Meteory i Riwiera Olimpijska
Wrześniowy wypad do Grecji jest zawsze dobrym pomysłem. Wrzesień 2020 to okres pandemii stąd przygotowania do wyjazdu były wyjątkowe: analiza sytuacji, sprawdzanie przepisów obowiązujących w Grecji, Polsce i na pokładzie Rayanera, rezerwacja noclegów i samochodu z możliwością ich odwołania w ostatniej chwili itd., itp….
Ostatecznie przestrzegając wymagań sanitarnych wylądowaliśmy w Salonikach.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Chcąc czuć się bezpiecznie, mieć ciszę, spokój, piękne krajobrazy za oknem, blisko do wszystkich zaplanowanych wycieczek i oczywiście możliwość wskoczenia do morza w każdej chwili wynajęliśmy apartament nad brzegiem morza w Paliurii, 6 kilometrów od Kokkino Nero. Cała nasza czwórka (Halinka, Tadek i my) z energią i optymizmem wsiadła do wynajętego samochodu i ruszyliśmy na tygodniowy urlop.
Pogoda piękna, morze ciepłe i spokojne. Tadek z Jurkiem codziennie o wschodzie słońca zażywali kąpieli morskich i opowiadali później, że to wspaniałe jak się pływa a znad horyzontu wstaje słońce. Dziewczyny nie dały się namówić twierdząc, że ciemno, poranny chłód i woda jeszcze nie tak ciepła…..
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Riwiera Olimpijska leży u podnóża masywu Olimpu i gór Ossa. Na pierwszy spacer górskimi szlakami wybraliśmy ścieżki masywu Ossa. Wg wskazań GPS-a udaliśmy się na miejsce, które powinno być blisko Wodospadu Kalypso. Nasz dzielny samochodzik świetnie radził sobie z górskimi drogami. Zrobiliśmy parę ładnych kilometrów w poszukiwaniu wybranego celu, ale czy to z powodu słabych oznakowań na szlaku czy to z braku wody w strumieniach do wodospadu nie dotarliśmy. Pomimo wszystko spacer bujnie porośniętymi górami robił wrażenie. W niższych partiach zbocza znajdują się plantacje kasztanów jadalnych, co pięknie wygląda. Nie żebyśmy szukali wodospadu na szczycie, ale dążąc za Tadkiem omal nie weszliśmy na Kissavos (1978 m n.p.m)
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Po dniu poświęconym na zwiedzanie okolicy naszego apartamentu kolejny postanowiliśmy spędzić w masywie Olimpu. Po śniadaniu ruszyliśmy do miasteczka Litochoro położonego u stóp masywu. W pewnym momencie droga którą prowadził nas GPS (a którą dwa dni wcześniej przyjechaliśmy na naszą kwaterę z lotniska) okazała się zamknięta dla ruchu i tym sposobem po raz pierwszy przejechaliśmy przez dolinę Tempi. Litochoro to takie greckie Zakopane. Liczy około 7 tysięcy mieszkańców i leży nieopodal bardziej znanej Leptokarii.
Ponieważ nie znaliśmy miasteczka więc zaparkowaliśmy samochód prawie zaraz po wjeździe do niego. Dzięki temu musieliśmy przejść prawie całą główna ulicę idąc w górę miejscowości. Trochę przypominała nam nasze Krupówki.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Przez chwilę szukaliśmy drogi do będącego naszym celem wąwozu Enipeas, ale w końcu się udało – weszliśmy na wygodny szlak biegnący akweduktem poprowadzonym na jednym ze zboczy głębokiego wąwozu wyżłobionego przez rzekę Enipeas. Widoki były ładne, chociaż kulminacje szczytowe Olimpu kryły się w chmurach. W dole groźnie huczała rzeka. Po około 20 minutach dotarliśmy do końca ścieżki i do niewielkiego wodospadu zwanego Łaźnią Zeusa.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Po powrocie do miasteczka postanowiliśmy pojechać do schroniska Stavros, żeby popatrzyć z góry na okolice. Po drodze odwiedziliśmy nowy klasztor Agios Dionizos. Nowy – ponieważ przeprowadzili się do niego mnisi po zniszczeniu przez Niemców starego klasztoru w czasie II wojny światowej.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Kolejnym punktem na trasie było schronisko Stavros pięknie położone na zboczach masywu na wysokości 930 m npm. W schronisku z Tadeuszem skusiłem się na kozią zupę (goat soup) która okazała się smaczną, jednogarnkową zupą z kawałkiem kozich żeberek.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Najedzeni postanowiliśmy pojechać jeszcze do ruin starego klasztoru Agios Dionizos pochodzącego z 1542 roku. Jak już pisałem zniszczyli go hitlerowcy w 1943 roku. Jak się okazało obecnie trwają tam prace nad odbudową klasztoru. Odnowione wnętrze kościoła prezentuje się bardzo ładnie.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
W drodze powrotnej do Litochoro zatrzymaliśmy się jeszcze na słynnym punkcie widokowym Zilnia Viewpoint. Jest on położony na jednym z dwóch szczytów (drugi to Golna) ograniczających z dwóch strony wąwóz Enipeas. Ściany wznoszą się tu na ponad 900 m nad płynącą w dole rzeką. Są tu też jedne z najdłuższych i najtrudniejszych w Grecji dróg wspinaczkowych.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Po powrocie do Litochoro, zjedliśmy jeszcze bardzo tu popularną baraninę i ruszyliśmy w drogę powrotną na wybrzeże. Prowadził nas GPS i niestety w pewnym momencie dojechaliśmy do rzeki Pionios. Po moście, którym dwa dni wcześniej tędy jechaliśmy nie było śladu – rzeka po ulewnych deszczach w górach rozlała się szeroko. Wyjaśniła się nasza poranna przymusowa droga przez dolinę Tempi. Musieliśmy wracać tak samo, i już do końca naszego pobytu była to nasza trasa do autostrady Saloniki-Ateny.
W środę rano ruszyliśmy w kierunku Meteorów. Dzień wcześniej zarezerwowaliśmy sobie nocleg w miejscowości Kalambaka leżącej u podnóża tego masywu górskiego, na szczytach którego znajduje się grupa prawosławnych klasztorów (monastyrów). Miasteczko położone jest na wzgórzu na wysokości 240m n.p.m. Wystające ponad zabudowania skały Meteorów przyciągają wzrok i przyciągają do siebie jakąś nieznaną energią. Samo miasteczko zostało zbudowane na miejscu starego miasta Eginion, które wsławiło się bohaterską obroną przeciw Rzymianom w znanej bitwie pod Pydną (168 r p.n.e.). Do dzisiaj wydobywane są fragmenty budowli pochodzących z tamtego okresu i wbudowywane są w mury współczesnej Kalambaki. W górnej części miasta znajduje się Katedra Zaśnięcia Maryi Dziewicy. Wzniesiono ją w VI w. z wykorzystaniem resztek murów świątyni Apollina. Szkoda, że z powodu pandemii była niedostępna do zwiedzania. Ponoć jej wnętrze jest wspaniałe i niespotykane w innych greckich kościołach. Za Katedrą zaczyna się malownicza ścieżka prowadząca do Klasztoru Agia Triada.
Kilka przecznic niżej stoi współczesna następczyni Katedry również niedostępna dla zwiedzających.
Nas Kalambaka przywitała ulewnym deszczem, który na szczęście przestał padać około 15.00 i pozwolił nam poczuć klimat miejsca i objechać masyw drogą wśród skał.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Czwartek przywitał nas piękną pogodą. Po śniadaniu malowniczą drogą prowadzącą przez równie malownicze Kastraki ruszyliśmy na podbój klasztorów.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Pierwszy klasztor na naszej trasie otwierano o godz. 9.00 i o tej porze, po pokonaniu wielu schodów, stanęliśmy przed bramą Agias Nikolaos (Świętego Mikołaja Odpoczywającego). Jest to najmniejszy ze współcześnie działających klasztorów. Funkcjonuje on od pierwszej połowy XIV w.
O tak wczesnej porze trzeba było chwilę poszukać jakiegoś mnicha sprzedającego bilety. W końcu się udało i zaczęliśmy zwiedzanie pokonując kolejne schody. Dotarliśmy na piętro do niewielkiego, zbudowanego na planie kwadratu katolikonu. Kościół jest mały, wąski i długi. Jego południowa ściana to skały co dodaje szczególnego klimatu. Na ścianach znajdują się ciekawe freski wykonane przez słynnego malarza z Krety - Teofana Strelitza, zwanego Bafa (założyciela kreteńskiej szkoły bizantyjskiego malarstwa ikonowego). Freski pochodzą z początku XVI w., a że niedawno były odnawiane można podziwiać ich wspaniałe barwy. W wielu miejscach są tarasy i balkony, z których roztacza się fantastyczny widok. Budowa monastyru na tej właśnie skale wymusiła nietypowe usytuowanie katolikonu - wychodzi on na północ zamiast na wschód.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Jadąc drogą kolejnym klasztorem na trasie jest Rusanu (Przemienienia Pańskiego; druga nazwa monastyru brzmi Ajia Warwara czyli Święta Barbara). Jest to jeden z dwóch żeńskich klasztorów w Meteorach. Z parkingu przed wejściem na schody roztacza się malowniczy widok na skały i zawieszone na skałach kolejne dwa klasztory. Do tego monastyru można dojść dwiema drogami: z dołu schodami prosto z parkingu albo z góry przechodząc malowniczą ścieżką wśród skał. My wybraliśmy wejście z parkingu. Długie schody, mostek nad przepaścią i taras widokowy skąd widać nie tylko wspaniałe krajobrazy ale też niewielki zakonny ogródek. Ponoć kiedyś do klasztoru można się było dostać tylko po prawie pionowych drabinach.
Początki klasztoru są nieznane. Niepotwierdzone historycznie wzmianki mówią o 1288 jako o roku powstania. Wiadomo natomiast, że w 1529 r. dwaj prawosławni mnisi, wspięli się na skałę, gdzie zastali ruiny klasztoru. Za zgodą władz kościelnych postawili na nich nowe budynki: katolikon i cele. Obecnie w katolikonie znajdują się freski wykonane przez anonimowego artystą w drugiej połowie XVIw. przedstawiające sceny męczeństwa i Sądu Ostatecznego. Niewielkie muzeum ikon nie było udostępnione zwiedzającym z powodu pandemii.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Monastyr Varlaam (św. Warłama) leży niedaleko Wielkiego Meteoru. Z platformy skalnej mamy widok i na monastyry (prawie wszystkie) i na fantazyjne skały.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Monastyr zbudowany został na drugiej pod względem wysokości skale regionu. Znowu schody, ale jak się pomyśli, że dopiero w XIX w. zastąpiły one strome drabiny to przestajemy narzekać!
Monastyr założył w 1350 roku pustelnik Warłam. Początkowo były tu trzy kościółki, pomieszczenia do życia i zbiornik na wodę. Gdy pustelnik zmarł, nikogo tu nie było przez dwa stulecia. Dopiero W 1517 roku klasztor reaktywowali bracia-zakonnicy Teofanis i Nektarios Apsarades z Janiny. Podobno transport i gromadzenie materiałów trwały dwadzieścia dwa lata, a sama budowa dwadzieścia dni. Na szczyt skały materiały były wciągane na linie rozpiętej od podnóża do górnej stacji. Trzeba przyznać, że renowację przeprowadzono z dużą starannością. Wrażenie robią całe pomieszczenia pokryte freskami autorstwa wielkiego mistrza kreteńskiego Franko Katelano i Jerzego i Franka Kontari. Freski datowane są na lata 1548-66.
Stojąc na sporym dziedzińcu widać dwie kopuły przykrywające kościół. Na kopule wewnętrznej (jak zwykle w bizantyjskich kościołach), jest fresk Chrystusa Pantokratora. Kopułę zewnętrzną zdobi scena Wniebowstąpienia.
Oprócz fresków uwagę zwraca drewniany ikonostas. Ciekawe jest też niewielkie muzeum ikon, tkanin oraz inkrustowanych masą perłową i kością słoniową mebli. Szkoda, że we wnętrzach w wielu miejscach nie można robić zdjęć.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Na najwyższej (615 m n.p.m.) i najbardziej wysuniętej skale tzw. Szerokiej Skale (Plathilithos) znajduje się uważany za najwspanialszy w Meteorach klasztor pod wezwaniem Przemienienia Pańskiego (Metamorfosis). Warto tu podjechać jak najwcześniej by uniknąć kłopotów z parkowaniem. Nam się udało i mieliśmy kilka kroków do wejścia. Rzut oka na klasztor, potem oczywiście schody: najpierw w dół, przejście mostkiem nad przepaścią, potem krótki tunel wykuty w skale i schodami w górę. Dobrze, że nie po sznurowej drabinie, którą można było tu dotrzeć aż do 1923 roku (tylko tą drabiną lub w siatce podciąganej na linie kołowrotem). Tak przy okazji towary do dzisiaj wciągane są kolejką linową. Długą chwilę spędzamy na dziedzińcu podziwiając widoki.
Historia klasztoru sięga 1344 roku, kiedy to św. Atanazy sprowadził z góry Atos grupę wyznawców. Według legendy został on uniesiony na szczyt najwyższej skały przez orła.
Klasztor jest pięknie odnowiony. Główny kościół (katolikon) zbudowany jest na planie równoramiennego krzyża greckiego, na wzór klasztorów na górze Athos. Wrażenie zrobiły na nas XVI-wieczne freski.
W muzeum ikon obok starych ikon przedstawiających wizerunki świętych, są także takie, które przedstawiają diabły i smoki. W kolejnej sali jest trochę historii współczesnej oraz walki Greków od rewolucji w 1821 roku do II wojny światowej.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Krętą drogą dojeżdżamy do miejsca, gdzie można rozpocząć wędrówkę do Monastyru Agia Triada (Świętej Trójcy). Niestety w dniu kiedy tam byliśmy był on niedostępny dla zwiedzających. Każdy z monastyrów w Meteorach ma jeden dzień dla siebie. Wiedząc o tym zaplanowaliśmy dwa dni w Meteorach, ale niestety silna ulewa pokrzyżowała trochę nasze plany. Tak więc pozostało nam podziwianie klasztoru z drogi, trudno.
Klasztor ten, uchodzi za trzeci najstarszy klasztor Meteorów. Przyjmuje się, że został zbudowany w 1476 roku przez mnicha Dometiusza, jednak z pisma wodza wojskowego Symeona Uresi-Paleologa wynika, że już w 1362 r. był zorganizowanym zespołem klasztornym. W środku ponoć można zobaczyć ciekawe freski.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Ostatnim klasztorem na naszej trasie był żeński Monastyr św. Stefana (lub św. Szczepana) - Pierwszego Męczennika. Dostęp do tego klasztoru jest najłatwiejszy pomimo, że on również zbudowany jest na skale. Wygodnym mostkiem dostajemy się na dziedziniec. Z tarasów klasztoru rozpościera się wspaniały widok na Równinę Tesalską i nasze miasteczko Kalambaka.
Pierwszy klasztor założono tu już z początkiem XII w. Najstarszym budynkiem zespołu klasztornego jest katolikon pod wezwaniem św. Stefana Pierwszego.
Uwagę zwracają malowidła z początku XVI wieku, przedstawiające sceny z życia Chrystusa, Bogurodzicy i wizerunki licznych świętych. Malowidła te bardzo ucierpiały podczas II wojny światowej, kiedy nieznani sprawcy zniszczyli ich twarze, a szczególnie oczy. Na szczęście my widzieliśmy już odnowione freski.
W klasztorze znajduje się drugi kościół - św. Charalamba z 1798 r. Jest on jakby bogatszy niż katolikon św. Stefana i posiada aż trzy kopuły. Wewnątrz znajduje się cudowny ołtarz wyrzeźbiony w drewnie oraz święty stół mszalny (też z drewna). Bogato rzeźbiony drewniany ikonostas z XIX w., zaliczany jest do najpiękniejszych w Grecji.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Cały region Meteorów jest wpisany na listę światowego dziedzictwa kulturowego i przyrodniczego UNESCO. W sumie wybudowano tu 24 klasztory, każdy na innej skale. Obecnie tylko 6 jest zamieszkałych i działających i to one są udostępnione zwiedzającym (wstęp do każdego klasztoru 3 EUR).
Z żalem opuszczaliśmy Masyw Meteorów i monastyry. W pięknej słonecznej pogodzie wracaliśmy do Paliurii podziwiając soczystą zieleń Tesalii. Przez całą drogę towarzyszyły nam ogromne plantacje brzoskwiń, kiwi i kasztanów jadalnych. Wracaliśmy po raz kolejny przez wąwóz Tempi którego dnem płynęła wezbrana rzeka Pionios.
Legenda mówi, że rozgniewany na brata Posejdona Zeus rzucił gromem w góry i rozbił pasmo na dwie części –masyw Olimpu i góry Ossa. Na to Posejdon uderzył trójzębem w ziemię, a ze środka wypłynęła rzeka. Dzisiaj Pinios jest największą rzeką w regionie. Wąwóz porastają dorodne wawrzyny i platany, znad których można podziwiać ciekawe formy skalne. Mniej więcej w połowie wąwozu zatrzymaliśmy się na parkingu by podziemnym przejściem i później mostkiem dostać się do wkomponowanego w skałę sanktuarium Agia Paraskewi. Tuż obok wejścia do sanktuarium znajduje się źródło Afrodyty o pięknej zielonkawej wodzie, która pomimo wcześniejszych ulew nie zmieszała się z mułem niesionym przez wzburzoną rzekę. Legenda głosi, że to właśnie tu kąpała się Afrodyta przed spotkaniami z Adonisem. Woda ze źródełka podobno zapewnia szczęście w miłości.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
W miejscu dzisiejszej Agia Paraskevi począwszy od XIII wieku znajdowała się niewielka kapliczka wykuta w skale. Dzisiejszy kościół został wybudowany w XX wieku na pamiątkę cudu, który miał się tutaj wydarzyć. Spadająca z góry skała z niewiadomych przyczyn nagle skręciła w bok i wpadła do rzeki omijając kolejkę, którą jechało wielu ludzi. W miejscu cudu odnaleziono ikonę Agii Paraskevii.
Wchodząc do kościoła widzimy obraz świętej, która w ręku trzyma oczy. Jest ona patronką osób ślepych i wszystkiego co jest związane z oczami. Legenda mówi, że Agia Paraskevi żyła na początku II wieku naszej ery, w czasach prześladowań chrześcijan. Będąc sierotą, postanowiła w całości oddać się religii i zaczęła głosić Słowo Boże za co wtedy groziła śmierć. Kobieta została złapana przez możnowładcę rzymskiego, który poddawał ją torturom, rozlał na nią kubeł gorącej smoły, jednak nic się jej nie stało. Odpryski smoły wypaliły oczy możnowładcy. Dziewczyna postanowiła go uzdrowić, za co odzyskała wolność.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Na chwilę zatrzymaliśmy się w Kokkino Nero i postanowiliśmy coś zjeść w tawernie nad brzegiem morza. Kokkino Nero to niewielka miejscowość z kilkoma sklepikami, apteką i ładną plażą. Jak się dowiedzieliśmy to miejsce chętnie odwiedzane przez Polaków, co widać na każdym kroku. Nawet menu w tawernach jest w języku polskim!
Kokkino Nero („Czerwona Woda”) słynie przede wszystkim z lokalnych wód mineralnych o dużej zawartości żelaza. Woda ma właściwości lecznicze, działa na różnego rodzaju bóle i ponoć upiększa skórę (?) Postanowiliśmy odnaleźć słynne baseny, przez które przepływa ta woda. Niestety, czy to za przyczyną tego, że byliśmy już u schyłku sezonu, czy też z powodu pandemii woda nie przepływała, a stojąca, kwitnąca woda nie zachęcała do kąpieli. Nawet wody pitnej na wszelki wypadek nie spróbowaliśmy.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Za radą sprzedawcy owoców i warzyw podjechaliśmy kawałek do naturalnych źródeł tej leczniczej żelazistej wody. Miejsce to nazywane jest „Okiem Zeusa”. Naturalne źródła czerwonej wody o wiele bardziej nam się podobały, ale chętnych do leczniczych kąpieli dalej nie było.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Jednym z ciekawych miejsc Riwiery Olimpijskiej jest Platamonas – nadmorska miejscowość położona u stóp Olimpu. Miejsce przyjemne, pełne platanów i nadmorskich tawern z podobno przepyszną rybką. Naszym celem był XII wieczny zamek zbudowany przez Franków aby pilnował przejścia w kierunku południowej Grecji. Uwagę zwraca imponująca ośmiokątna wieża. W pobliżu wieży, w której mieszkał niegdyś władca, znajduje się zbiornik- cysterna. Na pierwszym dziedzińcu zamku znajdują się ruiny 6 kościołów i innych zabudowań z widocznymi fragmentami fresków.
Na dziedzińcu zamku zachował się kościół Św. Paraskewii, z ładnym, tradycyjnym dla religii ortodoksyjnej ikonostasem.
Z murów zamkowych roztacza się fantastyczny widok.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Z okolic zamku widać położoną wysoko w górach wioskę Pandelejmonas. Podjechaliśmy tam wąskimi górskimi drogami w ulewnym deszczu. Na szczęście deszcz udało się przeczekać w jednej z restauracji. Pandelejmonas to niewielka wioska turystyczna posiadająca historyczne korzenie (jej protoplastą jest stara górska wioska Paleos Panteleimonas). Chcieliśmy ją odwiedzić z powodu opisywanego jej klimatu i naturalnego piękna, wyjątkowej architektury (piękne kamienne domki z drewnianymi balkonami) oraz wspaniałych widoków. Rzeczywiście widok na Zatokę Thermaikos jest wyjątkowy.
Dzisiaj jest to miejsce tworzone dla turystów z dużą ilością malowniczych domków, kafejek i sklepików. Na małym dziedzińcu, w cieniu ogromnego platana stoi kościół św. Pandelejmona. Dawni mieszkańcy opuścili wioskę z powodu trudnych warunków do życia. Teraz Grecy i nie tylko inwestują w jej odbudowę.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Riwiera Olimpijska to także wspaniałe plaże. W naszej okolicy wyróżniały się: żwirowa Platia Amos i piaszczysta Koutsoupia. Nam najbardziej podobały się jednak szmaragdowe plaże za miejscowością Velika, do których prowadziła widokowa droga nad morzem. Po drodze bajkowe miejsca i schodzące do morza łagodne klify. Zatokę wieńczy malowniczy mały porcik rybacki Agiokampos.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Cała nasza czwórka (Halinka, Tadek i my) wypoczęła znakomicie chociaż to był tylko tydzień.
Dorota i Jurek