powiększyć zdjęcie
Ruszyliśmy do naszego pierwszego miejsca hotelowego do miejscowości Estes Park – to taki amerykański odpowiednik polskiego Zakopanego. Noclegi mieliśmy zarezerwowane w Rams Horn Village Resort – miejsce było super – blisko wjazdu do parku, piękny, duży domek z pełnym wyposażeniem. Na miejscu byliśmy około 21-szej i recepcja była nieczynna, ale bez problemu znaleźliśmy informacje jak trafić do naszego domku, gdzie na drzwiach witała nas kartka z napisem „Welcome Home – The Kleczar Family”
Kliknij miniaturki aby powiększyć zdjęcie
Pozostało tylko się rozgościć i odpocząć przed kolejnym dniem. A dzień zaczynaliśmy bardzo wcześnie – w planie było bowiem Jezioro Niedźwiedzie (Bear Lake) a administracja parku wprowadziła na tym kierunku obowiązkową rejestrację planowanych godzin wjazdu aby ograniczyć ruch turystyczny. My mieliśmy rejestrację na wjazd między 5:00 a 7:00 – więc trzeba było wcześnie wstać. Trochę się martwiliśmy bo nie mieliśmy Annual Pass i nie wiedzieliśmy czy uda się wjechać bez dodatkowych opłat. Było bez problemu – rangersi byli bardzo mili, powiedzieli że Annual Pass możemy kupić jak będziemy wracać z trasy (o tej porze Visitor Center było nieczynne). I tak dojechaliśmy do końcowego parkingu przy Bear Lake i było tak:
Kliknij miniaturki aby powiększyć zdjęcie
Obeszliśmy Jezioro Niedźwiedzie (1,1 km) dookoła podziwiając piękne widoki przy świetnym świetle poranka.
Kliknij miniaturki aby powiększyć zdjęcie
Było pięknie więc ruszyliśmy dalej z zamiarem dotarcia do Emerald Lake. Po drodze były jeszcze piękne Nymph Lake i Dream Lake. (5km)
Kliknij miniaturki aby powiększyć zdjęcie
Po odpoczynku nad jeziorem Szmaragdowym wróciliśmy na parking i pojechaliśmy zakupić Annual Pass (80 USD/rok/4 osoby + samochód – wstęp do wszystkich parków narodowych USA!). No a potem wreszcie wylądowaliśmy na zasłużonym śniadaniu ( a w zasadzie ze względu na porę - to na lunchu 😉) w Way Finder Restaurant.
Kolejny dzień znowu rozpoczęliśmy wczesnym śniadaniem. W planie mieliśmy przejazd drogą nr 34 tzw. Trail Ridge Road, która jest najwyższą drogą asfaltową w USA. Na odcinku 16 kilometrów droga osiąga 3500 m npm a w swoim szczytowym odcinku wznosi się na wysokość 3713 m npm. Na początkowym odcinku mieliśmy okazję spotkać wiele spokojnie pasących się jeleni kanadyjskich (wapiti). Pierwszym punktem widokowym był Many Park Curves skąd mogliśmy podziwiać piękną panoramę łąk, pasm górskich i szczytów z majestatycznym Longs Peak wznoszącym się na wysokość 4346 m npm.
Kliknij miniaturki aby powiększyć zdjęcie
Kolejnym przystankiem był Rainbow Curve Overlook skąd rozciągały się piękne widoki na morze gór i wijącą się w dole szosę.
Kliknij miniaturki aby powiększyć zdjęcie
Droga szybko pięła się w górę i wyjechaliśmy powyżej linii lasu na poziom tundry. Zatrzymaliśmy się na Forest Canyon Overlook skąd roztacza się spektakularny widok na u-kształtną dolinę, leżącą około 750 metrów niżej. Ponad doliną wznoszą się sięgające ponad 3800 m n.p.m. szczyty Stones Peak, Sprague Mtn, Terra Tomah i imponująca iglica Hayden Spire. W kierunku południowo-wschodnim górowały czterotysięczniki z Longs Peak na czele
Kliknij miniaturki aby powiększyć zdjęcie
W pobliżu najwyższego punktu, do którego dociera szosa zatrzymaliśmy się na dłuższy postój na Rock Cut. Wybraliśmy się na spacer w kierunku wznoszącego się po prawej stronie na wysokość 3740 m npm zerodowanego szczytu, gdzie znajduje się Toll Memorial Mountain Index – punkt geodezyjny i tablica upamiętniająca Rogera Wolcotta Tolla, zarządcę Parku Narodowego Gór Skalistych w latach 1922-1928. Z trasy roztacza się wspaniała panorama na wznoszące się wszędzie wokół szczyty górskie oraz otaczającą tundrę. Dodatkową atrakcją były świstaki nie zwracające uwagi na turystów.
Kliknij miniaturki aby powiększyć zdjęcie
Po spacerze pojechaliśmy dalej do Visitor Center na przełęczy Fall River Pass. Tam też poszliśmy na krótki spacer do wznoszącego się na wysokość 3670 m npm punktu widokowego skąd roztaczały się widoki na okolicę i głęboką dolinę Fall River
Kliknij miniaturki aby powiększyć zdjęcie
Pogoda zaczęła się niestety psuć, ale zjechaliśmy jeszcze na przełęcz Milner Pass nad jezioro Poudre Lake, gdzie znajduje się wododział między zlewnią Pacyfiku i Atlantyku.
Kliknij miniaturki aby powiększyć zdjęcie
Po krótkim spacerze wokół leżącego kilometr dalej Lake Irene ruszyliśmy w powrotną drogę do Estes. Pogoda psuła się coraz bardziej. Zaczął padać śnieg.
Kliknij miniaturki aby powiększyć zdjęcie
W dolinach śnieg przeszedł w deszcz. Pojechaliśmy do miasta na obiad a Jacek i Tadek odwiedzili jeszcze sklepy turystyczne aby uzupełnić ekwipunek o zimowe rzeczy 😉
Pogoda się załamała, góry pokryły się śniegiem. My i tak musieliśmy wyruszyć w dalszą drogę bo kolejny nocleg mieliśmy w Colorado Springs. W okolicy tej miejscowości leży słynny Garden of the Gods. Ogród Bogów przyszło nam odwiedzić w dżdżystej pogodzie. Wyjątkowe miejsce powstałe miliony lat temu podczas wstrząsów geologicznych wzdłuż naturalnej linii uskoku. Obecny wygląd to rezultat wypiętrzeń Gór Skalistych i masywu Pikes Peak. Spacer wśród niesamowitych, głównie ciemnoczerwonych, różowych i białych piaskowców, zlepieńców i wapieni przenosi do innego świata.
Kliknij miniaturki aby powiększyć zdjęcie
Miejsce to było schronieniem dla wielu prehistorycznych ludów. W 1879 roku Charles Elliott Perkins kupił 480 akrów ziemi, która obejmowała część obecnego Ogrodu Bogów. Po jego śmierci rodzina przekazała tę ziemię miastu Colorado Springs (w 1909 roku), pod warunkiem, że będzie to bezpłatny park publiczny Na jednej ze skał umieszczono tablicę upamiętniającą ten fakt. Od 1971 roku park traktowany jest jako zabytek przyrody. Na wjeździe do parku zbudowano nowoczesne Centrum Turystyczne, z którego tarasów widać magiczny ogród.
Kliknij miniaturki aby powiększyć zdjęcie
Zmokliśmy bardzo, a z planów wjazdu na Pikes Peak musieliśmy zrezygnować bo tam napadało 6 cali świeżego śniegu.
Kolejny dzień był poświęcony głównie na przejazd. Do pokonania mieliśmy ponad 310 mil, a po drodze chcieliśmy jeszcze odwiedzić Great Sand Dunes NP. Z Colorado Springs pojechaliśmy na południe autostradą nr 52 i przez Pueblo, dotarliśmy do Walsenburga gdzie skręciliśmy na zachód na stanową 160-tkę. Po kolejnych 90 km dojechaliśmy do drogi nr 150 prowadzącej prosto na północ do Parku Narodowego Great Sand Dunes. Porównanie do niedawno odwiedzonych przez nas Gór Skalistych, na których obrzeżach znajduje się pustynia było zaskakujące. Przed nami rozciągała się piaszczysta pustynia kontrastująca z ciemnymi pasmami gór na horyzoncie. Przespacerowaliśmy się po piasku, a ambitniejsi z nas pobiegli na najwyższe wydmy skąd roztaczał się niezły widok na dolinę. Wielu turystów zabawiało się zjeżdżaniem po piasku na desce. Trzeba przyznać, że najwyższe wydmy Ameryki Północnej robią wrażenie. Powstały one w wyniku panujących tu szczególnych warunków, w tym przede wszystkim specyficznych wiatrów wiejących w dolinie San Luis. Park Narodowy zajmuje powierzchnię 343 km kwadratowych, a najwyższe wzniesienia wydmowe mają wysokość 230 m.
Kliknij miniaturki aby powiększyć zdjęcie
Szkoda, że nie było słońca bo wtedy wydmy na pewno prezentują się inaczej. Po pustynnym spacerze pojechaliśmy jeszcze na lunch i ruszyliśmy do odległego o ponad 160 mil Durango gdzie mieliśmy zarezerwowany nocleg. Droga na długim odcinku wiodła przez dolinę rzeki San Juan, a że pogoda znowu się pogorszyła więc było nieco emocjonująco.
Po noclegu w Durango ruszyliśmy na północ w stronę Silverton. Na przejażdżkę zabytkową kolejką łączącą te dwa miasta nie mieliśmy niestety czasu. Za Silverton wjechaliśmy na słynną Million Dollar Highway prowadzącą przez Góry San Juan do miasteczka Ouray. Widoki na trasie były znakomite mimo nienajlepszej pogody. Pierwotnie droga była ręcznie wykutym szlakiem służącym do transportu rudy do stacji kolejowej w Ouray. Obecnie wiedzie tym szlakiem jedna z najpiękniejszych dróg w USA, a jej nazwa pochodzi podobno od tego, że budowa każdej mili tej drogi kosztowała milion dolarów.
Kliknij miniaturki aby powiększyć zdjęcie
Nie mieliśmy czasu żeby na dłużej zatrzymywać się w co piękniejszych miejscach bo naszym głównym celem był park narodowy Black Canyon of The Gunnison, do którego dotarliśmy po ponad trzech godzinach jazdy. Planowaliśmy przejechać południową krawędzią kanionu – South Rim. Park obejmuje najpiękniejsze, najgłębsze 19 km z długiego na 48 km kanionu rzeki Gunnison. Jak pisze np. Duan Vandenbusche: „Kilka kanionów na Zachodzie Ameryki jest dłuższych, a niektóre są głębsze, ale żaden nie łączy w sobie głębi, wzniosłości, ciasności, ciemności i grozy Czarnego Kanionu”. Nazwa kanionu wzięła się od faktu, że niektóre części wąwozu otrzymują światło słoneczne tylko przez 33 minuty dziennie. W najgłębszym miejscu kanion ma 829 m głębokości (Warner Point), a w najwęższym zaledwie 12 m na poziomie rzeki (The Narrows). Rzeka Gunnison ma piąty w USA co do wielkości spadek – średnio w obrębie parku – 8m/km, a największy na wysokości punktu Chasm View – 45 m/km. (powyższe dane ze strony parku National Park Services )
My zwiedzanie zaczęliśmy od Tomichi Point. Robi wrażenie bo dopiero jak wysiedliśmy z samochodu to zobaczyliśmy spadające w dół ściany kanionu.
Kliknij miniaturki aby powiększyć zdjęcie
Potem był Gunnison Point położony w pobliżu Visitor Center, Pulpit Rock i Devils Lookout.
Kliknij miniaturki aby powiększyć zdjęcie
Pogoda się zdecydowanie poprawiła, wyszło słońce więc i widoki były super. Duże wrażenie zrobił na nas Painted Wall View, z którego pięknie widać różne kolory skał w ścianach kanionu.
Kliknij miniaturki aby powiększyć zdjęcie
Dojechaliśmy do Sunset View Point i trzeba było wracać – droga po południowej krawędzi kanionu kończy się kilometr dalej a nas czekał jeszcze powrót do Montrose i 140-sto milowa droga do Glennwood Springs.
Po intensywnym zwiedzaniu postanowiliśmy zrobić sobie dzień odpoczynku. Glennwood Springs, to sympatyczne, niewielkie amerykańskie miasteczko położone malowniczo nad rzeką Colorado. Jego największą atrakcją są baseny termalne. Jest tu wiele możliwości skorzystania z wypoczynku w gorących źródłach. My wybraliśmy Iron Mountain Hot Springs gdzie tak przygotowano wiele niedużych basenów, że imitują one naturalne termy z różnych stron świata. Tak więc popławiliśmy się w gorących źródłach Rumunii, Japonii, Nowej Zelandii, Węgier i wielu innych spoglądając na rzekę Colorado z niewielkiej skarpy, na której zbudowano kompleks.
Kliknij miniaturki aby powiększyć zdjęcie
Po dniu odpoczynku mieliśmy dzień drogi. Wyruszyliśmy przez równiny Wyoming w stronę Grand Teton. Południowo zachodnia część stanu leży w Górach Skalistych, a północno wschodnia to Wielkie Równiny. Wyoming ma ponad 253 tys. km kwadratowych powierzchni, ale zamieszkuje go zaledwie około 600 tys. ludzi. My mieliśmy do przejechania około 400 mil do miejscowości Pinedale, bo chcieliśmy trasę do Grand Teton podzielić na krótsze odcinki. Pinedale to niewielkie miasteczko (2260 mieszkańców) położone w rozległej wysokogórskiej dolinie na wysokości 2189 m n.p.m. Leży u stóp trzech dużych pasm górskich – Wind River Range, Wyoming Range i Gross Ventre Mountains. Przez mieszkańców jest nazywane „Prawdziwym Wyoming”. My zatrzymaliśmy się tylko na jedną noc, ale za to noclegi w Pinedale Cozy Cabins (Pinedale Cozy Cabins) były chyba najlepsze na całym wyjeździe.
Po noclegu w Pinedale ruszyliśmy do Grand Teton. Do przejechania do miejsca kolejnych noclegów mieliśmy 110 mil. Po drodze zatrzymaliśmy się w Jackson. To największe miasto w hrabstwie Teton jest obecnie siedzibą powiatu a jednocześnie kurortem przyciągającym turystów. Szczególną popularnością cieszą się pobliskie ośrodki narciarskie. Miasto często potocznie nazywane jest Jackson Hole w nawiązaniu do doliny, w której się znajduje. Spacerując po mieście poczuliśmy się trochę jak na planie filmowym. Zabudowa przypomina o historii miasta. Jackson był pierwotnie zamieszkany przez plemiona indiańskie. Na początku XIX wieku miejscowość stała się głównym miejscem podróży traperów i górali. Miasto Jackson zostało nazwane w 1894 r. i zarejestrowane w 1914 r.
W ramach Jesiennego Festiwalu Sztuki w dolinie Jackson Hole w miejskim parku miasta odbywał się wielki festyn. Przeszliśmy pod sporym łukiem zrobionym z rogów jeleni i znaleźliśmy się w centrum uroczystości. Roześmiane dzieci, hałas, muzyka i coś co nam się najbardziej podobało - czyli aukcja obrazów.
Kliknij obraz aby odtworzyć film
Kliknij miniaturki aby powiększyć zdjęcie
Po przejechaniu około 10 km dotarliśmy do znaku Parku Narodowego Grand Teton. Zaczęły się wspaniałe widoki. Grand Teton NP został utworzony w 1929 roku, ale wtedy obejmował tylko pasmo górskie. W obecnym kształcie od 1950 roku zajmuje 1255 km kwadratowych. Krajobraz parku jest bardzo charakterystyczny – od wschodniej strony leży szeroka dolina rzeki Snake River położona na wysokości około 2000 m n.p.m. nad nią zaś strzelają w górę na wysokość 4200 m npm ostre, skaliste szczyty górskie z małymi lodowcami i dziesiątkami krystalicznie czystych jezior. Cały łańcuch górski jest jednorodnym blokiem krystalicznego podłoża o wymiarach 25 x 60 km, wyniesionym wzdłuż geologicznego uskoku. Dźwiganie tektonicznego bloku rozpoczęło się “zaledwie” 9 mln lat temu i trwa nadal. W ciągu tego okresu potężne siły wyniosły skalne masy (tzw. skrzydło wiszące uskoku) na wysokość 4200 m npm, obniżając jednocześnie dno doliny Jackson Hole.
Kliknij miniaturki aby powiększyć zdjęcie
My na początek naszej przygody w Grand Teton postanowiliśmy przespacerować się do jeziora Taggart Lake. To łatwy 6-ścio kilometrowy szlak w formie pętli, którego początek leży tuż przy Teton Park Road w okolicy Beaver Creek. Ze szlaku i znad jeziora rozpościerają się spektakularne widoki na najwyższe szczyty Grand Teton. (https://www.alltrails.com/explore/trail/us/wyoming/taggart-lake-loop--2)
Kliknij miniaturki aby powiększyć zdjęcie
Po spacerze wróciliśmy na główną szosę i jechaliśmy wzdłuż Snake River zatrzymując się na punktach widokowych, z których rozciągały się super widoki na dolinę rzeki z jej meandrami i pasmo Grand Teton.
Kliknij miniaturki aby powiększyć zdjęcie
Spotkaliśmy też nasze pierwsze bizony – wielkie stado pasło się na leżących wzdłuż szosy łąkach nic sobie nie robiąc z samochodów i turystów.
Kliknij miniaturki aby powiększyć zdjęcie
Pod wieczór dotarliśmy do Heart Six Ranch gdzie mieliśmy rezerwację na kolejne trzy noclegi. Miejsce jest pięknie położone nad zakolami Buffalo Fork River z widokami na Teton Range, ale zdecydowanie nie polecamy – drogo, brudno i nieuprzejmie. Totalnie co innego niż opisy na stronie www (poza widokami). Natomiast atrakcją były poranne i wieczorne przepędy stada koni zaganianych przez bardzo sprawne kowbojki.
Kliknij miniaturki aby powiększyć zdjęcie
Kolejny dzień w Grand Teton przeznaczyliśmy na zwiedzanie okolic jeziora Jenny Lake. Po drodze z punktu widokowego Oxbow Bend mieliśmy piękne widoki na odbijający się w wodach Jackson Lake Mt Moran.
Kliknij miniaturki aby powiększyć zdjęcie
Zatrzymaliśmy się też nad zaporą Jackson Lake Dam gdzie mogliśmy podziwiać pelikany.
Kliknij miniaturki aby powiększyć zdjęcie
Znad zapory pojechaliśmy w stronę Jenny Lake przepiękną widokowo drogą. Z wielu punktów widokowych mieliśmy okazję zrobić piękne zdjęcia na Mount Moran i grupę Grand Teton. Jezioro Jenny Lake powstało w czasie ostatniego zlodowacenia około 12 tys. lat temu, kiedy lodowiec wyrzeźbił Cascade Canyon.
Kliknij miniaturki aby powiększyć zdjęcie
Z Jenny Lake Visitor Center przeprawiliśmy się na drugą stronę jeziora szybką motorówką. Dalej poszliśmy ładnym, choć dość stromym szlakiem obok wodospadu Hidden Falls na punkt widokowy Inspiration Point, z którego rozpościera się piękny widok na jezioro i górujące nad nim szczyty Teewinot Mountain, Mt Oven i Grand Teton.
Kliknij miniaturki aby powiększyć zdjęcie
Z Inspiration Point wróciliśmy szlakiem wzdłuż jeziora do Visitor Center podziwiając widoki.
Kliknij miniaturki aby powiększyć zdjęcie
Rozochoceni pięknymi widokami znad Jenny Lake wjechaliśmy jeszcze na szczyt Signal Mountain wznoszący się 242 m nad poziom doliny Jackson Hole. Ze szczytu roztacza się piękna panorama na Jackson Hole, jezioro Jackson i pasmo Grand Teton.
Kliknij miniaturki aby powiększyć zdjęcie
Piękny dzień zakończyliśmy w restauracji Hatchet Resort gdzie piwo i steki smakowały wyśmienicie.
Pogoda utrzymywała się znakomita, więc wstaliśmy wczesnym rankiem aby przy dobrym świetle odwiedzić ikoniczne miejsce w Grand Teton jakim są słynne Stodoły Moultonów (TA Moulton Barn i John Moulton Barn). Budynki zostały zbudowany przez Thomasa Almę Moultona i jego brata w latach 1912 – 1945. Widok tych zabudowań w świetle wschodzącego słońca z pasmem Grand Teton w tle to (podobno) „najczęściej fotografowane stodoły w Ameryce”. Jest to swoista wizytówka Jackson Hole i obowiązkowy punkt na trasie turystycznej. Rzeczywiście widoki są bardzo ładne.
Kliknij miniaturki aby powiększyć zdjęcie
Kolejnym przepięknym miejscem, które odwiedziliśmy było położone niedaleko, po drugiej stronie szosy Schwabacher Landing. Kiedyś dobijały tu łodzie pływające po Snake River, ale rzeka zmieniła bieg i obecnie nie da się tu dopłynąć. Pozostały stawy i rozlewiska słynące z niesamowitych odbić gór w wodzie. Mieliśmy okazję zrobić tam kilka pięknych fotografii w tym tę jedną w miejscu zwanym „Iconic spot”. Uważa się, że nazwa Schwabacher Landing pochodzi od nazwiska Alberta Schwabachera, właściciela pobliskiego rancza, które dziś nosi nazwę Lost Creek Ranch i pełni rolę hoteliku.
Kliknij miniaturki aby powiększyć zdjęcie
Po odwiedzinach tych kultowych miejsc pojechaliśmy do Colter Bay – turystycznej osady położonej nad zatoką jeziora Jackson Lake. Dziś stanowi ona centrum ruchu turystycznego w północnej części parku. Wybraliśmy się tam na spacer czterokilometrową trasą Colter Bay Lakeshore Trail, gdzie mieliśmy okazje podziwiać piętrzące się po drugiej stronie jeziora góry.
Kliknij miniaturki aby powiększyć zdjęcie
Było jeszcze za wcześnie by wracać do Heart Six Ranch więc postanowiliśmy wejść na Grand View Point – niewybitny szczyt wznoszący się 210 m ponad dolinę Jackson Hole (2310 m npm). Z trasy i wierzchołka, na który dotarli Jacek z Tadeuszem roztaczały się rozległe widoki na Jackson Hole i okolice.
Kliknij miniaturki aby powiększyć zdjęcie
To był nasz ostatni dzień w Grand Teton. Pobyt był bardzo udany. Odwiedziliśmy cztery najbardziej znane, najczęściej fotografowane, kultowe miejsca w GNTP ( za Grand Teton - 4 Best Photo Places)
Schwabacher Landing Iconic spot, Snake River Overlook, Oxbow Bend
Moulton Barns
Następnego dnia, po śniadaniu ruszyliśmy w stronę wymarzonego Yellowstone. Już po około 35 km dotarliśmy do tablicy na granicy parku. Po zrobieniu tradycyjnych pamiątkowych fotek południowym wjazdem przekroczyliśmy bramki strażników parku. Park Narodowy Yellowstone usytuowany jest na rozległym wulkanicznym płaskowyżu – kalderze – otoczonej górami o wysokości przekraczającej 3 tys. m npm. Dotychczas ustalono, że pod Yellowstone znajduje się „pióropusz” magmy, który transportuje roztopioną skałę z ziemskiego płaszcza na głębokość 60 kilometrów. Z badań wynika, że pod Yellowstone znajdują się dwie komory magmowe – płytsza i głębsza. Pojemność tej drugiej jest niewyobrażalna; wynosi aż 46 tysięcy kilometrów sześciennych. Tak więc cały obszar parku jest jednym wielkim, czynnym wulkanem. Obfituje w geotermalne i wulkaniczne zjawiska, których nagromadzenie w tym miejscu jest największe na świecie.
Naszym pierwszym celem był obszar geotermalny West Thumb Geyser Basin. Już pierwsze widoki były zachwycające - basen gejzeru a za nim błękitne Jezioro Yellowstone, największe wysokogórskie jezioro w USA (2376 m nad poziomem morza). Jezioro ma długość 32 km i zajmuje powierzchnię 352 mil kwadratowych. Wygodnymi pomostami ruszyliśmy na spacer wśród różnej wielkości termalnych cieplic podziwiając ich kształty i kolory wody. Szlak prowadził do Abyss Pool (Basenu Otchłani), jednego z najgłębszych basenów hydrotermalnych w całym Yellowstone. Turkusowa woda opada tutaj na głębokość ponad 50 stóp.
Z innym gorącym źródłem nazwanym Fishing Cone (Stożek Wędkarski) związana jest ciekawa legenda opowiadająca o tym jak to niegdyś wędkarze łowili ryby z zimnego jeziora Yellowstone i później gotowali je zaczepiając rybę na haczyku wędki. Dzisiaj praktyki rybołówstwa i gotowania w gejzerze uważane są za niezdrowe i oczywiście zakazane.
Kliknij miniaturki aby powiększyć zdjęcie
Pełni wrażeń podjechaliśmy do Old Faithful na obserwowanie erupcji najsłynniejszego gejzeru parku. To właśnie to wyjątkowe miejsce było inspiracją do ustanowienia Yellowstone jako pierwszego parku narodowego na świecie (1872 r.). Gejzer jest jednym z sześciu o przewidywalnym czasie erupcji (w parku jest prawie pięćset gejzerów). O czasie przewidywanej kolejnej erupcji można się dowiedzieć w Centrum Edukacji Turystów Old Faithful lub w aplikacji NPS. Średni odstęp między erupcjami wynosi około 90 minut i waha się od 50 do 127 minut. My czekaliśmy 30 minut. Mile zaskoczyła nas długość spektaklu. Można było spokojnie porobić zdjęcia i pofilmować. Zazwyczaj erupcja trwa od 1,5 do 5 minut i powoduje wyrzucenie 3700–8 400 galonów (14 000–32 000 l) wrzącej wody osiągając wysokość 106 – 184 stóp (30–55 m). Old Faithful Geyser ma średnią temperaturę 169,7°F (76,5°C). Było na co popatrzeć.
Kliknij miniaturki aby powiększyć zdjęcie
Postanowiliśmy podejść do Górnego Gejzeru. Przeszliśmy przez rzeczkę i nagle na drodze stanęły nam pierwsze bizony. Pierwsze tak blisko. Kilka fotek i spacer wśród wielu mniejszych gejzerów i gotujących się błot. Potem krótkie podejście i kolejny gejzer – Solitary Geyser. Oddalony od głównej grupy zjawisk termalnych wybucha co 4-8 minut. Jest nieco cieplejszy od Old Faithful. Jego średnia temperatura to 182,8°F (83,8°C).
W całym Yellowstone znajduje się blisko 60 procent ogólnej liczby gejzerów na świecie.
Kliknij miniaturki aby powiększyć zdjęcie
Kolejnym fantastycznym miejscem na naszej trasie był Biscuit Basin z niesamowicie niebieskim basenem Sapphire Pool. Kiedyś Biscuit Basin usiany był niezwykłymi złożami, które otaczały Sapphire Pool. Trzęsienie ziemi nad jeziorem Hebgen w 1959 r. spowodowało erupcję Sapphire Pool i charakterystyczne „ciasteczka” zniknęły. Czynny sejsmicznie obszar powoduje, że ciągle się tu zmienia (ostatnia erupcja miała miejsce w 1991 r.). Nie tylko Sapphire Pool nas zachwycił. Bajkowe kolory Mustard Spring tworzą niesamowity pejzaż. Za te kolory odpowiadają termofile – mikroskopijne, niedostrzegalne gołym okiem żyjątka, których zgrupowane biliony wyglądają jak masy kolorów. W najgorętszej wodzie żyją bezbarwne i żółte termofile, a pomarańczowe, brązowe i zielone w wodach chłodniejszych.
Do tego wszystkiego Jewel Geyser wybuchający co 7-10 minut.
Kliknij miniaturki aby powiększyć zdjęcie
Gejzery towarzyszyły nam przez wiele godzin. Wszędzie było kolorowo i dużo pary. Krajobraz urozmaicały też rzeki Zatrzymaliśmy się przy jednej z nich – tej najcieplejszej w parku. Parująca Firehole meandruje przez 33 kilometry parku Yellowstone.
Kliknij miniaturki aby powiększyć zdjęcie
W parku było nam tak dobrze, że do miasteczka West Yellowstone leżącego już w Montanie, gdzie mieliśmy zarezerwowany nocleg dotarliśmy o zachodzie słońca. Należał nam się wypoczynek i dobra kolacja. Stek smakował wyśmienicie.
Kliknij miniaturki aby powiększyć zdjęcie
Leżące na wysokości prawie 2 tys. metrów nad poziomem morza West Yellowstone jest małym, turystycznym miasteczkiem utrzymującym się z gości parku Yellowstone. Panująca tu atmosfera spowodowało, że z przyjemnością tam spacerowaliśmy zaglądając do sklepów z pamiątkami. Miasteczko jest stosunkowo młode. Osadę założono w czerwcu 1908r. kiedy to ukończono budowę linii kolejowej Oregon Short Line. Jako miasto zostało zarejestrowane dopiero w 1966r. Prognozy pogody były niezbyt optymistyczne, więc gdy kolejnego dnia wczesnym rankiem zobaczyliśmy słońce postanowiliśmy obejrzeć najciekawsze zjawiska geotermalne na rzeką Firehole a potem zwiedzić kanion rzeki Yellowstone. Po drodze wjechaliśmy na krótką, jednokierunkową drogę prowadzącą wzdłuż rzeki Firehole do wodospadu Firehole Falls. To wysoki na 12 m wodospad w kanionie rzeki. Rzeka jest zasilana ciepłymi wodami z basenów gejzerowych Upper, Lower i Midway. Bywają lata, szczególnie po większych trzęsieniach ziemi, że temperatura wody w rzece przekracza 30°C (np. latem 1979 po trzęsieniu ziemi o sile 6,5 w skali Richtera). Obecnie – latem osiąga około 20°C.
Kliknij miniaturki aby powiększyć zdjęcie
Pierwszym większym obszarem geotermalnym na naszej trasie tego dnia był Lower Geyser Basin. Po przyjeździe na parking ruszyliśmy na szlak Fountain Paint Pot Trail, który od razu powitał nas widokami umarłych drzew stojących w pokrytej wulkanicznym szlamem ziemi. Obok ścieżki leży wrzący basen Celestine Pool (1062-20230908_USA_D750_C1-DSC_2144), w którym w 1981 r. zginął 24-letni Kalifornijczyk który skoczył ratować swojego psa do wody o temperaturze 95°C. Dalej na trasie oglądaliśmy miejsca gdzie z ziemi wydostają się fumarole czyli mieszaniny gorących i trujących gazów. Największą atrakcją były gejzery Twig, Fountain i Jelly – efektownie rzygające wrzącą wodą i parą.
Kliknij miniaturki aby powiększyć zdjęcie
Po atrakcjach Lower Geyser Basin przyszła kolej na Midway Geyser Basin. To miejsce jest znane przede wszystkim z Grand Prismatic Spring – bajecznie kolorowego, szerokiego na ponad 100 m i głębokiego na 37 m jeziora. To największe takie jezioro w Yellowstone. Źródło, które go zasila wyrzuca 2200 litrów gorącej wody na minutę o temperaturze sięgającej 87°C. Tęczowe kolory zawdzięcza minerałom, ale głównie ciepłolubnym sinicom, które znalazły tu idealne miejsce do życia. Wędrując ścieżką w stronę Grand Prismatic Spring przechodziliśmy obok mocno parującego przy porannym chłodzie Excelsior Geyser – to wielki 60x90 m krater z którego ciągle wypływa 15 tysięcy litrów wody na minutę zasilając rzekę Firehole. Ciekawie wyglądały też kolorowe i dymiące Opal Pool i Turquoise Pool.
Kliknij miniaturki aby powiększyć zdjęcie
Owiani fumarolami i parą wodną, ruszyliśmy z powrotem w stronę Madison Junction. Po drodze spotkaliśmy stado bizonów, które prawie tarasowały szosę i których odganianiem zajmowali się rangersi.
Kliknij miniaturki aby powiększyć zdjęcie
Za Madison Junction skierowaliśmy się w stronę Norris i po około 5 km mieliśmy kolejną atrakcję – wysokie na 25 m wodospady Gibbon Falls.
Kliknij miniaturki aby powiększyć zdjęcie
Dalej na trasie zrobiliśmy sobie spacer do Artists Painpots (1237-20230908_USA_D780_C1A-DSC_9254 gdzie znowu mieliśmy okazje obejrzeć geotermalne zjawiska.
Kliknij miniaturki aby powiększyć zdjęcie
Niestety dalej mieliśmy pecha – droga do Canyon Village była zamknięta ze względu na wypadek. Musieliśmy zmienić plany. Zdecydowaliśmy się na pętlę przez okolice Mt Washburn do Tower Fall (C1A_DSC_9268) i Yellowstone River Overlook.
Kliknij miniaturki aby powiększyć zdjęcie
Z Tower Fall z przystankami przy Calcite Springs Overlook na północnym końcu kanionu rzeki Yellowstone, i Undine Falls – trzy stopniowy, 20 metrowy wodospad - pojechaliśmy w stronę Mammoth Hot Springs. Po drodze spotkaliśmy jeszcze stada pasących się wapiti.
Kliknij miniaturki aby powiększyć zdjęcie
Mammoth Hot Springs to rozległy kompleks gorących źródeł znajdujący się na trawertynowych wzgórzach w północnej części Yellowstone. Kompleks powstawał przez tysiące lat na skutek osadzania się węglanu wapnia wypłukiwanego ze skał przez gorące wody. Źródlane wody, o temperaturze około 80 °C, zawierające także śladowe ilości innych minerałów, schładzając się na powierzchni utworzyły białe, czasem biało-brązowe lub biało-rude nacieki i skorupy, a także efektowne terasy. Barwy tarasów ulegają zmianie w różnych porach roku w zależności od intensywności wypływania wody a także od rodzaju glonów i sinic znajdujących się w wodzie. Jako, że było już dość późno przejechaliśmy tylko widokową, jednokierunkową drogą Upper Terrace Loop Drive z zamiarem powrotu następnego dnia.
Kliknij miniaturki aby powiększyć zdjęcie
Z Mammoth Hot Springs pojechaliśmy na zasłużony odpoczynek do naszego domku w West Yellowstone.
Ten dzień poświęciliśmy na zwiedzanie okolic kanionu rzeki Yellowstone. To największy kanion na rzece – jego długość wynosi około 38 km, szerokość waha się od 450 m do 1,2 km a głębokość wynosi od 244 do 366 m. W obecnym kształcie kanion powstał około 10 000 lat temu w wyniku erozji skał ryolitowych przez spiętrzone przez lodowce wody jeziora Yellowstone. Kolory kanionu są wynikiem zmian hydrotermalnych. Ryolit w kanionie zawiera wiele różnych związków żelaza. W efekcie działalności geotermalnej, „gotowanie” skały spowodowało zmiany chemiczne w tych związkach żelaza. Wystawienie na działanie żywiołów spowodowało, że skały zmieniły kolor. Skały utleniają się; w efekcie kanion rdzewieje. Większość żółci w kanionie jest wynikiem obecności żelaza w skale. Naszą przygodę zaczęliśmy od początku kanionu, czyli od zejścia do punktu widokowego Brink to The Upper Falls. Z parkingu przy parkowej szosie trzeba było zejść do poziomu rzeki gdzie z punktu widokowego można obserwować wodospad. Górny wodospad spada 33 m w dół z krawędzi twardej ryolitowej płyty.
Kliknij miniaturki aby powiększyć zdjęcie
Po obejrzeniu z góry Upper Falls wróciliśmy na parking i pojechaliśmy na południową krawędź kanionu. Na początek spojrzeliśmy na Upper Falls z drugiej strony z punktu widokowego Upper Falls View. Z tego kierunku widać go dużo ładniej.
Kliknij miniaturki aby powiększyć zdjęcie
Następnie pojechaliśmy na Artist Point skąd pięknie prezentował się Lower Falls – dolny wodospad. Jest on wysoki na 94 m i przepływa przez niego od 20 (jesienią) do 240 m3/s wody (wiosną).
Kliknij miniaturki aby powiększyć zdjęcie
Po obfotografowaniu wodospadów z południowej krawędzi wróciliśmy na krawędź północną i podziwialiśmy wodospady i kanion z kolejnych punktów widokowych – Lookout Point, Grand View i Inspiration Point. Dojście do tego pierwszego było dość wymagające bo trzeba było zejść prawie 160 m w dół do kanionu, no a potem oczywiście wspiąć się z powrotem.
Kliknij miniaturki aby powiększyć zdjęcie
Pogoda niestety pogarszała się szybko, i wreszcie rozlało się tak, że nasze plany zwiedzania Mammoth Hot Springs legły w gruzach. Zdecydowaliśmy się na powrót do West Yellowstone. Po drodze spotkaliśmy jeszcze sympatyczne wapiti.
Kliknij miniaturki aby powiększyć zdjęcie
Nasz pobyt w Yellowstone się kończył. Plan wyjazdu był nieubłagany i musieliśmy ruszyć dalej do Wapiti w kierunku Badlands. Pogoda była nienajlepsza, niskie chmury i wyłaniające się spoza nich pobielone świeżym śniegiem szczyty gór nie nastrajały do spacerów. Na szczęście nie padało. Ruszyliśmy z West Yellowstone w kierunku jeziora Yellowstone i wschodniego wyjazdu z parku. Dość szybko dojechaliśmy do jeziora i z okolic Hard Road mieliśmy okazję zobaczyć ośnieżone góry po jego drugiej stronie.
Kliknij miniaturki aby powiększyć zdjęcie
Kolejnym punktem na trasie był Sand Point z szerokimi żwirowymi plażami.
Kliknij miniaturki aby powiększyć zdjęcie
I tak dojechaliśmy do miejsca gdzie z jeziora Yellowstone wypływa rzeka Yellowstone, której kanion podziwialiśmy w dniu poprzednim. Miejsce to jest znane z mostu Fishing Bridge. Oryginalny pierwszy most w tym miejscu został zbudowany w 1902 roku, obecna konstrukcja pochodzi z 1937 roku. W przeszłości było to bardzo popularne miejsce do wędkowania na różne gatunki pstrąga – stąd jego nazwa. Zakaz wędkowania w tym miejscu wprowadzono w 1973 roku w celu ochrony tych ryb.
Kliknij miniaturki aby powiększyć zdjęcie
Nie zważając na zmienną i dżdżystą pogodę postanowiliśmy pójść jeszcze na czterokilometrowy spacer do Storm Point – cypla położonego na jeziorem słynnego z silnych wiatrów. Ścieżka zaczyna się niedaleko Indian Pond i prowadzi w kierunku jeziora i dalej lasem na odsłonięty cypel skąd wraca pętlą do Indian Pond. Rzeczywiście wiało na cyplu straszliwie i dość mocno zmarzliśmy ale spacer przez dziki las był bardzo fajny.
Kliknij miniaturki aby powiększyć zdjęcie
Po spacerze ruszyliśmy w dalszą drogę. Szosa prowadziła nas w kierunku północnowschodnim, w stronę gór. Mżawka zmieniła się w drobny śnieg a w okolicach Sylwan Pass na wysokości 2600 m npm już regularnie sypało. Jechaliśmy ostrożnie wzdłuż zboczy Avalanche Peak do wschodniego wyjazdu z parku.
Kliknij miniaturki aby powiększyć zdjęcie
Ponieważ zjeżdżaliśmy już w dół w dolinę North Fork River śnieżyca zamieniła się w ulewę w któej dotarliśmy do naszego noclegu w Yellowstone Valley Inn. Na szczęście na miejscu był saloon z całkiem dobrym stekiem, więc mogliśmy odetchnąć przed czekającą nas w dniu następnym drogą.
Kliknij miniaturki aby powiększyć zdjęcie
Pogoda na szczęście się poprawiła więc w dobrych humorach ruszyliśmy rano w stronę Buffalo. Szosa wiodła wzdłuż brzegów sztucznego zbiornika Buffalo Bill Reservoir, który powstał na rzece Shoshone River po wybudowaniu w roku 1910 zapory Buffalo Bill Dam. Zapora Buffalo Bill była cudem inżynierii i jedną z pierwszych betonowych zapór łukowych zbudowanych w Stanach Zjednoczonych. Mająca 99 m wysokości, była także najwyższą tamą na świecie. Zapora Buffalo Bill była amerykańskim triumfem, reklamowanym wraz z ukończeniem Kanału Panamskiego na Międzynarodowej Wystawie Panama-Pacyfik w 1915 roku w San Francisco. Budowa była realizowana w bardzo trudnym terenie. Dodatkowo rzeka Shoshone o bardzo dużym spadku także nie ułatwiała zadania. W czasie zim temperatury spadały do minus 15 stopni Celsjusza i robotnicy musieli podgrzewać piasek i żwir przed mieszaniem betonu, którego w sumie wylano prawie 83 tysiące metrów sześciennych. Tę historię mogliśmy posłuchać i obejrzeć stare zdjęcia w znajdującym się przy zaporze Visitor Center.
Kliknij miniaturki aby powiększyć zdjęcie
Po zwiedzaniu zapory ruszyliśmy dalej. Kolejną atrakcją na naszej trasie do Buffalo był skansen w miasteczku Cody - Old Trail Town. Stworzył go Body Edgar, były archeolog z Buffalo Bill Historical Center w Cody, który uświadomił sobie, że budynki „Starego Zachodu” szybko znikają wraz z ich wyposażeniem i artefaktami. Wiosną 1967 r. zaczął gromadzić historyczne budynki i inne zabytki sprowadzając je z Wyoming i Montany w kawałkach, po czym ponownie je montując w Old Trail Town. Budynki pochodzą z lat 90 XIX wieku. Obecnie jest ich 28. Zwiedzaliśmy je przenosząc się w czasie. Dawne meble i inne wyposażenia domów mieszkalnych, sklepów, barów, stajni i powozowni należały głównie do osadników ale nie brakowało też pamiątek po rdzennych mieszkańcach tych terenów.
Już na samym początku naszą uwagę zwróciła ciekawa chata z bali zwiadowcy armii Indian Crow „Curley”. Curley zasłynął tym, że pomógł poprowadzić podpułkownika George'a A. Custera i jego 7 pułk kawalerii na katastrofalną bitwę pod Little Big Horn w 1878 roku.
Na końcu dziedzińca, na którym stoi dużo powozów codziennego użytku znajduje się mały cmentarzyk z grobami wybitnych postaci. Muzeum otwarte jest w okresie od 15 maja do 30 września, tak więc zmieściliśmy się w terminie.
Kliknij miniaturki aby powiększyć zdjęcie
Po wizycie nad zaporą ruszyliśmy dalej na wschód. Naszym celem było niewielkie miasteczko Buffalo położone u stóp Bighorn Mountains i Bighorn National Forest – jednego z najstarszych chronionych obszarów leśnych w USA. Do miasteczka dojechaliśmy po około trzech godzinach jazdy. Miasteczko ma niecałe 5 tysięcy mieszkańców. Założona w 1879 roku osada miała chronić białych osadników na terenach spornych z Indianami, i była widownią wielu konfliktów i tragedii.
Miła Pani z recepcji motelu poleciła nam najlepszą jej zdaniem restaurację w mieście – mieszczącą się w Occidental Hotel. Hotel ten założony w 1880 roku szybko stał się słynny na Środkowym Zachodzie. Niewiele brakowało by w latach 80-tych XX w. został zburzony, ale staraniem lokalnych biznesmanów został pieczołowicie odrestaurowany i dziś jest chlubą miasteczka przypominając czasy Dzikiego Zachodu.
Kliknij miniaturki aby powiększyć zdjęcie
Po noclegu w Buffalo i śniadanku w słynnym barze Busy Bee Cafe w „Ox” Hotel ruszyliśmy dala na wschód w kierunku Gillette i słynnej Devils Tower. O istnieniu Devils Tower większość ludzi dowiedziało się z filmu Stevena Spielberga Bliskie spotkania trzeciego stopnia. To tutaj, przy Wieży nastąpiło spotkanie przybyszów z kosmosu z ludzkością. Trzeba przyznać, że widoczna z odległości kilkunastu kilometrów, wznosząca się nad równinami Wyoming wieża robi wrażenie. Ta wulkaniczna intruzja wznosi się 386 m w górę licząc od podstawy.
Kliknij miniaturki aby powiększyć zdjęcie
Już w 1906 r Prezydent Roosewelt ustanowił ją amerykańskim pomnikiem narodowym. Dla Indian Wielkich Równin z plemion Lakota, Kiowa czy Arapaho to miejsce było święte i otoczone legendami. Od 2006 r. obowiązuje umowa, że w miesiącu czerwcu w którym odbywa się wiele indiańskich ceremonii, wspinacze starają się nie organizować wejść na górę szanując to święte dla Indian miejsce. My obeszliśmy wieżę dookoła po dwu kilometrowym szlaku Tower Trail, który prowadzi wzdłuż podstawy wieży oferując piękne widoki na monumentalną górę.
Kliknij miniaturki aby powiększyć zdjęcie
Po spacerze wokół Devils Tower postanowiliśmy odwiedzić kolejne ciekawe miejsce i podjechaliśmy na duży parking położony u stóp pomnika Szalonego Konia (Crazy Horse Memorial) już w Południowej Dakocie. Pomnik kuty jest od 1948r w skale góry Thunderhead w Górach Czarnych (Black Hills) w Południowej Dakocie. Prace nad rzeźbą rozpoczął, na zaproszenie krewnego Szalonego Konia, wodza Dakotów Henry’ego Standing Beara, rzeźbiarz polskiego pochodzenia, Korczak Ziółkowski. Od śmierci rzeźbiarza w 1982r. prace kontynuuje jego rodzina w ramach założonej przez jego żonę fundacji.
Po ukończeniu rzeźba będzie przedstawiać indiańskiego wodza Dakotów (zwanego Szalonym Koniem) na koniu, wskazującego palcem na jego plemienną ziemię uważaną za świętą. Szalony Koń honorowo przewodził swojemu plemieniu w historycznych bitwach w XIX wieku i do samego końca bronił swojego ludu przed brutalną ingerencją rządu. Wsławił się w bitwie nad Little Bighorn w 1876, a krótko potem został brutalnie zabity bagnetem. Rzeźba ma mieć 195 m długości i 172 m wysokości. Sama twarz, której wykuwanie zakończono w 1998r., ma 25 m wysokości (o 7 metrów więcej niż słynne głowy prezydentów wykute w zboczu Mount Rushmore). Jego głowa oraz palec wskazujący są obecnie jedynymi ukończonymi częściami rzeźby.
Po terenie okalającym budowany pomnik jeździ autobus. Wykupiliśmy bilety i podjechaliśmy pod podstawę pomnika. Niestety nie można było przemieścić się tuż pod samą głowę. Trochę nas to zawiodło, ale taka możliwość podobno zdarza się bardzo rzadko. Kierowca opowiadał ciekawie o budowie pomnika. Mówił też, że prace nad całością mają być ukończone w 2030r., ale wydawało nam się, że sam do końca w to nie wierzy.
Kliknij miniaturki aby powiększyć zdjęcie
Do pomnika wykutych w skale głów prezydentów było już niedaleko . Podjechaliśmy pod Mt Rushmore górę również leżącą w Górach Czarnych. Mt Rushmore National Memorial to nazwa pomnika dzieła artysty Gutzon Borglum, który rozpoczął rzeźbienie w 1927r. Całość ukończono po 14 latach. Do pomocy artysta miał około 400 robotników i rzeźbiarzy, wśród których znajdował się także późniejszy twórca pomnika Szalonego Konia – Korczak Ziółkowski.
Prezydentów wybrano kierując się ich rolą w ważnych momentach USA. Pomnik przedstawia czterech prezydentów:
- George'a Washingtona, pierwszego prezydenta USA, który przewodził wojnie o niepodległość i stworzył podwaliny pod amerykańską demokrację,
- Thomas’a Jeffersona, trzeciego prezydenta i autora Deklaracji Niepodległości,
- Theodore Roosevelt’a, dwudziestego szóstego prezydenta, który pobudził rozwój gospodarczy na początku XX wieku,
- Abrahama Lincoln’a, szesnastego prezydenta, który zarządzał krajem podczas wojny secesyjnej i przewodził działaniom na rzecz zniesienia niewolnictwa
Do monumentalnego pomnika podeszliśmy elegancką aleją wzdłuż której powiewają flagi wszystkich stanów USA. Aleja zakończona jest wygodnym tarasem widokowym. Trzeba przyznać, że słynne 18 metrowe głowy robią wrażenie.
Kliknij miniaturki aby powiększyć zdjęcie
Z Mt Rushmore pojechaliśmy do Rapid City gdzie mieliśmy zarezerwowane noclegi. Rapid City, to drugie co do wielkości miasto Dakoty Południowej. Liczy około 75 tys. mieszkańców. Miasto jest nazywane „Bramą do Gór Czarnych”. Na obrzeżach mieści się Baza Sił Powietrznych USA Ellsworth. Dla nas to był punkt, z którego chcieliśmy odwiedzić Badlands National Park. Badlands – dosłownie „Złe Ziemie” - to rodzaj wyżynnego terenu, w którym bardziej miękkie skały osadowe i gleby bogate w glinę zostały wypłukane przez wodę z opadów lub rzeki i okresowe strumienie. Swoje robi tu też wiatr przyczyniając się do erozji. Te dwa żywioły odsłoniły formacje o nieregularnych, stromych zboczach z wyraźnie widocznymi warstwami osadów. Park zajmuje 990 km kwadratowych powierzchni i dzieli się na dwie części – północną, silnie zerodowaną leżącą wzdłuż autostrady I-90 i południową pokrytą prerią, leżącą na terenie Rezerwatu Siuksów. Na zwiedzanie ruszyliśmy bardzo wcześnie postanawiając zrobić sobie śniadaniowy piknik gdzieś w parku. Pojechaliśmy autostradą I90 na wschód do skrzyżowania z drogą 240, która prowadzi przez północną część parku. Po sześciu kilometrach od wjazdu zatrzymaliśmy się na pierwszym niesamowitym punkcie widokowym – Big Badlands Overlook.
Kliknij miniaturki aby powiększyć zdjęcie
Potem były kolejne punkty położone wzdłuż drogi 240.
Kliknij miniaturki aby powiększyć zdjęcie
Na śniadanie zatrzymaliśmy się przy Ben Reifel Visitor Center – była piękna pogoda, mało ludzi i świetne widoki.
Kliknij miniaturki aby powiększyć zdjęcie
Dalej pojechaliśmy przez Saddle Pass, White River Overlook, Panorama Point, Yellow Mounds Overlook aż do Pinnacles Overlook robiąc dziesiątki zdjęć.
Kliknij miniaturki aby powiększyć zdjęcie
W Pinnacles Overlook skręciliśmy w szutrową Sage Creek Road w kierunku Scenic. Tu pełno było piesków preriowych, bizonów, saren itp. Po dojechaniu do Scenic ruszyliśmy w stronę Rapid City kończąc naszą pętlę po niesamowitych terenach Badlands – oczywiście trzeba by tam spędzić tydzień, żeby zobaczyć najciekawsze atrakcje ale i tak byliśmy zadowoleni.
Kolejny dzień miał być poświęcony na zwiedzanie Wind Cave – jednej z najdłuższych na świecie. Niestety – jaskinia okazała się zamknięta ze względu na remont wind. W tej sytuacji zdecydowaliśmy się na przejazd przez Custer State Park w górach Black Hills. Park został utworzony w 1919 roku i zajmuje powierzchnię 287 km kwadratowych. Jadąc widokową Wildlife Loop Road spotkaliśmy w nim po raz kolejny wielkie stada bizonów, osiołki i sarny.
Kliknij miniaturki aby powiększyć zdjęcie
I tak droga doprowadziła nas na nocleg do Torrington, niewielkiego miasteczka (około 7000 mieszkańców) nad rzeką North Platte. Czas było zamknąć kółko i zacząć powrót do Denver. W drodze do Denver zatrzymaliśmy się w Cheyenne – stolicy stanu Wyoming. Nazwę swoją miasto zawdzięcza indiańskiemu plemieniu, które nawiązało współpracę z armią amerykańską w czasach kolonizacji. Czejeni, byli genialnymi przewodnikami oraz zwiadowcami amerykańskich wojsk. Sympatyczne małe miasteczko powstało w 1867r. dzięki budowie mostu kolejowego Union Pacific Railroad nad rzeką Crow Creed. Inwestycja spowodowała szybkie bogacenie się miasta. Zaczęły napływać rzesze kowbojów, żołnierzy, biznesmenów, górników, mnożyły się saloony, a działająca linia kolejowa zaczęła przyciągać gangi pociągowe. W drodze do Kapitolu Stanu Wyoming spotkaliśmy przesympatyczną parę spacerującą z pieskiem, która opowiadała nam o mieście z nostalgią wspominając czasy przed covidowe. To właśnie w czasie epidemii wielu młodych opuściło miasto. Dzisiaj wydało nam się nieco senne, ale może to pora przedpołudniowa za to odpowiadała.
Kliknij miniaturki aby powiększyć zdjęcie
Stanęliśmy przed piękną, neoklasycystyczną budowlą (budowana w latach 1886-1890, a w 2019r. pięknie odnowiona). Tutejszy Kapitol został uznany za Narodowy Zabytek Historyczny Stanów Zjednoczonych. Mnóstwo kolumn w stylu korynckim, płaskorzeźby, a to wszystko zwieńczone pozłacaną kopułą. Okazuje się, że tylko dziesięć z pięćdziesięciu Stanów Zjednoczonych ma kopuły pokryte złotem w budynkach stolic stanu.
Kliknij miniaturki aby powiększyć zdjęcie
Weszliśmy do środka. Portier przyjaźnie się do nas uśmiechając wręczył nam materiały zachęcając do zwiedzania. Zasada zwiedzania jest prosta, można wszędzie wchodzić gdzie otwarte są drzwi. Jeśli jakieś drzwi są zamknięte to oznacza, że ludzie tam teraz pracują i nie wypada im przeszkadzać.
Siedziba władz stanowych dopracowana jest w każdym szczególe. Zarówno sale posiedzeń jak i wystrój korytarzy dopracowane są w każdym szczególe.
Kliknij miniaturki aby powiększyć zdjęcie
Na zachód od Denver leżą trzy niewielkie osady powstałe w XIX w. podczas gorączki złota. Są to urocze miasteczka Golden, Idaho i Georgetown nazywane Miasteczkami Złotego Kręgu. My wybraliśmy Golden. Nazwa miasteczka pochodzi od nazwiska Thomasa Goldena, jednego z pierwszych górników, który przybył na te tereny. Golden było także stolicą Terytorium Kolorado od 1862 do 1867 r., gdy utraciło prymat na rzecz Denver. W mieście znajduje się słynny browar Coors. W Golden warzy się piwo od 1873r., tutaj też po raz pierwszy na świecie , w 1959 r., rozlano piwo do aluminiowych puszek.
Niestety zwiedzanie browaru nie było nam dane. W tym dniu browar był niedostępny dla zwiedzających, ale i tak, jak się później dowiedzieliśmy, wejście do muzeum należy załatwiać z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem. Szkoda, ale porażkę wynagrodził nam spacer po uroczym miasteczku.
Kliknij miniaturki aby powiększyć zdjęcie
Do Denver, stolicy stanu Kolorado przyjechaliśmy o zmierzchu. Po rozgoszczeniu się w hotelu wybraliśmy się na Larimer Square. To właśnie tutaj biali osadnicy założyli swój pierwszy obóz w okresie gorączki złota. Denver, założone w 1858r., było wielkim centrum górnictwa złota i srebra. Dzisiaj Larimer Square to krótka ulica, gdzie w wiktoriańskich budynkach mieszczą się butiki i drogie restauracje. Dzielnica uznawana jest za jedną z najbardziej eleganckich dzielnic modowych w mieście.
Pomimo wczesnej pory jak na kolację (około 20.00) restauracje były zatłoczone, a chcąc posiedzieć w jednej z nich podziwiając klimat miejsca należało zrobić wcześniej rezerwację. My takiej nie mieliśmy, tak więc po spacerze udaliśmy się na kolację do wyszukanego w internecie steakhousa.
Kliknij miniaturki aby powiększyć zdjęcie
Piękna pogoda a więc decyzja – wyjeżdżamy na Pikes Peak, górę nazywaną przez Jutów Górą Słońca. Trzeba było wyrównać rachunki z początku naszej wyprawy, kiedy załamanie pogody i opady śniegu skutecznie nas od tego pomysłu odwiodły. Na szczyt można dostać się wjeżdżając samochodem lub wąskotorową kolejką. Trekkingu na szczyt nie braliśmy pod uwagę z powodu braku czasu (wzdłuż Barr Trail zajmuje to dwa dni!). Wybraliśmy wjazd samochodem. Podjechaliśmy pod bramę wjazdową na teren parku, kupiliśmy bilety i zaczęliśmy naszą podróż na szczyt. Na początku droga prowadziła do centrum turystycznego położonego nad zbiornikiem wodnym Crystal Creek skąd roztaczał się znakomity widok na nasz cel. Aż się nie chciało wierzyć, że wyjedziemy tam samochodem. Około 30 km malowniczej drogi, piękne widoki, punkty widokowe i zajmujący kręty wjazd na szczyt zajął nam około 2 godziny. Na szczycie nagroda - wspaniała panorama na Colorado Springs i najbliższe okolice. Przyjemny spacer, odwiedziny w centrum turystycznym, gdzie mogliśmy zapoznać się z historią powstania pierwszych schronisk i oczywiście pamiątkowe zdjęcia przy cokole szczytowym. Szkoda było zjeżdżać.
Kliknij miniaturki aby powiększyć zdjęcie
Ostatni dzień naszej wyprawy poświęciliśmy na zwiedzanie centrum Denver, pięknego miasta położonego u stóp Gór Skalistych. Zaparkowaliśmy prawie w samym centrum i przez ładnie utrzymany park podeszliśmy do Kapitolu Stanowego Kolorado. Już z daleka połyskiwała jego majestatyczna kopuła pokryta płatkami złota w 1908r. Pozłocono ją ponoć dla upamiętnienia gorączki złota w Kolorado. Całość wybudowana jest z granitu pochodzącego ze stanowych kamieniołomów (1894r.). Neoklasycystyczny gmach zbudowany jest na wzgórzu Capitol Hill. Żeby znaleźć się dokładnie milę nad poziomem morza trzeba stanąć na trzynastym stopniu schodów prowadzących do Kapitolu od strony zachodniej. Nie odmówiliśmy sobie tej przyjemności.
Kliknij miniaturki aby powiększyć zdjęcie
Weszliśmy do środka, żeby zobaczyć wystrój tego ważnego miejsca.
Kliknij miniaturki aby powiększyć zdjęcie
Kapitol jest częścią obszaru Civic Center, na terenie którego stoją liczne gmachy rządowe, instytucje kulturalne, organizowane są tu parady, festiwale ale też i protesty.
Kliknij miniaturki aby powiększyć zdjęcie
Niedaleko znajduje się Denver Art Museum. Mieści się ono w dwóch budynkach, z których nowszy to awangardowe dzieło Daniela Libeskinda. Można tu zobaczyć kolekcje dzieł ze wszystkich kontynentów, np. sztukę starożytnego wschodu, malarstwo XIX-wiecznych mistrzów europejskich, dzieła Pablo Picasso, Henri Matisse’a i Georgii O’Keeffe. Szczególne miejsce zajmują tu dzieła ponad stu północnoamerykańskich rdzennych mieszkańców.
Szkoda, że nie starczyło nam czasu, na odwiedzenie tej galerii.
Kliknij miniaturki aby powiększyć zdjęcie
Na zakończenie jeszcze spacer dzielnicą finansową wśród drapaczy chmur. Co ciekawe wieżowce pojawiły się tu dopiero w drugiej połowie XX wieku, gdy zniesiono prawo ograniczające zabudowę do 12 pięter.
Kliknij miniaturki aby powiększyć zdjęcie
Z miasta pozostało tylko pojechać do wypożyczalni aby zwrócić samochód, a potem na lotnisko i do domu. Spędziliśmy w rejonie Gór Skalistych trzy tygodnie, przejechaliśmy prawie 6 tysięcy kilometrów, odwiedziliśmy cztery stany i sześć parków narodowych. Było pięknie, ale żeby zanurzyć się głębiej w tej niesamowitej przyrodzie to trzeba koniecznie tam wrócić. Tylko że w USA jest tyle przepięknych miejsc, że życia nie starczy.
Dorota i Jurek