• Banner01_5x2_1920x512.png

2016 - Nowa Zelandia - Kraj Długiej Białej Chmury - Wyspa Południowa.

 

Wyspa Północna ( 2016 - Kraj Długiej Białej Chmury - Wyspa Północna ) pożegnała nas deszczowo. Przeprawę promem przez cieśninę Cooka odbyliśmy w deszczu i mgle - prawie że nie wychodząc z baru. Wylądowaliśmy w Picton już na Wyspie Południowej z nadzieją na poprawę pogody.

Na szczęście kolejny dzień przywitał nas słońcem. W planie mieliśmy 15-sto kilometrowy trekking - fragment Queen Charlotte Track. Wczesnym rankiem bo już o godzinie ósmej byliśmy w porcie i ładowaliśmy się na statek, który po godzinnej przeprawie dowiózł nas do miejsca startu naszej wycieczki - czyli do zatoki Ship Cove. Zatoka ta - w której zaczyna się szlak jest miejscem historycznym - to tu wylądował kapitan James Cook 15 stycznia 1770 roku podczas swojej pierwszej podróży na Pacyfik. Lądował tu jeszcze dwukrotnie uzupełniając zapasy na swoim statku. Obejrzeliśmy pomnik kapitana Cooka i ruszyliśmy na szlak.

 

Pierwsze pięć kilometrów było dość wyczerpujące bo szlak wiódł lasem stromo pod górę. Ale po wejściu na przełęcz i zejściu z niej była to już przyjemna wędrówka z pięknymi widokami na okoliczne zatoczki.

  

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Zmęczeni ale zadowoleni ze słońca i pięknych widoków doszliśmy do celu do zatoki Endeavour Inlet - gdzie mieliśmy jeszcze czas na piwo i wróciliśmy do Picton.

Wieczorem pojechaliśmy jeszcze do miasteczka Havelock słynącego z hodowli małży Green Shell na wspaniałą kolację. Po drodze były fajne widoki na zatokę Queen Charlotte Sound

  

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Kolejny dzień powitał nas niestety deszczem. Na szczęście mieliśmy w planie zwiedzanie plantacji winogron i degustację win. Zaczęliśmy już o 10-tej wink w plantacji Cloudy Bay. Kolejną była dużo mniejsza i przytulniejsza Bladen. Tu wina nam trochę bardziej smakowały. Ale najlepsze były w winnicy Te Huia - zdradziliśmy obsłudze co po polsku znaczy zbliżone słowo i było trochę ubawu. Podobno, na rynku polskim i litewskim właśnie ze względu na nazwę wina z tej winnicy sprzedawane są pod marką Shelly Bay. A tak naprawdę nazwa winnicy pochodzi od nazwy ptaka który kiedyś żył na Nowej Zelandii. Niestety ostatni jego egzemplarz widziano w 1907 roku.

  

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Po drodze do Westport zatrzymaliśmy się jeszcze przy Buller Gorge - wąwozie nad rzeką Buller River. Rzeka płynie tu w kanionie nad którym zawieszony jest wiszący most. Można też ją pokonać w wózku zawieszonym nad rzeką na linie.

  

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Tak dotarliśmy do miejsca naszego noclegu. Pogoda w Westport niestety nie poprawiała się - więc poszliśmy do knajpki na kolację  - to był strzał w dziesiątkę ponieważ zjedliśmy smażone własnoręcznie na gorących kamieniach! wołowe steki. Wieczór zakończyliśmy oglądając w pubie walkę bokserską  (w TV) która miejscowym podnosiła ciśnienie - bo walczył Nowozenlandczyk. Zresztą wygrał - choć według mnie niekoniecznie słusznie. Kolejny dzień niestety nie przyniósł poprawy pogody. Ruszyliśmy na południe - najpierw naszym celem były Skały Naleśnikowe - Punakaiki. Skały „naleśnikowe” w Punakaiki to jedna z największych turystycznych atrakcji Wyspy Południowej. Potężne skały, częściowo jeszcze stanowiące nadmorski klif, częściowo już oderwane od brzegu, wyglądają, jak gdyby jakaś niewidzialna ręka podzieliła kamienny masyw na placki i ułożyła starannie jeden na drugim na podobieństwo sterty naleśników przygotowanych dla licznej rodziny. Stąd ich nazwa – Pancake Rocks, a w tłumaczeniu przyjętym w Polsce, Skały Naleśnikowe. Między stosami naleśników gardziele, zatoczki, cieśniny, szczeliny, dziury, w które z wielkim impetem wdzierają się morskie fale, tworząc gigantyczne fontanny, chwilami wyższe niż skały, o które uderzają. Deszcz przestał na chwilę padać, ale wiatr szalał potęgując jeszcze impet fal.

  

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Na lunch zatrzymaliśmy się w Hokitika - miejscowości słynącej z jadeitu/nefrytu służącego do wyrobu biżuterii. Ceny lekko nas odstraszyły dlatego za główną atrakcję uznaliśmy plażę nad Morzem Tasmana. Prowadzeni przez naszego kierowcę Iana odtańczyliśmy nawet na niej rytualny taniec Haka.

  

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Kolejnym naszym celem był lodowiec Franz Josef Glacier. To jeden z większych lodowców Nowej Zelandii. Ma ponad 12 kilometrów długości i mimo iż zmalał trochę w ostatnich latach nadal robi wrażenie. Poszliśmy na spacer w kierunku czoła lodowca - niestety ze względu na bezpieczeństwo nie da się tu dotknąć lodu jak w Norwegii, ale ogrom lodowca i skutki jego działalności robią wrażenie.

  

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Po spacerze, wieczorem dotarliśmy do Fox Glacier na nocleg - z nadzieją na poprawę pogody. Wstaliśmy skoro świt bo w planie były zdjęcia Lake Matheson z odbiciem w wodzie Alp Południowych. Niestety nic nie wskazywało żeby to było możliwe - góry były zasnute chmurami. Ale dwie godziny później ruszyliśmy do "wypożyczalni helikopterów" i polecieliśmy na lodowiec. Pogoda była super - więc i kilka zdjęć udało się z tego lotu zrobić smile.

  

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Po spotkaniu z lodowcem wyruszyliśmy dalej na południe w stronę Wanaka i Queenstown. Pogoda była bardzo ładna więc często zatrzymywaliśmy się w ciekawszych miejscach na zrobienie zdjęć. Po drodze też zjedliśmy sobie piknikowy lunch zakrapiany winem. Humory dopisywały wszystkim bo słońce odkrywało przed nami najpiękniejsze obrazy Nowej Zelandii. W pewnym miejscu na ogrodzeniu jakiejś farmy trafiliśmy nawet na wystawę staników zostawianych tu przez przejeżdżające turystki (podobno jest wśród nich stanik Justyny Kowalczyk).

 

  

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Wieczorem dotarliśmy do Queenstown, akurat na tyle wcześnie żeby ze wzgórza nad miastem móc podziwiać wieczorny widok na miasto i jezioro Wakatipu. To właśnie  w okolicach tego miasta narodziły się ekstremalne sporty takie jak skoki na bungee.

  

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Nie mieliśmy zbyt wiele czasu na zwiedzanie miasta jako że rankiem czekała nas wczesna pobudka ponieważ ruszaliśmy w stronę Milford Sound - prawie 300 km w jedną stronę. Po drodze zatrzymaliśmy się w Te Anau, przy Mirror Lakes oraz przy ponad kilometrowym tunelu, który wykuto w paśmie górskim na wysokości ponad 900 metrów aby poprowadzić drogę do niedostępnej zatoki Milford.

  

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Przed tunelem spotkaliśmy wścibskie i mądre papugi Kea, które nic sobie nie robiły z fotografujących je turystów. Kea to bardzo specyficzna papuga. Przypomina skrzyżowanie gołębia z ... no właśnie z nie wiadomo czym wink. Jest wszystkożerna i drapieżna - krążyły nawet legendy (niesłuszne) że poluje na owce. I żyje tylko na Nowej Zelandii.

  

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

To jedyne papugi, które zamieszkują tak niegościnne rejony wyspy. Są bardzo wścibskie - potrafią wyżerać uszczelki z okien samochodów i gumowe części wycieraczek! Po przejechaniu tunelu zjechaliśmy na poziom morza do Milford Sound. To fiord o długości 15-stu kilometrów prowadzący do Morza Tasmana. Otaczają go wysokie na ponad 1300 metrów góry ze słynnym Mitre Peak. Nam niestety pogoda nie pozwoliła w pełni ich podziwiać - ale i tak mieliśmy szczęście bo nam nie padało a to najbardziej deszczowe miejsce na Wyspie Południowej (ok. 6500 mm opadów rocznie!).

  

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Za to mieliśmy okazję obejrzeć wylegujące się na skałach foki.

  

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Po rejsie wróciliśmy do Queenstown, po drodze w Te Anau oglądając jeszcze film o cudach przyrody Fiordlandu. Ostatni pełny dzień naszej podróży po Nowej Zelandii spędziliśmy w drodze nad Lake Tekapo. Miałem nadzieję, że Andrzej z Jackiem skoczą na bungee bo się odgrażali że to zrobią. Ale jak podjechaliśmy pod miejsce gdzie można było to zrobić, to posiali cykorię mętnie tłumacząc się że pogoda nie ta wink.

  

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Pojechaliśmy więc dalej. Po drodze wypiliśmy jeszcze po kieliszku ... soku z trawy. To tak na odwagę przed wizytą w The Sir Edmund Hillary Alpin Center położonym u stóp świętej góry nowozenlandczyków - Mt Cook. Góra, choć na warunki światowe jest niebyt wysoka stawia wyzwanie alpinistom ze względu na trudne i bardzo zmienne warunki pogodowe. Nas też pogoda nie rozpieszczała. Pod Centrum podjechaliśmy w ulewnym deszcze i szalejącym wietrze. Nie odstraszyło nas to od wspólnych zdjęć z Sir Hillarym (na pomniku) zapatrzonym w górę (chmury) na której zdobywał szlify przed zdobyciem Mt Everest. Podjechaliśmy jeszcze dalej w głąb doliny licząc na przerwę w opadach i rzeczywiście - na jakieś 30 minut przestało padać. Poszliśmy na krótki spacer do pomnika ofiar gór i kawałek dalej w głąb doliny. Szalejący wiatr i kłębiące się chmury odstraszyły nas od dalszej wędrówki. Nie dane nam było zobaczyć Aoraki / Mt Cook frown. - a szkoda bo góra przy dobrej pogodzie jest podobno widoczna ze 150 km.

 

  

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Powróciliśmy na nasz ostatni nocleg nad Lake Tekapo. W chwili przerwy w opadach udało nam się jeszcze obejrzeć znany Kościółek Dobrego Pasterza położony tuż nad jeziorem.  Wieczorem jeszcze poszliśmy na wspólną kolację, udało mi się też zakupić pożegnalną whisky na wieczór - oczywiście dzięki Ianowi, naszemu kierowcy - bo normalnego sklepu na tym "odludziu" nie było. Okazało się, że w jednym z barów można było poprosić o sprzedaż butelki i wtedy Pani otwierała okienko w sąsiadującym przez ścianę sklepiku i sprzedawała alkohol, w normalnych nie barowych cenach - jak u nas w nocy na niektórych stacjach benzynowych.

 

  

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Jeszcze kilka zdjęć księżyca nad jeziorem, ostatnie toasty i krótki sen - bo rano musieliśmy już o piątej ruszyć do Christchurch żeby zdążyć na samolot do Auckland.  I tak zakończyła się nasza najdalsza - jak na razie - wyprawa. Nowa Zelandia to przede wszystkim piękna przyroda i fajni ludzie. Warto ją odwiedzić choć to tak daleko. Przejechaliśmy obie wyspy - Północną i Południową oglądając wspaniałe krajobrazy. Do widzenia Nowa Zelandio - Poroporoaki.

Droga powrotna była długa. Ale jakoś przeżyliśmy dwa dwunastogodzinne loty przez Hongkong do Amsterdamu, i stamtąd już krótko do Warszawy. 

Relację z Wyspy Północnej przeczytacie tutaj 2016 - Kraj Długiej Białej Chmury - Wyspa Północna

 Jurek 

We use cookies
Ta strona korzysta z plików cookies. Używamy plików cookies wyłącznie do analizowania ruchu na naszej stronie. Nie zamieszczamy reklam, nie wymagamy logowania, nie zbieramy żadnych innych danych osobowych. Korzystając z naszej strony internetowej, zgadzasz się, że możemy umieszczać tego rodzaju pliki cookie na Twoim urządzeniu.