Wyprawa na Kresy z Telewizją Republika
Historia niezwykła nazwana Wyprawą na Kresy szlakiem I Rzeczypospolitej zaczęła się bardzo niewinnie. Słuch wyczulony na wszelkiego rodzaju tanie wyjazdy w ciekawe miejsca, pewnego pięknego zapracowanego dnia w biurze, zarejestrował znajomo brzmiące nazwy Żółkiew, Chocim, Kamieniec Podolski, Zbaraż… Z sąsiedniego pokoju dobiegały dźwięki rozmowy „Telewizja Republika organizuje wyprawę na Kresy, program ciekawy i całkiem niedrogo… A co to za telewizja? Taka nowa, nadaje od kilku miesięcy, bardzo ciekawa…”
Duszy, od dawna spragnionej zobaczenia starych zamków opisanych w niejednym wiekopomnym dziele literackim, tyle wystarczyło by pobudzić wyobraźnię. Na stronie internetowej owej telewizji natychmiast wyszperałam szczegółowy program wyprawy. Pomyślałam jednak, że pewnie wolnych miejsc to raczej dawno już nie ma, więc tylko wysłałam program do wypróbowanych towarzyszy wszelakich wariackich wyjazdów, z uwagą – popatrzcie może nam się to kiedyś przyda. Jakież było moje zdziwienie, kiedy zadzwonił Zdzichu i zapytał czy są jeszcze miejsca, bo nam raczej trudno będzie zorganizować prywatnie takie przedsięwzięcie.
I tu właśnie zaczyna się najbogatszy we wrażenia wspólny wyjazd za naszą wschodnią granicę. Ku naszej wielkiej radości miejsca były, urlopy udało się załatwić prawie bez przeszkód i we trójkę – Artek i Zdzichu i ja wyruszyliśmy na tygodniową Wyprawę z Telewizją Republika.
Czasem kiedy się bardzo o czymś marzy, te marzenia spełniają się w sposób najmniej oczekiwany, bo czyż można przypuszczać, że tydzień przed planowanym wyjazdem będą jeszcze wolne miejsca? Oczywiście, dawno już nie było, ale organizator wyczarował jeszcze jeden autokar. I tym sposobem 23 października 2013 roku, kilka godzin po oficjalnym otwarciu Wyprawy w porannej audycji na żywo, przekraczaliśmy granicę w Hrebennem.
Wszystko zaczęło się opóźnieniami, co miało być potem charakterystyczną cechą całego wyjazdu. Jednak moc wrażeń w zupełności zrekompensowała, nie do końca utrzymane w ryzach, ramy czasowe. Oczekiwanie na czas antenowy pierwszej transmisji, kilka godzin na granicy, kiepskie drogi i wysoki mandat od ukraińskiej policji za zawrotną prędkość 60 km/h, okazały się mało istotne w porównaniu do ogromu życzliwości w podejmowaniu nas w miejscach noclegów, ogromnej radości i wzruszenia na twarzach naszych rodaków zza wschodniej granicy, zarówno biskupów, jak księży czy przewodników a przede wszystkim zwykłych ludzi.
Była nas trójka, a zajęliśmy w autokarze czteroosobowe miejsce ze stolikiem w środku. Mieliśmy więc jedną wolną miejscówkę. I znalazł się bardzo miły Jerzy z Białegostoku, który popatrzył na nas i uznał, że warto się tu przysiąść. Pracujący całe życie z młodzieżą Jurek, wolał nas, niż towarzystwo w podobnym sobie wieku. Poczuliśmy się mocno dowartościowani. A może to radość i podniecenie z możliwości poznania tak wielu pięknych miejsc czyniła nas sympatyczniejszymi?
Żółkiew - pierwszy punkt programu, kresowe miasteczko, w którym jeszcze czuć galicyjski klimat. Stare miasto z rynkiem, ratuszem i zamkiem oraz licznymi świątyniami różnych wyznań, założone na planie nieregularnego pięcioboku, było kiedyś otoczone przez mury obronne z czterema bramami. Do dziś zachowała się tylko brama Zwierzyniecka i część murów. Na szczęście komuna nie pozbawiła miasto duszy i harmonii, jednak wieczorem było ciche i senne, jakby zapomniane. Ze względu na późną porę zwiedziliśmy tylko przylegającą do rynku kolegiatę św. Wawrzyńca i Stanisława, zbudowaną w latach 1606 – 1618. Piękne marmurowe nagrobki rodziny Żółkiewskich i Sobieskich w krypcie kościoła ubrane były w biało - czerwone wstęgi, kwiaty i wieńce od rodaków. Żółkiew założył w 1597 roku hetman polny koronny Stanisław Żółkiewski, herbu Lubicz. Zaprojektowana przez Pawła Szczęśliwego, przedstawiciela szkoły włoskiej w architekturze, miała przypominać renesansowy Zamość. Prawnuk hetmana, król Jan III Sobieski bardzo lubił Żółkiewską rezydencję, spędzał tu dużo czasu, umocnił miasto nowoczesnymi obwarowaniami, bardzo przyczynił się do jego rozwoju. W kolegiacie wisiały kiedyś ogromne malowidła batalistyczne, obrazujące największe zwycięskie bitwy króla Jana III Sobieskiego i jego pradziada Stanisława, tworzące jeden z najbardziej monumentalnych zespołów polskiego malarstwa batalistycznego w Europie: Bitwa pod Chocimiem z ok. 1679 r. pędzla gdańskich malarzy: Andreasa Stecha i Ferdinanda van Kessela, bitwa pod Kłuszynem z ok. 1620 r. Szymona Boguszowicza oraz dwa malowidła wykonane w latach 1693-1695 przez Marcina Altomontego: Bitwa pod Wiedniem i Bitwa pod Parkanami. Niestety wszystkie obrazy zostały zabrane z ich pierwotnego miejsca i nigdy tam nie wróciły, mimo zabiegów i znacznych funduszy włożonych w renowację dwóch z nich przez polskich konserwatorów, historyków sztuki oraz Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego Rzeczypospolitej. Obrazy odłożone gdzieś w muzealnych magazynach lub wystawione, częściowo zrolowane, na zamku w Olesku (Bitwa pod Wiedniem) ulegają niestety postępującej degradacji a władze ukraińskie pozostają głuche na wszelkie prośby o powrót ich do kolegiaty.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Po odprawionej specjalnie dla nas przez miejscowego proboszcza Mszy Świętej i wysłuchaniu opowieści o radościach i smutkach pełnionej w tym miejscu funkcji kapłana, wyruszyliśmy dalej i późną nocą dotarliśmy do Brzuchowic pod Lwowem, gdzie mieliśmy zapewnione dwa pierwsze noclegi.
Następnego dnia udaliśmy się na zwiedzanie Lwowa. Zaczęliśmy od spotkania z arcybiskupem lwowskim Mieczysławem Mokrzyckim a potem Cmentarz Orląt Lwowskich, Polski Cmentarz Wojskowy, zbudowany na cześć poległych w latach 1918-1920 w czasie obrony miasta Lwowa. Jest on częścią Cmentarza Łyczakowskiego i leży na jego południowo-wschodnim obrzeżu. Do 1944 roku nosił nazwę Cmentarza Obrońców Lwowa i został zaprojektowany przez Rudolfa Indrucha. Bardzo charakterystyczny jest tam Pomnik Chwały, dziś pozbawiony pierwotnej kolumnady oraz figuralne pomniki Lotników Amerykańskich i piechurów Francuskich. Cmentarz został zniszczony i zbezczeszczony w czasie II wojny światowej, częściowo odbudowany dzięki naszemu wysiłkowi dopiero po 1989 roku. Nadal są sprzeczne kwestie co do napisów na pomnikach poległych tam żołnierzy. To miejsce ma szczególne znaczenie dla Polaków i właśnie stąd pochodzą prochy nieznanego żołnierza z grobu - pomnika w Ogrodzie Saskim na placu marszałka Józefa Piłsudskiego w Warszawie. Identyczne białe krzyże w równych rzędach, ozdobione biało-czerwonymi wstążkami, robią niesamowite wrażenie. Wiek najmłodszego obrońcy, zaledwie 9 lat, świadczy o odwadze, wychowaniu w miłości do ojczyzny, honorze, niezwykłej dojrzałości i świadomości polskości ówczesnych młodych Lwowiaków.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Jeszcze krótki spacer po samym Cmentarzu Łyczakowskim w poszukiwaniu polskich śladów, a jest ich tam wiele – profesorowie, literaci, wojskowi i ruszamy do centrum. Przed nami audycja na żywo z transmisją do Polski i zwiedzanie starego miasta z pięknymi katedrami: grecko-katolicką, ormiańską i katolicką. Historyczne centrum Lwowa od 1998 roku jest wpisane na listę dziedzictwa narodowego UNESCO.
W zabytkach kultury Lwowa można odnaleźć wpływy wszystkich nacji i religii (Polacy, Żydzi, Rusini, Tatarzy, Ormianie, Niemcy, Węgrzy), które spotkały się w tym miejscu. Lwów to jedyne miasto na świecie, gdzie można spotkać katolickie arcybiskupstwa należące do obrządku łacińskiego, ormiańskiego i greckokatolickiego.
My też mieliśmy swoją wielką prywatną misję, bo czyż można było nie zajrzeć do naszej ukochanej Cioci Władzi, kiedy byliśmy tak blisko, do Cioci, która gościła nas za każdym razem kiedy jechaliśmy w Gorgany. Urwaliśmy się więc ze zwiedzania teatru i występu w telewizji na żywo i skoczyliśmy ją mocno uściskać. Przy okazji załapaliśmy się na wielki pyszny obiad i długie opowieści z ostatniego roku, bo tyle czasu już minęło od ostatnich Gorganów.
Wieczorem jeszcze wjechaliśmy na Wzgórze Zamkowe i z tarasu widokowego na zamku Wysokim podziwialiśmy nocną panoramę Starego Miasta i oświetlone kopuły kościołów, teatr miejski i ratusz miasta założonego ok. 1250 roku przez króla Daniela Halickiego i nazwanego na cześć jego syna Lwa. Na nocleg, wieczorny posiłek i lwowską biesiadę wróciliśmy do Brzuchowic.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Kolejny dzień, piątek, miał zapewnić nam równie dużo wrażeń i wywołać w nas wiele pozytywnych emocji. Ważnym przystankiem w drodze do Kamieńca Podolskiego było miasteczko Stanisławów, obecnie ukraiński Iwano-Frankiwsk, założone w 1662 r. przez starostę halickiego Jędrzeja Potockiego, późniejszego kasztelana krakowskiego i hetmana polnego koronnego, na miejscu należącej do niego wsi Zabłotów, położonej w pobliżu zbiegu rzek Bystrzycy Sołotwińskiej i Bystrzycy Nadwórniańskiej. Nazwą założyciel upamiętnił swego ojca – hetmana wielkiego koronnego Stanisława „Rewerę” Potockiego oraz swego najstarszego syna. Napływ osadników różnych narodowości i wyznań ukształtował dzielnice zamieszkane przez poszczególne nacje. Polacy zajęli zachodnią część miasta, Rusini i Ormianie – część wschodnią, Żydzi – część północną. Kwitła i rozwijała się wspólna kultura, literatura i sztuka. Wszyscy wnosili wkład w dobre współżycie i tolerancję religijną, miasto do dziś zachowało wielokulturową i wielojęzyczną różnorodność.
Czas założenia miasta był wyjątkowo niespokojny, dlatego jako ośrodek dóbr Potockich było ono potężną twierdzą, z wpisaną w obręb regularnego sześciobocznego systemu fortyfikacji bastionowych siecią ulic i umieszczonym pośrodku czworobocznym rynkiem z ratuszem.
Z miejscowym polskim przewodnikiem zwiedzaliśmy stare miasto, ale przede wszystkim pozostałości jednego z najstarszych i najcenniejszych w Galicji Wschodniej cmentarzy polskich, zamienionego obecnie na park miejski, gdyż niestety niewiele z niego pozostało po 1980 roku, kiedy to ówczesne władze sowieckie w ramach zacierania polskiej historii miasta zrównały cmentarz z ziemią za pomocą spychaczy i innego ciężkiego sprzętu. Obecnie w parku stoi kaplica upamiętniająca historię miejsca oraz kilka pomników i pozostałości starych nagrobków. Jeden ze starszych uczestników wyprawy zaprowadził nas w miejsce, gdzie się urodził. Spotkaliśmy tam obecnych mieszkańców i mogliśmy z nimi porozmawiać.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
I znów, za przyczyną nie najlepszych dróg, bardzo późnym wieczorem dotarliśmy do miejsca, które miało gościć nas przez dwa kolejne dni, do Kamieńca Podolskiego. Podjechaliśmy pod pięknie odrestaurowany i kolorowo oświetlony tzw. nowy zamek by z jego wałów podziwiać nocną panoramę oświetlonego miasta. Następnie podjęci pyszną kolacją przez księdza Alojzego Kossobudzkiego, miejscowego opiekuna klasztoru i domu pielgrzyma Ojców Paulinów, udaliśmy się na spoczynek.
W sobotni poranek, zaraz po śniadaniu w klasztorze, udało nam się spotkać z niezwykle zapracowanym biskupem diecezji Kamieniecko – Podolskiej, księdzem Leonem Dubrawskim. Był tak zachwycony naszą liczną grupą, że rozmawiał z nami na progu swego domu przeszło godzinę. Dawno nie spotkałam tak bezpośredniego, pełnego żywej wiary kapłana, ze szczerą nadzieją na odbudowę katolickiej wspólnoty na tych ziemiach, na odzyskanie i odnowienie mocno zniszczonych polskich zabytków sakralnych. Potem z miejscowymi przewodnikami pochodzenia polskiego zwiedzaliśmy katedrę, stare miasto i zamek. Kamieniec Podolski, miasto położone na skalnym wywyższeniu nad rzeką Smotrycz, jako dawna twierdza polskich kresów południowo – wschodnich, broniło Rzeczypospolitej przed turecko – tatarskimi najazdami. Pierwsza wzmianka o mieście pochodzi z XI wieku. Za panowania Jagiełły miasto wraz z całym Podolem włączono do Korony. Tak specyficzne warunki czyniły to miejsce dogodnym do obrony przed wrogiem. Jak przystało na miasto pogranicza, Kamieniec posiada trzy rynki - polski, ormiański i ruski. Na rynku polskim znajduje się piętrowy ratusz z siedmiokondygnacyjną wieżą i obszernym balkonem, obecnie muzeum, obok dzwonnica z XVII w. Jedną z cenniejszych budowli Kamieńca jest rzymskokatolicka katedra pw. śś. Piotra i Pawła. Prowadzi do niej barokowa brama triumfalna, zbudowana w 1781r. dla upamiętnienia wizyty króla Stanisława Augusta. Ciekawostką i znakiem czasów tureckich jest przyległy do katedry minaret z II poł. XVII w., na którego szczycie umieszczono miedzianą figurę Matki Boskiej.
Większość cennych budowli miasta wymaga wielu zabiegów konserwatorskich, prace renowacyjne z powodu skromnych środków finansowych potrwają jeszcze wiele lat. Do zamku wiódł niegdyś wąski przesmyk, co czyniło warownię trudną do zdobycia. Smotrycz opływa dookoła wzgórze, na którym zbudowano miasto a do Nowego Zamku wiedzie arkadowy kamienny most, z którego roztacza się piękny widok w dolinę rzeki i pozostałości murów i baszt starego zamku. Na dziedzińcu zamkowym, w kilku odrestaurowanych zabudowaniach zgromadzono trochę eksponatów muzealnych. Można przejść się dookoła murów obronnych na wzór niegdysiejszych obrońców i popatrzeć z góry na pięknie położone miasto i jego okolice, na szczęście dziś już nie w obawie przed najeźdźcą. Za drobną opłatą można też potrzymać na ramieniu i zrobić sobie zdjęcie z oswojonym orłem. Do tej pory sądziłam, że są trochę mniejsze.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Jeszcze tego samego dnia odwiedziliśmy Okopy Świętej Trójcy i moim zdaniem najciekawszy, najlepiej zachowany, obecnie odrestaurowany Chocim.
Z twierdzy Okopy Świętej Trójcy, wzniesionej w 1692 roku przez króla Jana III Sobieskiego, pozostało niewiele. Wzgórze, stromo opadające do rzeki, kryje wiele skarbów dla dzisiejszych, ale i następnych pokoleń archeologów. Dziś widoczne są tylko pozostałości dwóch bram. Strome zbocze z resztkami twierdzy to nasada cypla, gdzie Zbrucz uchodzi do Dniestru. Przed rozbiorami miała blokować Turków w odległym o 20 km Chocimiu i Kamieńcu Podolskim, zdobytym przez nich w 1672. Stąd i ze znajdującej się 43 kilometry na zachód twierdzy Szaniec Panny Marii, polska załoga nękała Turków podjazdami. Pomysłodawcą i fundatorem był hetman wielki koronny Stanisław Jan Jabłonowski. Zachodnia linia fortyfikacji składała się z dwóch półbastionów i usytuowanej między nimi Bramy Lwowskiej, a wschodnia z bastionu i dwóch półbastionów wraz z Bramą Kamieniecką. Dziś pozostałości ważnej polskiej twierdzy pilnuje koza. Tyle z niej zostało, że być może groźniejszego obrońcy nie potrzebuje.
W pobliżu istnieje jeszcze wieś o tej samej nazwie i właśnie tam odnaleźliśmy naszą jedyną rodaczkę, staruszkę mieszkającą samotnie w małym jeszcze starszym domku. Pokazywała nam zdjęcie ojca, który pochodził z Myślenic pod Krakowem. Wzruszyła się bardzo gdy zobaczyła tak wielu rodaków i mogła porozmawiać w rodzinnym języku. Po drodze odwiedziliśmy jeszcze tamtejszy kościół, który dzięki polskiej pomocy powoli podnosi się z ruiny po spaleniu w 1945 r.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Dla odmiany, całkiem nieźle utrzymana twierdza Chocim, jest dzisiaj licznie odwiedzana przez turystów. Miasto i potężna twierdza, nierozerwalnie ze sobą związane, położone na prawym brzegu Dniestru, wywołują ogromne wrażenie. Jedna strona murów, wysokich na kilkadziesiąt metrów, zwieńczonych blankami z gankami strzeleckimi, opada prosto do rzeki, gdyż zamek położony jest na wąskim cyplu skalnym między Dniestrem, a dolinką z niewielkim dopływem. Wejście na teren twierdzy przebiega etapowo, za pierwszą bramą schodzi się coraz niżej i zanim osiągnie się właściwy obręb zamku, po prawej stronie mija się cerkiew św. Aleksandra Newskiego z I połowy XIX w. Następnie przechodzi się przez drewniany mostek, wysoko nad suchą fosą i już prosto przez bramę na obszerny dziedziniec zamkowy. Wewnątrz murów uwagę zwraca kilka ciekawych budowli – budynek załogi zamkowej, pięknie zdobiona maswerkami kaplica zamkowa oraz zadaszona studnia, podobno głęboka na 58 m. Dano nam zbyt mało czasu, by obejrzeć dokładnie wszystko, co było dostępne w twierdzy, ale i to co udało się odkryć było dla nas niezwykłe
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Bogaty w cenne doświadczenia dzień zakończył się kolejnym biesiadowaniem w gościnnych progach kamienieckiego domu pielgrzyma. Nasza trójka preferuje jednak więcej spokoju, lepiej odpoczywamy kiedy wokół nas cisza i piękne miejsca. Zrezygnowaliśmy ze śpiewania starych kresowych przebojów i urwaliśmy się na nocny spacer po Kamieńcu. Bardzo skromnie oświetlone, senne spokojne miasteczko, mury zamkowe z podkreślonymi czerwonym światłem basztami, mdłe żółte światło latarni na brukowanych jeszcze ulicach i placach, wydawało się być jak z bajki, albo z poprzedniej epoki. Ze spaceru wróciliśmy zauroczeni, z pięknymi klimatycznymi zdjęciami, innymi niż w naszych pełnych zgiełku, ludzi i samochodów miastach.
Kolejny dzień rozpoczęliśmy od śniadania i mszy świętej w klasztorze oraz bardzo wzruszających spotkań z miejscowymi rodakami. Wielu z nich wymieniło z nami adresy z nadzieją na kolejne miłe spotkania, być może wzajemne odwiedziny albo przynajmniej przekazanie pozdrowień dla rodzin i przyjaciół w Polsce.
W niedzielne przedpołudnie przyszedł niestety czas opuścić gościnne progi ojców Paulinów i udać się w dalszą podróż. Celem dzisiejszego dnia był Krzemieniec i ostatni już nasz nocleg na trasie po Kresach dawnej Rzeczypospolitej. Po drodze jeszcze ruiny zamku w Trembowli z pomnikiem bohaterskiej Anny Doroty Chrzanowskiej oraz ostatnia na naszej trasie słynna polska twierdza – Zbaraż.
Żona pułkownika wojsk koronnych Jana Samuela, dowódcy Trembowli, przyczyniła się bardzo do obrony twierdzy przed najazdem tureckim w 1675 roku. Przez kilkanaście dni, aż do odsieczy Jana III Sobieskiego, dwustuosobowa załoga odpierała atak wrogiej armii. Bohaterska kobieta, odkrywszy spisek części załogi, zamierzającej poddać zamek, postanowiła czynnie włączyć się w jego obronę. Legenda mówi, iż nosiła dwa noże i groziła, że jednym zabije męża, a drugim siebie, jeśli ten podda zamek niewiernym.
Dziś niewiele zostało z twierdzy. Mury obwodowe, wzdłuż których szeroka alejka parkowa prowadzi do bramy wejściowej oraz fragmenty pomieszczeń przylegających do murów. Przed bramą wystawiono okazały pomnik samej bohaterki.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Zamek w Zbarażu budowano w latach 1620-26 w typie „palazzo in fortezza” na polecenie Jerzego i Krzysztofa Zbaraskich. Zaprojektował go Henryk van Peene z Flandrii. Zamek, otoczony przez ziemne fortyfikacje, był nieskutecznie oblegany przez Kozaków w 1649 roku. Oblężenie to opisał Henryk Sienkiewicz w Ogniem i Mieczem. W 1675 r. roku na krótko był zajęty bez walki przez Turków w czasie wojny z Turcją 1672-1676. W 1682 roku zamek przeszedł w ręce Potockich potem Lubomirskich. Twierdzę zbudowano na planie kwadratu o boku 88 metrów, z czterema bastionami w narożach o wysokości 23 metrów, z kazamatami i fosą o szerokości 20 metrów. Zamkowe lochy ciągną się aż pod pobliski klasztor bernardynów. Do wnętrza zamku prowadzi barokowa dwupiętrowa brama. Obecnie twierdza stanowi zespół ukraińskich muzeów.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Po zwiedzaniu udaliśmy się do Krzemieńca na zasłużony odpoczynek, by od samego rana rozpocząć, ostatni już, pełen niesamowitych wrażeń długi dzień.
Krzemieniec to miasto związane z Juliuszem Słowackim, ponieważ tu się urodził w 1809 roku i tu chodził do szkoły. Liceum Krzemienieckie było jednym z najważniejszych ośrodków kultury polskiej na południowo-wschodnich kresach Rzeczypospolitej, z poziomem nauczania równym niejednemu uniwersytetowi, gdyż wykładało w nim wielu znakomitych profesorów.
Dzisiaj w dawnym domu Słowackich jest jego muzeum. Zgromadzono tu wiele pamiątek po wielkim Polaku, które prezentują polskim turystom miejscowi przewodnicy, mówiący bardzo ładnie po polsku, chociaż Polski tu już dawno nie ma. Muzeum jest tak małe, że musieliśmy podzielić się na grupy, żeby móc je zobaczyć. Czas oczekiwania na wejście nie pozwolił nam już niestety zajrzeć na Górę Królowej Bony zwanej Zamkową by zobaczyć ruiny dawnego zamku. Mogliśmy go jednak podziwiać z daleka, gdyż usytuowany na imponującej górze, był doskonale widoczny z miasta, ukrytego w długim jarze pomiędzy wzniesieniami.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Tego samego dnia w planach była jeszcze słynna Ławra prawosławna w Poczajowie oraz Podhorce i Olesko. Największy ośrodek prawosławia na Wołyniu, drugi co do wielkości na Ukrainie, po Ławrze Pieczerskiej w Kijowie – ogromny zespół klasztorny w Poczajowie, położony na grzbiecie wyniosłego wzgórza opodal Podkamienia, między Brodami a Krzemieńcem, słynie jako ośrodek pielgrzymkowy prawosławnych i grekokatolików. Historia tutejszego życia monastycznego sięga XII-XIII wieku, zaś na przełomie XVIII i XIX klasztor należał do unickiego zakonu bazylianów. Najważniejszymi przedmiotami kultu w Ławrze Zaśnięcia Matki Bożej w Poczajowie są Poczajowska Ikona Matki Bożej, kamień z odbitą stopą Matki Bożej oraz relikwie Hioba Poczajowskiego. Byśmy mogli wejść na teren klasztoru, wszystkie przedstawicielki płci pięknej musiały przesłonić trochę swą urodę. Chustki na głowę i długie spódnice wypożyczano przed bramą wejściową, w spodniach wpuszczano tylko panów.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Olesko położone na jedynym w okolicy wzniesieniu, historią sięga aż po wiek XIV. Najważniejszy w jego dziejach okazał się 17 III 1629 rok, kiedy to w rodzinie Jakuba Sobieskiego, wojewody ruskiego i kasztelana krakowskiego, oraz Zofii Teofili z Daniłowiczów, wnuczki hetmana Stanisława Żółkiewskiego przyszedł na świat mały Jaś, w przyszłości król Jan III Sobieski – wielki zwycięzca spod Wiednia z 1683 roku, jeden z najznamienitszych polskich władców. Zamek został gruntownie przebudowany w latach 80-tych XVII wieku. Powstała wtedy renesansowa rezydencja magnacka, do dziś zachowana dwupiętrowa budowla o rzucie dostosowanym ściśle do owalnego kształtu wzgórza, z bardzo wąskim obejściem dookoła. Naprzeciw zamku wznosi się kościół i klasztor Kapucynów z XVIII wieku.
Olesko udało się nam zwiedzić tylko częściowo, gdyż trafiliśmy na jakieś uroczystości i wnętrza zamku, w których obecnie jest muzeum, były tego dnia zamknięte dla zwiedzających. Po długich rozmowach z ochroną muzeum uzyskaliśmy obietnicę, że po południu wpuszczą nas do ogrodu, byśmy mogli zobaczyć twierdzę przynajmniej z zewnątrz. W międzyczasie pojechaliśmy na miejscowy polski cmentarz oraz zobaczyć piękny XVII wieczny zamek Koniecpolskich w Podhorcach.
Zarośnięty miejscowy cmentarz, pełen polskich nazwisk na bardzo zniszczonych, ale jeszcze pięknych pomnikach i krzyżach zasmucił nas i przypomniał, że takich jest na wschodnich ziemiach znacznie więcej. A my jako Polacy na szerszą skalę dbamy tylko o Lwowski Łyczaków i Wileńską Rossę.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Podhorce zwane Wersalem Podola stoją na skraju opadającego tarasowo wzniesienia i prezentują się bardzo okazale pomimo znacznego zniszczenia. Zachowany do dzisiaj system fortyfikacji dowodzi, że miały charakter rezydencjalno-obronny. Do całego założenia urbanistycznego należy jeszcze kościół zamkowy św. Józefa i Podniesienia Krzyża z XVIII wieku, budowla bardzo oryginalna, okrągła z kopułą, front zdobiony ogromnymi korynckimi kolumnami, attyka posągami świętych, takimi samymi jak na Bazylice św. Piotra w Rzymie. Pomiędzy kościołem a bramą i aleją prowadzącą na zamek, wysoka, wolnostojąca kolumna z figurą świętego Józefa z dzieciątkiem. Podobno była to niegdyś jedna z najwspanialszych późnorenesansowych rezydencji magnackich Rzeczypospolitej, otoczona pięknym ogrodem w stylu włoskim. Napis nad bramą głosił, że jest to miejsce „uciech i wypoczynku”.
Obecnie, w miarę dostępnych środków finansowych, postępują prace remontowe. Do tej pory wykonano jedynie dachy samej rezydencji i to jeszcze nie wszystkie, kościół i pozostałe zabudowania gospodarcze niszczeją w dalszym ciągu.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
W promieniach zachodzącego słońca pozwolono nam w końcu wejść na teren parku otaczającego zamek w Olesku. Obeszliśmy dookoła twierdzę po wąskiej ścieżce wzdłuż murów, gdyż budynek zajmuje niemal całe wzniesienie. Z tej perspektywy prezentuje się imponująco.
Ostatni punkt programu zaliczony, możemy spokojnie wracać do kraju.
Było to sześć intensywnych dni sentymentalnego powrotu do czasów dzieciństwa dla starszego pokolenia, czas odkrywania, nierzadko bardzo osobistych śladów, gdyż wśród nas było sporo uczestników w więcej niż średnim wieku. Dla pozostałych wyprawa stała się przede wszystkim lekcją historii, ale też odnajdowaniem bliskiej nam kultury, żywej jeszcze tradycji i polskich zabytków za naszą wschodnią granicą. Bardzo późnym wieczorem przekroczyliśmy granicę i koło drugiej w nocy dojechaliśmy do Warszawy. Stąd trzeba było jeszcze w naszym przypadku dotrzeć do Krakowa i Zdzieszowic.
Po powrocie do domu zajrzałam do programu Telewizji Republika i ku mojej wielkiej radości znalazłam w jej archiwum kilka relacji z naszego wyjazdu, zebranych pod wspólną nazwą STUDIO KRESY, gdyż podobno były przekazywane i emitowane w telewizji w miarę możliwości na bieżąco.
Dora