Poezja prozy
NIKE 2018 - Nagroda dla najlepszej książki roku dla „RZECZY, KTÓRYCH NIE WYRZUCIŁEM” Marcina Wichy. Książki nie zdążyłem jeszcze przeczytać. Ale w telewizornii zobaczyłem/wysłuchałem laudacji, która została wygłoszona z tejże okazji. Coś pięknego! Chciałbym umieć tak... Będę do tego wracał. A póki co pozwoliłem sobie skopiować tekst ze stron Wyborczej i polecam do przeczytania.
Prof. Marek Zalewski: „Pisanie o tak intymnej sprawie jak relacja z matką to balansowanie nad przepaścią, zajęcie tylko dla literackich orłów. To strefa rozrzedzonego powietrza: łatwo ulecieć w jakieś przepastne wyżyny, albo przeciwnie – w banalną skargę niekochanego. Miłości nikomu nigdy dosyć. A kiedy zdarzy się jej za dużo, trudno wytrzymać w jej słodkim cieniu. Dziś nagradzamy pisarza, który z tymi trudnościami radzi sobie jak mało kto: pisze o czułości, której na co dzień się wstydzimy, i robi to w taki sposób, że wstydzić się nie ma za co.
Marcin Wicha opowiada o umieraniu kogoś najbliższego. A dobrze wiemy, że literatura o umieraniu często łasi się do czytelników, pełno w niej wypracowanych frazesów i nieszczerej szczerości. Tymczasem Wicha pisze o sprawach wielokrotnie złożonych prostymi zdaniami, w których ironie i sarkazmy przychodzą z pomocą w sytuacjach skurczu krtani, braku oddechu, gdy świat nazbyt obcesowo nie liczy się z naszą pojedynczością. W jego książce zatytułowanej „Rzeczy, których nie wyrzuciłem” nie ma niczego zbędnego: w kropki kończące jego zdania nie można wbić nawet szpilki. Czytamy zdania Wichy i mamy wrażenie, że to wszystko dotyczy nas osobiście. To niby nic dziwnego: każdy jest czyimś dzieckiem, każdy jest świadkiem umierania najbliższych i ma w tym względzie swoje doświadczenia. Rzecz w tym, że Marcin Wicha, pisząc o porządkowaniu mieszkania po zmarłej, o rzeczach, które po niej zostały, dokonuje remanentu, i to kapitalnego, i nie tylko w swoim życiu.
Tworzy portret swojej „żydowskiej matki”, dziecka Holocaustu, kogoś, kto zawsze potrafił znaleźć wyjście z sytuacji bez wyjścia, a przecież daje portret pokolenia i daje opowieść także o pozostałych: o nas wszystkich, i to na przestrzeni półwiecza. Z mikroepizodów buduje całą panoramę. Wpisuje w nią historię pewnej samotności, która i dziś – ciągle przyjmowana nie bez oporów i lęków – nie znajduje swojego miejsca w naszej opowieści o losie zbiorowym, a przecież musi stać się częścią wspólnego losu, jeśli ten los – mówiąc najkrócej – ma dla nas wspólnym pozostać. Depozytu, jaki stanowi, nie da już dziś ani wyrzucić, ani pozostawić w naszej piwnicy, jak postępowaliśmy najchętniej. Uczynić to, co prywatne, sprawą publiczną nie jest wielką sztuką. Ale uczynić to, co prywatne, sprawą zbiorową – już tak. Umiejętność czynienia z tego, co prywatne, rzeczy zbiorowej posiada wielka literatura. Marcin Wicha pokazał właśnie, że poznał ten sekret. Pisze, jak piszą najwięksi: jest realistą. Opisuje to, co trudno pochwytne a dojmująco realne. Potrafi pokazać rzeczywistość od jej podszewki, od tego, co w obcowaniu z nią jest najbliższe, choć na co dzień nie rzuca się w oczy albo pozostaje zakryte. I pokazuje to tak, że my, jego czytelnicy z różnych przecież pokoleń, odnajdujemy tam nasze własne emocje.”
Idę po książkę.
AZH