Po znajomości (1)
1."Dom należy do kota. My tylko spłacamy pożyczkę."
2.Nanga Parbat. Niestety nie udało się. Góra znowu nie puściła. Wcześniej wycofał się Moro. Zeszła lawina, na szczęście „wyrzuciła” naszych. Ale do szpitala trzeba. Helikopter nie dał rady. Transport z góry do samochodów. Pomogli miejscowi! Na noszach. Pewnie dzisiaj już są w szpitalu.
3.Po znajomości - „Lekcja. Nagonka niektórych redaktorów na Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy przycichła. Niektórzy pisali, że tak, ale... inni pisali, że wcale...
Tymczasem umiejętność dzielenia się nie polega przecież na wyborze "jedynej słusznej" agendy zbierającej datki. To nie jest ważne. Ważny jest potrzebujący, odbiorca końcowy.
Nieważne jest również to, czego potrzebuje - opieki medycznej, ubrania, jedzenia czy łyka okowity na strasznego kaca, który nim trzęsie. Człowiek w potrzebie brzmi tak samo elektryzująco jak okrzyk człowiek za burtą! Za burtą społeczności, po za nawiasem życia.
Nigdy nie komentuję opowieści znajomych, że – ja to bym mu nawet dał, ale to jakiś menel był i pewnie zaraz by te moje dwa złote przepił.
Korci mnie tylko w duchu, by zapytać dlaczego menelowi nie powinno się pomóc? Czyż nie widzisz człowiecze, że musiał przemóc wstyd swego upodlenia i poprosić ciebie, zbawcę, o litość? Nie widzisz tej pustki w oczach nawet bez iskierek nadziei, że trafił wreszcie na hojnego sponsora – ciebie? Tego umęczenia strasznym, prawie przedśmiertnym dygotem? Musi się napić. Biedny on jest w tej swojej alkoholowej chorobie, a ty nie bądź jego pseudoterapeutą, bo i tak się nim nie zaopiekujesz i nie wyciągniesz z piekła nałogu. Patrzysz pogardliwie: alkoholik, degenerat. Niestety, masz rację – alkoholik i degenerat. Ale Człowiek. Na dodatek człowiek w potrzebie!
Gdyby inaczej potoczyły się losy i splątały sploty okoliczności, równie dobrze mógłbyś to być ty, albo ja… więc „Czyń drugiemu to, co chciałbyś, by w potrzebie i tobie uczyniono”.
Tymczasem zamiast tego, niektórzy moi nieznajomi (znajomych takich nie mam) czasem chełpią się, że nie zrobili krzywdy drugiemu człowiekowi i w oczekiwaniu pochwały jacy to z nich humaniści, mówią napuszeni: „Bo ja, proszę pana, zawsze postępuję według zasady ‘Nie czyń drugiemu tego, co tobie niemiłe’” .
Też mi powód do dumy! No, chyba, że wśród resocjalizowanych patologicznych złoczyńców.
Przypomina mi się opowiadana przez Jędrusia Hynka anegdotka. Tow. Stalin, uzasadniając wniosek o nadanie tytułu Wielkiego Humanisty tow. Leninowi, podał przykład: „Tow. Lenin zaciął się przy goleniu brzytwą, ponieważ do łazienki wpadł nagle jego małoletni siostrzeniec Wiktor i potrącił go. Tow. Lenin okazał się Wielkim Humanistą, gdyż tylko skrzyczał smarkacza, a przecież trzymaną w ręku brzytwą z łatwością mógł go zarżnąć!”
Żeby było też o górach, bo to przecież turystyczna strona Gaździny i Gazdy & Company – pomoc lub jej brak w górach, na wodzie, często decyduje o życiu lub śmierci. W olbrzymiej, przeważającej większości, ludzie gór, ludzie wody, pomagają innym, nawet nieznajomym, nieraz płacąc za to najwyższą cenę.
Nie osądzajmy nigdy, czy ktoś sam sobie jest winien, że zapomniał czekana, zgubił wiosło, że wpędził się w nałóg, wybrał życie na ulicy. Nie pytajmy nawet o to i po prostu się dzielmy. Z menelami też.
W 1966 roku, przez miesiąc pracowałem bezpłatnie jako parobek na żniwach we wsi Kobylnica Ruska powiat Radymno. Odrabiałem w ten sposób część opłaty za stancję szkolną w Tarnowie, pracując w Kobylnicy u Ukrainki Jewki L. – siostry mojej tarnowskiej gospodyni. Jako mieszczuch nie znający pracy na wsi, w dodatku będący w tzw. trudnym wieku pryszczaty młodzieniec, dostawałem solidnie w kość.
Któregoś dnia, gdy żniwowaliśmy – a pamiętać należy, że zboże koszono wówczas kosą – Jewka przyniosła w pole obiad dla żniwiarzy. Zwołani, usiedliśmy do posiłku przy polnej drodze. Akurat przechodził nią jakiś dziadek. Ubrany był odświętnie, trzymał się prosto. Nosił wąsa i mimo upału, filcowy kapelusz oraz serdak założony na białą koszulę zapiętą aż pod szyję. Szedł nieśpiesznie, równo i gdy doszedł do naszej gromadki, pozdrowił wszystkich chwaląc Imię Pańskie. Odpowiedzieliśmy chóralnie i nierówno, a gospodyni serdecznie zaprosiła go na posiłek. Dziadek nie wykręcał się, tylko podziękował za zaproszenie i przysiadł z nami. O dziwo, znalazł się też i dla niego talerz.
Po obiedzie, poprosił któregoś z kosiarzy o papierosa. Rozmawiał statecznie ze starszymi o żniwach i palił z widoczną przyjemnością, chwaląc jakość „monopolowego” tytoniu.
W końcu palący wypuścili ostatnie kłęby dymu i zaczęliśmy zbierać się do pracy. Dziadek również wstał, nałożył kapelusz i serdak, grzecznie podziękował za obiad, za papierosa, za rozmowę, i poszedł w swoją stronę.
Zaintrygował mnie ten dziadek.
– Kto to był? Znajomy? – spytałem Jewki.
– A jaki on tam znajomy! – odpowiedziała zaciągając śpiewnie.
– No to jak się nazywa, w której wsi mieszka? – nie dawałem za wygraną.
– A kto jego tam wie – Jewka nie patrzyła nawet na mnie, bo zbierała i pakowała garnki, czym była tak zaabsorbowana, że odpowiadała zdawkowo.
– No to kto to był? – rozzłoszczony spytałem głośno i niegrzecznie, jak to pryszczaty. Byłem już zły, bo odpowiedzi gospodyni uznałem za wymijające.
– No jak, kto? – wzruszyła ramionami i patrząc na mnie uśmiechnęła się pogodnie.
– Ot, prosto – nieznajomy. Ot – przechodzień.
Rozciągała z rusińska słowa podkreślając je tak, jakby uczyła małe dziecko nowych wyrazów:
nieznajoomy, przechoodzjeń.
Nakarmić obcego, który jest akurat w naszym domu w porze posiłku, lub kogoś, kto do drzwi zapuka i o to poprosi – rozumiałem. Ale samemu, ot tak, zaprosić o b c e g o? Zdziwiłem się więc:
– To jak to? Obcego człowieka zaprosiliście na obiad?!
Garnki wyleciały Jewce z rąk. Popatrzyła na mnie jak na człowieka niespełna rozumu i powiedziała z wyraźnym przestrachem, żegnając się szeroko znakiem Trójcy:
– Chrystos spasi! No jak to przechodnia nie zaprosić? Kto jego tam wie jak długo już idzie i jaka jeszcze droga przed nim?
Sens moich słów, a w zasadzie ich bezsens pełen egoizmu, był dla niej wyraźnie nie do pojęcia, ale widziałem, że jednak w końcu dociera do świadomości, bo na twarzy pojawił się grymas wstrętu. Zbierając upuszczone garnki popatrzyła na mnie z ukosa i dodała ostro, nie kryjąc niechęci: – Ty! Ty to pewnie byś sam umiał jeść jak kto głodny, co? Ty niedobry człowiek jesteś!
Tak oto otrzymałem słuszną lekcję życia znaną rasie ludzkiej od prapokoleń: zwykłego dzielenia się z bliźnimi. Skuteczną.”
Niuniek Sunday-Wołowiec