• Banner01_5x2_1920x512.png
  1. Start!
  2. Nasza Ciekawość Świata
  3. Europa
  4. Inne wyprawy po Europie
  5. 2022.06 - Grand Tour czyli kamperem po Szwajcarii

Grand Tour – czyli kamperem po Szwajcarii

Szwajcarię, a w zasadzie jej stolicę Berno oraz Lucernę i Bazyleę odwiedziliśmy już w ramach cyklu „Stolice Europy”. Ale już wtedy – może przez niezbyt przyjazną pogodę – postanowiliśmy tam wrócić. W ubiegłym roku pożyczyliśmy kamper, aby sprawdzić czy to może być nasz środek transportu do i po Szwajcarii. Spodobało nam się i decyzja zapadła. Tak więc zaplanowaliśmy przejazd przynajmniej części Grand Tour of Switzerland.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Chcieliśmy przejechać część wschodnią od St. Gallen do Zermatt. W różnych blogach wyczytaliśmy, że wszystko zależy od pogody – byliśmy więc przygotowani na zmiany planów. Pełni zapału wczesnym piątkowym porankiem ruszyliśmy z domu w 1100 km podróż do Altstätten w Szwajcarii. Zakładaliśmy, że gdzieś po drodze w Niemczech zanocujemy, ale Tadeusz tak dobrze jechał, że około 21-szej byliśmy na miejscu. I tu czekała na nas niespodzianka – okazało się, że na kampingu Allmend Rheintal, na którym planowaliśmy postój odbywa się drugi co do wielkości w Szwajcarii doroczny zlot TIR-ów. Na szczęście organizatorzy nie mieli nic przeciw abyśmy wzięli udział w tej imprezie. I tak za 40 CHF zostaliśmy na dwie noce!

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Po zainstalowaniu się na kampingu zadzwoniliśmy do Jacka – kolegi, który mieszka i pracuje w miejscowości obok. Dla Jacka to też była niespodzianka bo umówieni byliśmy na sobotę. Jacek przyjechał do nas w ciągu 30 minut mimo dość późnej pory i umówiliśmy się na wyjazd wczesnym rankiem na wycieczkę w okoliczne góry. Celem było schronisko Aescher. Pojechaliśmy z Jackiem do Wasserauen skąd startuje kolejka na Ebenalp. Pogoda była piękna, widoki na najwyższy w okolicy szczyt Santis także.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Poszliśmy w odwrotnym kierunku niż większość turystów, którzy najpierw kierują się do jaskiń Wildkirchli. My po zejściu do podnóża skalnej ściany dotarliśmy do schroniska przyklejonego do wznoszących się pionowo nad nim skał. Położony na wysokości 1454 m budynek jest wkomponowany w urwisko skalne, a przed nim rozciągają się pocztówkowe widoki na masyw Alpstein.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie *)

W schronisku raczyliśmy się lokalnym przysmakiem – winem jabłkowym. Po krótkim odpoczynku ruszyliśmy w stronę jaskiń Wildkirchli. Wildkirchli to jaskinie erozyjne, powstałe wskutek milionów lat działania podziemnych potoków. Jaskinie były zamieszkiwane prawdopodobnie już w paleolicie.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Z jaskiń wróciliśmy do górnej stacji kolejki podziwiając paralotniarzy dla których płaski szczyt Ebenalp jest znakomitym miejscem startowym. Kolejnym naszym celem był Liechtenstein  - dla mnie i dla Dorotki to 50-ty odwiedzony kraj świata. I to był najważniejszy powód do odwiedzenia Vaduz o którym Jacek mówił, że to nawet nie miasto i nie ma tam nic ciekawego. Ale dowiózł nas tam i oprowadził jak prawdziwy przewodnik. Okazało się, że co nieco ciekawego znaleźliśmy. Vaduz odebraliśmy jako leżące w górach klimatyczne miasto z tradycyjną pocztą i mnóstwem nowoczesnych rzeźb.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Na koniec wycieczek z Jackiem pojechaliśmy jeszcze do Malbun, które jest najdalej wysuniętą na wschód wioską w liechtensteińskim Oberlandzie. Osada jest położona w malowniczej polodowcowej dolinie, której dnem płynie strumień Malbunbach. Niestety kolejki, którymi można by się szybko dostać w otaczające osadę góry nie działały więc odbyliśmy tylko krótki spacer po wiosce i udaliśmy się do lokalnej restauracji na jedzonko.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Malbun było ostatnim punktem naszego programu z Jackiem – wróciliśmy na kamping, gdzie spotkaliśmy się jeszcze z przyjaciółmi Jacka na pogawędkach o Polsce, Szwajcarii, planach urlopowych itd.

Na kolejny dzień mieliśmy zaplanowane zwiedzanie starówki Sankt Gallen. Nazwa i powstanie miasta wywodzi się od irlandzkiego misjonarza św. Gallusa, który w tym miejscu założył pustelnię w 612 roku. Od 747 roku klasztor w Sankt Gallen przejął zasady benedyktyńskie, co oznaczało kontemplacyjne studiowanie ksiąg. To było przyczyną powstania biblioteki. W średniowieczu miasto stało się ważnym ośrodkiem kulturalnym i edukacyjnym w Europie. Później koronki i hafty z Sankt Gallen znalazły uznanie na całym świecie i przyniosły miastu bogactwo. Najsłynniejszym symbolem Sankt Gallen jest barokowa katedra z biblioteką opacką, która przechowuje 170 000 dokumentów – wśród nich rękopisy liczące ponad tysiąc lat. Wnętrze biblioteki jest prawdopodobnie najpiękniejszym rokokowym świeckim pomieszczeniem w Szwajcarii. Cała dzielnica klasztorna została wpisana na Listę światowego dziedzictwa UNESCO w 1983 roku.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Dodatkową atrakcją dla nas był fakt, że trafiliśmy na siódmą edycję artystycznego projektu „Bignik” wymyślonego przez artystów Franka i Patrika Riklinów. Co roku w czerwcu ulice i place na starym mieście między Gallusplatz, Marktgasse i Blumenmarkt pokrywane są płachtami kolorowego płótna. Dominują kolory biały i czerwony. W tym roku było ich ponad 2700. Na tak przygotowanych ulicach mieszkańcy i turyści piknikują przez cały dzień a na koniec wszyscy, solidarnie zbierają rozłożone płótna. Impreza ma symbolizować tkackie tradycje miasta.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Z Sankt Gallen pojechaliśmy do Appenzell – wioski która jest politycznym, ekonomicznym i kulturalnym centrum Appenzell Innerrhoden, najmniejszego szwajcarskiego kantonu. Wolne od ruchu samochodowego centrum kusi ładnymi zaułkami i licznymi małymi sklepikami i butikami, które są idealnym miejscem na zakupy. Fasady budynków udekorowane są malowidłami.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Po krótkim pobycie w Appenzell ruszyliśmy w stronę Davos i Sankt Moritz. Przez słynne Davos jedynie przejechaliśmy, jako że znane jest ono głównie jako miejsce gdzie odbywa się Światowe Forum Gospodarcze. Davos, niegdyś słynne uzdrowisko przyciągało do siebie różnych celebrytów. To tutejsze klimaty odnajdziemy w „Czarodziejskiej górze” T. Manna. My, po przejechaniu miejscowości, skierowaliśmy się w stronę Flüelapass, wysokiej na 2383 m n.p.m.  przełęczy w Alpach Retyckich. Wreszcie mieliśmy okazję podziwiać wspaniałe alpejskie widoki.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Przez przełęcz Flüela szosa prowadzi do Susch, małego, liczącego 200 mieszkańców miasteczka w Gryzonii w którym w 2019 roku Grażyna Kulczyk otworzyła w odrestaurowanych budynkach dawnego browaru Muzeum Susch – Centrum Sztuki Współczesnej. Niestety muzeum obejrzeliśmy jedynie z zewnątrz – informacje w internecie o terminach i godzinach otwarcia są nieaktualne. Szkoda!

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie *)

Z Susch pojechaliśmy w stronę Sankt Moritz (kilka kilometrów na południe od Sankt Moritz) na przepięknie położony nad jeziorem o tej samej nazwie kamping Silvaplana. Dotarliśmy tu około 19-tej – recepcja już nie działała, ale zgodnie z informacjami rozwieszonymi przy niej można było znaleźć sobie miejsce a rano zameldować się na pobyt. Tak też zrobiliśmy. Problemem okazało się podpięcie do prądu elektrycznego, bo 90% gniazdek na kampingu było w standardzie szwajcarskim, a takiego nie posiadaliśmy. Na szczęście przemili szwajcarscy sąsiedzi pomogli bezinteresownie obdarowując nas stosownymi wtyczkami.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie *)

Ponieważ zdecydowaliśmy się spędzić na kampingu dwie noce, więc kolejny dzień poświęciliśmy na spacer wokół jeziora Silvaplana. Trasa wzdłuż północnego i wschodniego brzegu jeziora poprowadzona jest wygodną drogą z dużą ilością ławek dla kontemplacji i wypoczynku.  Po północnej stronie jeziora stoi zamek Schloss Crap da Sass, niestety niedostępny do zwiedzania. Dalej ścieżka prowadzi do wodospadu Cascata da Schinellas, który powstał dzięki przekopaniu tunelu prowadzącego od strumienia Ova da Surlej w stronę jeziora. Miało to chronić miejscowość Surlej przed powodziami.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie *)

Po zdobyciu wodospadu wróciliśmy do dalszej wędrówki wzdłuż jeziora. Pogoda zaczęła nas straszyć deszczem, ale były to przelotne opady. Dotarliśmy do Kamienia Nietschego  na którym przesiadując stworzył koncepcję swojego najsłynniejszego dzieła „Tako rzecze Zaratustra”.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Na południowym końcu jeziora jest mała knajpka Beach Club, w której odpoczęliśmy chwilę przy piwku i winku jabłkowym. Trasa wokół jeziora po jego zachodniej stronie prowadzi dość wysoko po zboczu górskim i stanowi część długodystansowego szlaku Via Engandina z pięknymi widokami na jezioro i masyw Piz Corvatsch (3451 m n.p.m.)

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

W kolejny dzień czekała nas dłuższa podróż do Bellinzony przez wysokie alpejskie przełęcze Julierpass i San Bernardino. Znad jeziora Silvaplana na przełęcz Julier jest zaledwie osiem kilometrów, ale wznosimy się prawie 470 m w górę na wysokość 2284 m n.p.m. To co nas najbardziej zaskoczyło to wielka 30-sto metrowa czerwona wieża. Nie mieliśmy pojęcia co to jest i do czego może służyć. Dopiero po powrocie doczytaliśmy się, że jest to teatr! Organizatorzy festiwalu „Origen”, który odbywa się od 2005 roku dostali warunkową zgodę na budowę „tymczasowego” obiektu. Pomysłodawcą festiwalu i budowy obiektu jest Giovanni Netzer. Budynek ukończono w 2017 roku, waży on 470 ton i może przetrzymać zejście lawiny i wiatr wiejący z prędkością 240 km/h. Wewnątrz jest 270 miejsc i ruchoma scena. Kształt nawiązuje do wieży Babel. Teatr miał  zostać rozebrany w 2020 roku ale stoi do dzisiaj.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Po krótkim postoju na Julierpass ruszyliśmy w dół, w kierunku miejscowości Albula. Tam zjechaliśmy w stronę Filisur aby zobaczyć słynny wiadukt Landwasser. Jego wysokość wynosi 65 m a długość 142 m. W chwili otwarcia w 1902 roku uznawany był za cud techniki budowlanej. W 2008 roku został wpisany na listę UNESCO. My oglądaliśmy go z dołu gdzie można dojść w ciągu 20 minut z parkingu przy drodze z Albula do Filisur. U stóp wiaduktu jest bufet gdzie można się posilić i odpocząć czekając aż na wiadukcie pojawi się kolejny pociąg Retyckich Linii Kolejowych.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Dzień obfitował w wydarzenia – kolejnym bowiem punktem na naszej trasie była Viamala. To mistyczny, szeroki na jedynie kilka metrów wąwóz znajdujący się pomiędzy Thusis i Andeer. Ściany o wysokości ponad 300 metrów tworzą Viamala (w języku romańskim znaczy "zła droga"), przez który przeciska się Tylny Ren, jedna ze źródłowych rzek Renu. Dawniej było to najniebezpieczniejsze miejsce na szlaku prowadzącym przez przełęcze Splugen i San Bernardino. Tam też „zaliczyliśmy” nasz pierwszy Grand Tour Swiss foto stop.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Można zjeść po ponad 600 stopniach aż do koryta rzeki, ale nie mieliśmy niestety już na to czasu. Pojechaliśmy dalej w kierunku przełęczy San Bernardino. Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze przy pensjonacie Rofflaschlucht. Właściciel pensjonatu będąc ponad 100 lat temu w Ameryce podpatrzył tłumy oglądające Niagarę i przypomniał sobie, że obok jego domu w Szwajcarii także jest wodospad.  Kupił pensjonat, wykuł w skale galerię prowadzącą do sporego wodospadu Renu i od 100 lat kasuje turystów za wstęp – obecnie 4 CHF/osobę).

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie *)

Dalej czekała już na nas przełęcz Św. Bernarda 2065 m n.p.m. Na południe od tej przełęczy mówi się po włosku. Trasa na przełęcz prowadzi od północy 25-cioma serpentynami. Po wybudowaniu w 1967 roku tunelu jest ona wykorzystywana głównie w celach turystycznych. Na przełęczy znajduje się ładne jezioro. Działająca tu  kiedyś restauracja i hotel były zamknięte i chyba już nie wrócą do czasów świetności. Nieco poniżej przełęczy już po południowej stronie napotkaliśmy kolejny GTS  foto stop.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Zjazd z przełęczy na południe jest nieco mniej stromy - chociaż serpentyn jest ponad 40 – i dość szybko wyprowadza na wygodną drogę prowadzącą do Bellinzony. Zatrzymaliśmy się na ładnie położonym kampingu przy wjeździe do miasta (https://www.campingbellinzona.ch). Zdecydowaliśmy, że zostaniemy tu na dwie noce. Miłą niespodzianką było to, że dodatkowym gratisem były darmowe bilety na wszelką komunikację oraz zniżki na kolejki w całym regionie Ticino

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Rano następnego dnia wybraliśmy się pociągiem do Lugano. Zwiedzanie zaczęliśmy od wyjazdu kolejką linowo szynową na Monte San Salvatore (912 m n.p.m.). Tu z platformy widokowej przy górnej stacji kolejki rozciąga się jeden z piękniejszych widoków 360 stopni w całym kraju. Żeby zobaczyć jeszcze więcej południowej części kantonu Ticino weszliśmy na dach skromnego kościoła San Salvatore znajdującego się na szczycie.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Monte San Salvatore to symbol okolicy, w której leży Lugano. Kształtem nieco przypomina brazylijską „głowę cukru”. Przekonaliśmy się o tym spacerując w kierunku centrum bulwarem nad zatoką. Dodatkową atrakcją spaceru były ciekawe rzeźby współczesnych artystów.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Lugano (273 m n.p.m., 64 tys. mieszk.), to trzecie finansowe miasto Szwajcarii. Położone jest w zatoce nad  jeziorem Lugano. W IX w. urzędował tutaj biskup Como, a w średniowieczu osada należała do książąt Mediolanu. Po zajęciu miasta przez Helwetów w 1513 r. rozwijał się tu handel, a do 1878 r. co sześć lat (na zmianę z Belliznoną) Lugano było stolicą kantonu Ticino. Po otwarciu tunelu kolejowego pod przełęczą św. Gotharda (1881 r.) miasto zaczęło rozkwitać. Dziś stara zabudowa miesza się z nową, a nowe komponuje się w stare. Tuż przed wejściem do centrum zobaczyliśmy pierwszy przykład tego połączenia czyli LAC – Lugano Arte e Cultura gdzie w nowoczesny budynek z muzeum, salą koncertową i teatrem wbudowano fasadę starego pałacu. Z przyjemnością spacerowaliśmy po klimatycznym mieście podziwiając place Riforma i Rezzonico. Uliczki Via Nassa i Via Pessina pełne markowych sklepów przyciągają mnóstwo turystów. Brak ruchu kołowego pozwala spokojnie podziwiać nie tylko witryny sklepów ale i ciekawą architekturę kamienic.

 

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

 Pociągiem wróciliśmy do Bellinzony tak by jeszcze zdążyć zwiedzić centrum obecnej stolicy włoskojęzycznego kantonu Ticino. Historycznie patrząc to miasto zostało wymienione po raz pierwszy w dokumentach w 590 roku. Dawni Rzymianie doceniali strategiczne położenie miasta zarówno dla celów handlowych, jak i obronnych. W XIII w. miasto opanowali książęta Visconti i Sforza, którzy z pobliskiego Mediolanu kontrolowali handel. Aby chronić się przed coraz silniejszymi Helwetami, wybudowali potężne zamki. Mieszkańcy jednak potajemnie sprzedali miasto konfederatom i w 1503 r. przyłączono Bellinzonę do Szwajcarii. Średniowieczne zamki Castelgrande, Castello Montebello i Castello Sasso Corbaro  to trzy dobrze zachowane fortyfikacje. Wraz z fragmentami podwójnego muru przegradzającego dolinę, tzw. murata, w 2000 r. zostały wpisane na listę UNESCO.

Z uwagi na brak czasu my wybraliśmy ten największy, a zarazem najstarszy czyli Castelgrande z XIII w. inaczej zwany Castello di San Michele. Często jest on też określany jako zamek Uri. Z Piazza Collegiata w centrum miasta wybraliśmy się do zamku schodami, a właściwie stromą uliczką. Podobno jest też ukryta w skale winda, ale nie mieliśmy czasu jej szukać. Wspinaczka na górę się opłacała. Duży dziedziniec otoczony murami z dwiema kwadratowymi wieżami: Torre Nero i Torre Bianca robią wrażenie. Spacerując po fortyfikacji można podziwiać widoki na winnice i rzekę Ticino.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Po zejściu z twierdzy wąskimi uliczkami centrum starego miasta dotarliśmy na zasłużoną kolację podziwiając po drodze malowane fasady domów, arkady, placyki, pałace i kościoły (ciekawa jest kolegiata Santi Pietro e Stefano z barokowym wnętrzem).

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Na kamping wróciliśmy ok. 40 minutowym spacerem przechodząc przez przedmieścia miasta, obok kompleksów basenowych i wreszcie pachnącą łąką nad rzeką Ticino dotarliśmy do naszego kampera.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

W kolejnym dniu zaplanowaliśmy przejazd przez wysokie przełęcze Św. Gotarda i Furka do Täsch. Na pierwszą z nich chcieliśmy wjechać legendarną drogą Tremola (tzn. rozedrgana). Droga prowadzi z Airolo (1175 m n.p.m.) na przełęcz (2106 m n.p.m.). Zbudowano ją w latach 1827 – 1832. Całkowita długość trasy to około 16 km a przewyższenie 929 metrów. Tremola została gruntownie odnowiona w 1951 roku. Obecnie szerokość jezdni wynosi od sześciu do siedmiu metrów, a oparta jest ona na potężnym murze grubym na osiem metrów. Pozostawiono fragmenty historycznych fundamentów drogi zbudowane z granitu bez użycia zaprawy, natomiast nawierzchnię wykonaną z granitowej kostki starano się zachować w oryginale. Oryginalne są też kamienie milowe.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Szczyt przełęczy Św. Gottarda, obok domu pielgrzyma, zdobią trzy górskie jeziora, pomnik generała Suworowa (który wyzwolił północne Włochy od wojsk francuskich i przez St. Gotthard Pass powracał do ojczyzny) oraz kilka zajazdów i sklepów z pamiątkami. Na przełęczy stoi jeszcze pomnik Św. Gotharda i pomnik wdzięczności dla patriotów walczących o wolność Włoch.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Po krótkim pobycie na przełęczy ruszyliśmy dalej. Czekała na nas najwyższa alpejska przełęcz, przez którą chcieliśmy przejechać, czyli Furkapass położona na wysokości 2436 m n.p.m. na granicy kantonów Valais i Uri. Oddziela ona Alpy Lepontyńskie od Alp Berneńskich. W roku 1964 nakręcono na jej szczycie kilka scen do filmu „Goldfinger” z Seanem Connerym. Podjazd na przełęcz Furka jest dużo bardziej stromy i wąski niż zjazd w jego kierunku z San Gottardo. Pogoda na przełęczy nie była dla nas zbyt łaskawa. Było wietrznie i chmurnie. Czasami popadywał deszcz. Wcześniej myśleliśmy nawet o zatrzymaniu się na przełęczy na noc, ale pogoda zniechęciła nas do tego.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Podjechaliśmy do położonego trochę poniżej przełęczy GTS foto stopu, spod którego pięknie było widać zjazd z przełęczy na zachód i drogę wspinającą się na kolejną przełęcz – Grimsel.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Przy zjeździe z Furkapass około 3 km poniżej otwierają się widoki na Lodowiec Rodanu. Lodowiec Rodanu stracił sporo ze swojej spektakularnej wielkości ze względu na ocieplenie klimatu. W 1850 roku rzeka lodu sięgała daleko do dna doliny, dziś jęzor lodowca kończy się na wysokości hotelu Belvedere (nieczynny) przy którym się zatrzymaliśmy. Naszym celem był spacer do czoła lodowca i wejście do wykutych w nim na głębokość 100 m grot lodowych.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

W sumie, warto się tam było zatrzymać, chociaż widok znikającego za sprawą ocieplenia klimatu lodowca jest trochę przygnębiający. Po krótkim odpoczynku w działającym obok barku ruszyliśmy w dół doliny. Dość szybko dotarliśmy do Reckingen w gminie Goms, które słynie ze starych pochodzących z XVI i XVII drewnianych budynków. Domki sczerniałe od słońca, pokryte kamiennymi dachami stoją na palach podparte okrągłymi, kamiennymi płytami które chroniły przed dostępem gryzoni i innych szkodników.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Naszym celem w tym dniu było Täsch – przedsionek Zermatt. Z Reckingen dojechaliśmy dość szybko na kamping (https://www.campingtaesch.ch) położony 5 minut pieszo od centrum przesiadkowego skąd można się dostać do Zermatt. Wadą kampingu było to, że zaraz za rzeką nad którą jest położony jest linia kolejowa do Zermat, a pociągi jeżdżą bardzo często (na szczęście w nocy nie). Cenną zaletą zaś położenie blisko stacji kolejowej do Zermatt, które przecież było naszym celem. Z kampingu widać było ośnieżone szczyty czterotysięczników otaczających dolinę Mattertal.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Pogoda była przepiękna więc zdecydowaliśmy się zostać na kampingu na trzy noce. To gwarantowało nam zrobienie dwóch całodziennych wycieczek w okolicach Zermatt.

W pierwszy dzień pobytu w Zermatt zaplanowaliśmy wycieczkę kolejkami na Blauherd a stamtąd piesze przejście do stacji kolejki Sunnega i powrót do Zermatt. Kolejki na Blauherd wywiozły nas na wysokość 2571 m n.p.m. Stamtąd przy pięknych widokach podeszliśmy czerwonym szlakiem na wysokość 2800 m n.p.m. skąd zeszliśmy w kierunku schroniska Fluhalp (nieczynnego niestety) i dalej do jeziora Stellisee. Po drodze mieliśmy piękne widoki na południe na Cima di Jazzi i lodowiec Findelgletscher. Na południowy zachód nad granią Hohtalli i Stockhornu pojawiały się szczytowe partie Monte Rosa. Na zachodzie podziwialiśmy najłatwiejszy czterotysięczni Bleithorn i wysoki na 3883 m n.p.m. Kleine Matterhorn, na który można wjechać kolejką. Na północnym zachodzie przyciągał wzrok majestatyczny Matterhorn. Z tyłu, po drugiej stronie doliny mieliśmy piękny widok na sięgający 4505 m n.p.m. Weisshorn i Dent Blanche. To była uczta dla oczu i aparatów fotograficznych.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie *)

Ze stacji kolejki Sunnega (2288 m n.p.m.) zjechaliśmy do Zermatt na zasłużony obiad i spacer. O Zermatt słyszeli chyba wszyscy, głównie za sprawą wznoszącego się nad miejscowością wspaniałego w kształcie Matterhornu (4478 m n.p.m.). Zermatt leży na wysokości 1616 m n.p.m.  W okolicy znajduje się 38 z 54 szwajcarskich czterotysięczników oraz wiele potężnych lodowców. W starej części miejscowości, obok Grand Hotelu Zermatterhof, mogliśmy podziwiać zabytkowe budynki prezentujące tradycyjny styl budownictwa pierwotnych mieszkańców Valais. Stodoły i magazyny zboża liczące do 500 lat są cząstką historii i pokazują, jak niegdyś żyli rolnicy z Zermatt. Na koniec ekscytującego dnia zjedliśmy jeszcze tradycyjne, szwajcarskie fondue serowe – świetne ?

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Na kolejny dzień zaplanowaliśmy wyjazd kolejką na Gornergrat i stamtąd powrót pieszo do stacji Riffelberg a stamtąd do Zermatt. Kolejka na Gornergrat jest najwyżej biegnącą w Europie kolejką zębatą na wolnym powietrzu, a stacja górna jest drugą co do wysokości po Jungfraubahn stacją kolejową w Europie. Pierwsze odcinki kolejki uruchomiono już w 1898 roku, a docelowy odcinek na szczyt otwarto w 1942 roku. Górna stacja kolejki znajduje się na wysokości 3089 m n.p.m. Jadąc w górę warto zająć miejsca po prawej stronie – ma się wtedy zagwarantowane wyśmienite widoki.

Z górnej stacji kolejki obok najwyżej położonego w Europie hotelu Kulm Gornergrat podeszliśmy na szczyt wznoszący się na wysokości 3131 m n.p.m. Widoki z platformy szczytowej są wspaniałe – na południu piętrzy się Monte Rosa i Dufourspitze 4634 m n.p.m. – najwyższy szczyt w Szwajcarii. Z gór spływa 14 km jęzorem drugi co do wielkości w Alpach lodowiec Gornergletscher. Na prawo od Monte Rosa mamy kolejne czterotysięczniki Liskamm, Castor, Pollux, Breithorn i lodowce – Grenzgletscher, Unter i Oberer Theodulgletscher.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie *)

Na północnym zachodzie piętrzy się piramida Matterhornu a dalej po drugiej stronie doliny białe od śniegu masywy Dent Blanche i Weisshornu. W pogodzie jaką mieliśmy widoki przecudne.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

No i oczywiście hotel Kulm, kapliczka Św. Bernarda i GTS foto stop.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Po obfotografowaniu widoków ze szczytu Gornergrat i piwku w hotelu Kulm, ruszyliśmy szlakiem w dół w stronę stacji kolejki Rotenboden. Po lewej stronie mieliśmy piękne widoki na lodowce spływające z grani ciągnącej się od Monte Rosa do Breithorn. Nie dochodząc do stacji kolejki poszliśmy dalej w lewo w kierunku widocznego w dole jeziora Riffelsee leżącego na wysokości 2757 m n.p.m. Niestety było wietrznie więc na pocztówkowe odbicie Matterhornu w wodach jeziora nie mieliśmy co liczyć, ale i tak było pięknie.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Znad jeziorek skierowaliśmy się dalej w dół, dość łagodnym grzbietem  w kierunku stacji kolejki Riffelberg. Cały czas mieliśmy fantastyczne widoki na Matterhorn i grań otaczającą dolinę Mattertal od północy – czyli masyw Weisshorn i Dent Blanche. Z Riffelbergu zjechaliśmy do Zermatt na zasłużony obiadek i wróciliśmy na kamping.

Kolejny dzień poświęciliśmy na przejazd w okolice Interlaken. Po drodze zatrzymaliśmy się w Brig, aby odwiedzić zamek Stockalperschloss. Zamek został zbudowany w latach 1658-1678 przez Kaspara Stockalpera, lokalnego kupca jedwabnego. Czteropiętrowy budynek główny ma trzy wieże i arkadowy dziedziniec. Wieże mają złocone kopuły i są nazywane imionami trzech króli – Kacpra, Melchiora i Baltazara. Obecnie w zabytku znajduje się ratusz oraz muzeum. Przy zamku znajduje się geometryczny ogród różany, który jest miejscem spotkań na świeżym powietrzu. Z ogródka rozpościera się najpiękniejszy widok na całą budowlę. Stoi w nim także GTS foto stop.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Z Brig ruszyliśmy znaną nam już trasą w kierunku Gletsch gdzie krzyżują się drogi na Furkapass i będącą naszym celem Grimselpass. Przełęcz Grimsel położona na wysokości 2165 m n.p.m. łączy kanton Berno z kantonem Valais. Od południa droga wznosi się dość szerokimi serpentynami z ładnymi widokami w stronę przełęczy Furka i lodowca Rodanu. Na przełęczy znajduje się jezioro Zmarłych – Totensee - którego nazwa pochodzi od żołnierzy poległych w czasie wojen napoleońskich. W trakcie zjazdu na północną stronę mijaliśmy wiele elektrowni wodnych i sztucznych jezior, które zaczęto tu budować już na przełomie XIX i XX w.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Kierując się w stronę Interlaken i Lauterbrunnen dojechaliśmy w okolice jeziora Brienzersee. Wyczytałem, że w pobliżu znajdują się wodospady Giessbach gdzie także jest GTS foto stop, więc postanowiliśmy tam podjechać. Zjechaliśmy z drogi 29 na wąską drogę w kierunku Axalp. Droga była dość stroma i naprawdę bardzo wąska – z przeciwnikami z naprzeciwka można było się wyminąć tylko na nielicznych mijankach ale udało nam się dotrzeć na parking przy wodospadach. Wodospad Giessbach spływa czternastoma kaskadami ponad 500 metrów w dół, niosąc wody z wysokogórskich dolin rejonu Faulhorn - Sägistal. Ścieżki przy wodospadzie pozwalają przejść za ścianą spadającej wody.

Ze ścieżki widać też słynny Grandhotel Giessbach, który po okresie zamknięcia dzięki staraniom szwajcarskiego ekologa Franza Webera został odrestaurowany i ponownie otwarty w 1984 roku.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Po obfotografowaniu wodospadu i okolic ruszyliśmy w dalszą drogę na kamping w słynnej miejscowości Lauterbrunnen, która była wzorcem tolkienowskiego Rivendell – miasta elfów. Zatrzymaliśmy się na wspaniałym kampingu Jungfrau (https://www.campingjungfrau.swiss/en) fantastycznie położonym u stóp słynnego wodospadu Staubbach. Lauterbrunnen leży w niesamowitej alpejskiej dolinie pomiędzy gigantycznymi skalnymi ścianami i górskimi szczytami. Słynie z 72 wodospadów, z których spadający swobodnie z wysokości 300 m Staubbach jest jednym z najwyższych w Europie

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Rankiem następnego dnia wybraliśmy się do Stechelbergu z zamiarem wjazdu kolejką na Schilthorn aby móc podziwiać najsłynniejsze okoliczne szczyty – Jungfrau, Monch i Eiger. Spacer doliną do stacji kolejki był piękny widokowo.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Kolejka ma kilka etapów – pierwszy wyprowadza do wioski Gimmelwald, drugi do Mürren, trzeci na szczyt Birg (2677 m n.p.m.) i czwarty na Schilthorn na wysokość 2970 m n.p.m. Szczyt jest słynny z filmu z Jamesem Bondem „W tajnej służbie Jej Królewskiej Mości” z 1969 r. Zgromadzono tu wiele rekwizytów, i co rusz natykamy się na jakieś odniesienia do filmu. Ale przecież nie po to tu dotarliśmy. Niestety, tym razem niestety pogoda sprawiła nam psikusa – szczyt góry tonął w gęstej mgle i nie wiadomo było czy coś z widoków po które tu przyjechaliśmy zobaczymy. Zasiedliśmy przy piwie w obrotowej restauracji Piz Gloria postanawiając poczekać na jakieś okno w chmurach. Po jakiejś godzinie trochę się rzeczywiście rozwiało.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

W końcu straciliśmy nadzieję na lepsze widoki i postanowiliśmy zjechać na obiad do Mürren. To jedna z najbardziej niedostępnych miejscowości w Alpach. Nie można tu dojechać samochodem, co również dodaje jej roku i aury odizolowania i samotności. Mürren  położona jest na wyjątkowym tarasie słonecznym na wysokości 1650 m n.p.m. Dużo tu tradycyjnych drewnianych, szwajcarskich domków, pełno kwiatów i do tego piękne widoki na leżące po drugiej stronie doliny Jungfrau, Moch i Eiger. Z tarasu restauracji mieliśmy je okazję podziwiać, chociaż chmury trochę te widoki psuły.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Po powrocie do Stechelbergu podjechaliśmy jeszcze autobusem w dół doliny do słynnych wodospadów Trümmelbach. To jedyne podziemne wodospady lodowcowe na świecie, które są dostępne dla turystów. Tworzy je woda spływająca z lodowców z gór Eiger, Mönch i Jungfrau. Spływające ze szczytów wody roztopowe wpadają do wydrążonej w skale naturalnej rynny. Potęga spadających w czeluść 20000 litrów wody na sekundę robi naprawdę wielkie wrażenie, tym bardziej że oglądamy to zjawisko z wnętrza góry gdzie ryk spadającej wody jeszcze się wzmacnia. Wodospady są uznawane za największe tego typu w Europie i zostały wpisane na listę UNESCO.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Lekko zmoknięci i ogłuszeni wyszliśmy z czeluści wodospadów. Czas było wracać na kamping. W kolejny dzień ruszyliśmy w stronę Lucerny. Około południa dojechaliśmy do Alpnachstad pod stację kolejki zębatej Pilatusbahn. Kupiliśmy bilety na szczyt Pilausa i rozpoczęliśmy zajmującą podróż XIX – wieczną, najbardziej stromą kolejką górską na świecie (jej nachylenie to 48 stopni!).

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Pogodę mieliśmy ładną, ale o zobaczeniu 73 szczytów alpejskich nie mieliśmy co marzyć, a podobno przy super widoczności jest to możliwe. Nie mniej jednak widoki na Jezioro Czterech Kantonów i Alpy były bajeczne.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie *)

Masyw Pilatusa składa się z kilku szczytów. Najwyższy z nich to Pilatus Kulm (2137 metrów n.p.m.), na szczycie, którego znajduje się historyczny (1890 r.) hotel Pilatus Kulm, bufet i restauracja. Dzisiaj jest to popularne miejsce na posiłek lub odpoczynek, bo chodzić tu jest gdzie! Oprócz zdobywania szczytów masywu można też pospacerować tunelami wśród skał. My też usiedliśmy na chwilę żeby odpocząć i pokontemplować widoki przy napojach chłodzących.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie *)

Z Pilatusem wiąże się kilka legend. Około XV wieku górę zaczęto nazywać Mons Pileatus lub Pylatus, co według jednej z legend spowodowane było tym, że na górze tej w zamulonym stawie pochowany został Poncjusz Piłat. Obecność grobu Piłata na górze, która miała powodować częste burze występujące w okolicach jej szczytów oraz fakt, że miejsce to uważano za przeklęte do tego stopnia, że próba wejścia na górę była karana grzywną nadawały tajemniczości miejscu. W 1555 roku dokonano pierwszego oficjalnego i zgodnego z przepisami wejścia na górę, którą to podczas tego wejścia poświęcono.  Według innych legend, znanych już prawdopodobnie w średniowieczu, górę miały zamieszkiwać smoki, które lubiły tamtejsze jaskinie oraz gęste mgły często spowijające masyw. Ta legenda chyba jest uważana za wiodącą patrząc na symbole na szczycie.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Po doznaniach na Pilatusie podjechaliśmy na kamping w Lucernie (Campingplatz Luzern-Horw)skąd po zameldowaniu się wybraliśmy się autobusem do centrum tego uroczego miasta. Lucernę już kiedyś odwiedziliśmy, ale wtedy ukazała nam się w strugach deszczu. Teraz piękna, słoneczna pogoda zachęcała do zwiedzania  miasta uznawanego za najpiękniejsze Szwajcarii. A rzeczywiście klimat jest tu wyjątkowy. Miasto położone nad Jeziorem Czterech Kantonów, otoczone alpejskimi szczytami przenosi odwiedzających w inny bajkowy świat.

Pierwsze kroki skierowaliśmy do słynnych mostów. Ozdobiony dorodnymi pelargoniami Most Kapliczny to jeden z najstarszych zachowanych krytych drewnianych mostów, a w Europie jest to najstarszy taki most (powstał w 1333 r.). Ponieważ budowano go na grząskim, podmokłym terenie most poprowadzony jest zygzakiem, a jego długość to trochę ponad 204 m. Nieopodal pierwszego „zakrętu” do mostu przylega 35 metrowa kamienna wieża Wasserturm – dawna część systemu obronnego miasta. Wieża jest starsza od mostu o ok. 33 lata. Spacerując po moście podziwialiśmy trójkątne XVII-wieczne malowidła przedstawiające historię chrześcijaństwa, Szwajcarii, samej Lucerny i jej mieszkańców w tym dzieje patrona Szwajcarii – Maurycego i patrona Lucerny – Leodegara. Niestety po pożarze 18 sierpnia 1993 nie udało się uratować wszystkich malowideł.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie *)

Kilkaset metrów dalej kierując się w dół rzeki Reuss znajduje się Most Plewny. Jest on podobny w swojej konstrukcji do Mostu Kaplicznego. Doszliśmy do niego przechodząc obok systemu oryginalnych jazów kozłowo - iglicowych służących do regulowania poziomu wód Jeziora Czterech Kantonów. Pochodzący z 1852 r. jeszcze działa! Energia spiętrzonej wody wykorzystywana była też do napędzania młynów. Rozpościera się stąd ładny widok na miasto i siedemnastowieczny Kościół Jezuitów, pierwszy duży barokowy kościół w Szwajcarii.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Przechodząc mostem podziwialiśmy malowidła obrazujące Taniec Śmierci Kaspara Meglingera – taniec z przedstawicielami różnych grup społecznych i różnych zawodów.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Spacer po starówce to mnóstwo pięknych malowanych fasad, wieżyczek, łuków i oczywiście fontann. Po tym średniowiecznym miejscu spacerowaliśmy z zapartym tchem. Na zakończenie zatrzymaliśmy się na odpoczynek nad rzeką Reuss.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie *)

Czas było wracać na kemping. Jeszcze rzut oka z okien autobusu na górujący nad miastem i okolicą masyw Pilatusa i marzenia, że może tu jeszcze kiedyś wrócimy.

Na zakończenie pobytu w Szwajcarii mieliśmy zaplanowany pobyt w kantonie Szafuza przy granicy z Niemcami. Zwiedzanie zaczęliśmy od słynnych wodospadów Renu – Rheinfall – które są największym pod względem przepływu wody wodospadem w Europie. Ren w miejscowości Neuhausen gdzie są wodospady ma około 200 metrów szerokości. Woda w ilości średnio 600 000 l/s spada z 23 metrowego progu. My oglądaliśmy wodospady od strony zamku Laufen. Trzeba opłacić bilet wstępu – ale jak na Szwajcarię nie są one drogie (5 CHF/osobę). Trasa na punkty widokowe prowadzi wygodnymi chodniczkami i schodami. Pogoda w tej części dnia była deszczowa więc oprócz wody z wodospadu mieliśmy też prysznic z góry. Szczególnie na najniższych platformach widokowych wszystko tonęło w wodnym pyle. Wrażenia były fajne – jeśli jest się w tych okolicach to na pewno warto zobaczyć tę potęgę żywiołu.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Znad wodospadów Renu pojechaliśmy do Stein am Rhein opisywanego jako jedno z najpiękniejszych miasteczek w Szwajcarii. Na szczęście przestawało już padać bo rzeczywiście warto to miejsce odwiedzić. Zachwyciła nas zabytkowa część miasta, kiedyś otoczona murami, obecnie budynkami przylegającymi do historycznej bramy z wieżą zegarową, po przekroczeniu której wkracza się do zupełnie innego świata. Brukowane uliczki, pięknie zdobione fasady kamienic, wykusze, drewniane konstrukcje, rzeźby, fontanna na placu. To wszystko tworzy wyjątkowy charakter miasta, które nawet w trochę deszczowej pogodzie urzeka. Malowidła na budynkach pochodzą z różnych okresów, ale najstarsze datowane są na 1520 rok.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Ostatni wieczór zaplanowaliśmy spędzić w Szafuzie ( Schaffhausen ) – zatrzymaliśmy się na kampingu (Camping Schaffhausen) skąd mieliśmy 20 minut spacerem do zabytkowego centrum miasta. Miasto biło własną monetę już w 1005 roku. Położenie w pobliżu wodospadów Renu było dla miasta kluczem do rozwoju, bowiem kupcy spławiający swoje towary musieli ze względu na wodospady wyładować je na ląd. Miasto już w 1501 roku zostało członkiem Konfederacji Szwajcarskiej. Ze względu na liczne wykusza i wspaniale pomalowane fasady domów wolna od ruchu samochodowego starówka uważana jest za jedną z najbardziej malowniczych w Szwajcarii. Domy gildii i kupców pochodzą z czasów gotyku i baroku. Już z daleka widoczny jest symbol miasta, twierdza Munot. Okrągła budowla powstała w latach 1564 - 1589 zgodnie z koncepcją Albrechta Dürera.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Następnego dnia czekał nas powrót do kraju. Wszystko co fajne szybko się kończy. W czasie naszego pobytu mieliśmy wielkie szczęście do pogody – było super, szczególnie tam gdzie ta pogoda jest najbardziej potrzebna czyli w górach. Przejechaliśmy w samej Szwajcarii ponad 1000 km. Pokonaliśmy kamperem najwyższe, dostępne przełęcze. Tanio nie było, ale to przecież Szwajcaria ? – same kolejki w górach pochłonęły 19% wszystkich wydatków – ale bez nich trudno byłoby zobaczyć to wszystko co nam się udało w tak krótkim czasie. Na pewno Szwajcaria jest krajem, do którego chce się wrócić.

Dorota i Jurek

Uwaga: zdjęcia bez znaku wodnego w albumach oznaczonych *) są autorstwa Tadeusza

            zdjęcie Tremola z drona pochodzi z internetu (autor nieznany)

 

We use cookies
Ta strona korzysta z plików cookies. Używamy plików cookies wyłącznie do analizowania ruchu na naszej stronie. Nie zamieszczamy reklam, nie wymagamy logowania, nie zbieramy żadnych innych danych osobowych. Korzystając z naszej strony internetowej, zgadzasz się, że możemy umieszczać tego rodzaju pliki cookie na Twoim urządzeniu.