Szkocja - pierwszy kontakt
Wreszcie - siódmego sierpnia 2015 wylądowaliśmy w Glasgow. Pół roku przygotowań, czytania przewodników, blogów, układania tras. Lądujemy w trójkę - Marek - niestety znowu nie mógł pojechać🙃. A tak na niego liczyłem 😢
Bierzemy samochód z wypożyczalni, a że dziewczyny nie kwapią się za kierownicę więc nie mam wyjścia. Jadę - pierwsze rondo objeżdżam dwa razy, ale się udaje. Potem jest tylko gorzej bo Dorotka krzyczy na mnie, że mam jechać bardziej środkiem, a mnie się wydaje że jadące prawym pasem samochody jadą prosto na mnie. No cóż - to piloci myśliwców wymyślili atak nos w nos - kto tchórzył przegrywał. Mnie się udaje 😆. Coraz lepiej sobie daję radę i tak przez Ballogh dojeżdżamy do Balmaha - miejscowości na wschodnim wybrzeżu Loch Lomond, skąd można popłynąć na wyspę Inchcailogch.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Mamy trochę czasu bo check-in w The Corries - czyli B&B gdzie mamy pierwsze noclegi jest dopiero od 16-tej. Decyzja jest prosta - płyniemy na wyspę. Droga łódką jest krótka bo wyspę widać z portu. Umawiamy się z Panem na półtorej godziny i wędrujemy po wyspie podziwiając widoki na jezioro i otaczające je góry. Trafiamy na cmentarzyk z początków XX wieku i piękne zatoczki z plażami. I widoki ze szczytu najwyższego wzgórza wyspy.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Wracając z wyspy w drodze powrotnej odwiedziliśmy jeszcze maleńki kościółek i cmentarz z nagrobkami z przełomu XIX i XX wieku.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
W końcu jedziemy szukać naszego pierwszego noclegu. Niestety nasz GPS nie zna ulicy, którą mamy wydrukowaną na rezerwacji 😦. Kręcimy się jak przysłowiowe g...w przerębli. W końcu postanawiamy skorzystać ze starego przysłowia "koniec języka za przewodnika". Dla pewności pytamy w dwóch miejscach i okazuje się że jesteśmy za blisko. Powinniśmy jechać dalej wzdłuż jeziora. I rzeczywiście po około 3 kilometrach pojawia się reklama naszego hoteliku. Wąziutką drogą przez bramę w ogrodzeniu dla bydła jedziemy w górę stoków okalających Loch Lomond. Po chwili docieramy do właściwego miejsca. Gospodarze super - częstują nas herbatą i ginger bread. Widoki z góry na Loch Lomond i otaczające góry przepiękne.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Po rozlokowaniu się poszliśmy na kolację do poleconego przez gospodarza lokalu. Jako starter - zupa rybna cullen skink - szkocka specjalność - supeeer!!!. Na drugie - fish and chips - jako podstawa - łupacz czyli w tutejszym haddock. A na deser - 18-sto letni single malt - miejscowy. Niebo w gębie.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
W super humorach wróciliśmy do naszego hoteliku. Jeszcze podziwianie widoków, snucie planów na jutro przy szklaneczce rudej.
Ranek obudził nas wspaniałym słońcem. Widoki na Loch Lomond umilały nam śniadanie. Po śniadaniu pojechaliśmy do Luss skąd startuje nasz szlak. Nasz cel to Beinn Dubh o wysokości 978m czyli kwalifikujący się do Munro (szczyty Szkocji o wysokości powyżej 3000 stóp - od nazwiska Sir Hugh Munro który stworzył ich pierwszą listę w 1891r.). Nie mamy problemów ze znalezieniem szlaku, więc szybko zdobywamy wysokość.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Widoki na Loch Lomond w dole wspaniałe. Podejście daje nam w kość. Wspominamy wejście na Małołączniak trzydzieści parę lat temu. Ale tu jest jeszcze gorzej 😮.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Wreszcie po trzech prawie godzinach podejścia dochodzimy do kopczyka szczytowego. Zaczyna wiać więc po chwili idziemy dalej szukać jakiegoś bardziej zacisznego miejsca. Niestety na grzbiecie raczej trudno je znaleźć. Zalegamy w pierwszym lepszym miejscu. Ubieramy kurtki bo robi się zimno. Podziwiamy widoki na Alpy Arrocarch. Krajobrazy są piękne - z jednej strony podobne do bieszczadzkich połonin porośnięte trawami hale, na horyzoncie poszarpane turnie, a w dole jeziora. Studiujemy mapki i decydujemy się na odwrót 🙁. Wiatr jednak odebrał nam chęci do dalszej wędrówki.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Wracamy walcząc z wiatrem, na szczęście im niżej tym jest słabszy chociaż momentami trudno utrzymać się na nogach. Widoki na Loch Lomond trochę inne niż kilka godzin wcześniej. Zejście momentami jest tak strome, że dziwimy się że tu podchodziliśmy 😉.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Dochodzimy do parkingu i wracamy do hotelu - w samą porę, bo chwilę po wejściu do pokoju zaczyna lać. My idziemy jeszcze na kolację, i na spotkanie z Kasią i Kubą - którzy przyjechali do Szkocji aby wziąć udział w biegach na orientację organizowanych dla amatorów przy okazji mistrzostw świata w tej dyscyplinie. Spędzamy przemiły wieczór, objadamy się niemiłosiernie konsumując cullen skink i fish and chips tym razem z dorsza.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Niestety czas się pożegnać. Nasza trasa wiedzie dalej na Skye, Kasia i Kuba jadą odpocząć do rodziny do Perth.
Rankiem pożegnaliśmy gościnne The Corries i ruszyliśmy na północ. Niestety pogoda nie była już tak łaskawa i bardzo nam szkoda widoków w dolinie Glen. W zasadzie podziwialiśmy głównie kłębiące się chmury 🙁.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Głównie z powodu pogody dość szybko dotarliśmy do Fort Wiliam. Zwiedziliśmy miasteczko, zjedliśmy lunch i ... ruszyliśmy w stronę Mallaig. Po drodze podziwialiśmy widoki na góry i zatoki, w tym tę w której wylądował Karol Stuart w czasie ostatniego powstania jakobitów. Niestety, okazało się że bez wcześniejszej rezerwacji na prom z Mallaig na Skye nie ma co liczyć 😦. Miły pan powiedział z uśmiechem - jutro rano. Kosztowało nas to dodatkowo 200 km. ale po drodze był fajny kościółek i inne ciekawe widoki.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Musieliśmy wrócić do Fort Wiliam i stamtąd pojechać do Kyle of Lochals. Po drodze wiele fajnych widoków - byłoby - gdyby nie pogoda. W przerwach między deszczami obfotografowujemy piękny zamek Eilean Donan Castle, który o dziwo pokazał nam się w promieniach słońca wyglądającego nieśmiało zza chmur.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
W końcu, późnym wieczorem (ok.20:30) docieramy do naszego hotelu Eilean Iarmain. Hotelik jest położony nad samym morzem naprzeciw wyspy Ornsay nad zatoką Sleat. Wewnątrz powitał nas ogień płonący w kominkach i klimatyczne wnętrza. Na kolację w hotelowym barze znowu był haddock, no i oczywiście degustowaliśmy single malty w których dziesiątki gatunków zaopatrzony był bar.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Poranek kolejnego dnia powitał nas nadzieją na lepszą pogodę. Pojawiały się nawet przebłyski błękitu, chociaż góry po drugiej stronie cieśniny Sleat były w chmurach.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Ruszyliśmy po śniadaniu w stronę Portree. Po drodze spotkaliśmy wreszcie przedstawicielki typowej szkockiej rasy krów. W Eli obudziły się od razu ciągotki torreadora. Krowom padający deszcz specjalnie nie przeszkadzał
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Portree przywitało nas ulewnym deszczem stawiając pod znakiem zapytania plany. Ruszyliśmy jednak w stronę Old Man of Storr. Niestety widoki na tę słynną igłę skalną mieliśmy dość marne. Z wycieczki w jej okolice biorąc pod uwagę okoliczności przyrody zrezygnowaliśmy. Razem z nami czekało na parkingu spore towarzystwo licząc na jakieś okno w chmurach.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Trochę zawiedzeni ruszyliśmy dalej. Momentami ze stromych klifów odsłaniały się nam kapitalne widoki na morze i archipelag Hebrydów.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Dotarliśmy nad Loch Cuithir gdzie w początkach XX wieku wydobywano krzem, minerał wówczas bardzo pożądany. Legenda głosi że do tego miejsca przypływały niemieckie u-booty po słodką wodę. Nad samą plażą u stóp klifu zachowały się ruiny fabryczki przyciągające turystów. Śliskie po deszczu zejście odstraszyło nas od schodzenia na sam dół - chociaż do połowy zszedłem 🙂.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Kolejnym przystankiem na naszej trasie przez najdalej na północ wysunięty półwysep Trotternish był wspaniały wodospad Kilt Rock. Mieliśmy szczęście - tym razem na chwilę przestało padać więc można było zrobić kilka zdjęć. Dalej jechaliśmy wzdłuż pięknego masywu Quiraing zasnutego ciemnymi deszczowymi chmurami.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Pogoda nas nie rozpieszczała - niestety - przestało padać a zaczęło lać. Pojechaliśmy jeszcze do skansenu w Kilmuir i odwiedziliśmy grób szkockiej bohaterki narodowej Flory McDonald.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
W drodze powrotnej do hotelu w ciągle padającym deszczu podziwialiśmy (spod otwartej klapy bagażnika, żeby się dało robić zdjęcia 😊) piękne szczyty Cuillin w okolicach Sligachan.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
W hotelu, przy kominku i szklaneczce whisky zapomnieliśmy o deszczu.😆 Ranek obudził nas słońcem - po wczorajszej zlewie to miód!. Na śniadanko jajecznica na wędzonym łososiu. Kilka zdjęć hotelu.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
I ruszamy do Elgol. Słońce i widoki wreszcie szkockie! Jedziemy drogą na jeden samochód - co kilkadziesiąt metrów mijanki, ale jak tu się minąć ze śmieciarką 😗. Widoki na otaczające góry wspaniałe.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
W końcu dojeżdżamy do miejscowości. Droga prowadził w dół, w stronę morza - zjazd karkołomny, i już się boimy jak stąd wyjedziemy - bo droga stroma i na jeden samochód. Krajobrazy przepiękne. Udaje nam się załapać na rejs stateczkiem po wcinającej się w ląd zatoce. Płyniemy w kierunku najwyższych szczytów Black Cuillin otaczających Loch Coruisk.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
W głębi zatoczki dopływamy do małej wysepki na której rozgościła się kolonia fok wdzięczących się do obiektywów. Korzystamy oczywiście z okazji robiąc dziesiątki zdjęć, a foki - nic sobie z nas nie robią tylko patrzą znudzone, a niektóre wręcz odwracają się tyłem!
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
W małym porciku do którego dobija stateczek, podejmujemy jedyną słuszną decyzję - nie schodzimy na ląd - wracamy od razu. Piętnaście minut później zatoki już prawie nie widać zza chmur.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Żegnamy piękne Elgol. W drodze powrotnej znowu urzekają nas widoki - góry, owce, stare cmentarze.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Kolejnym naszym celem był zamek Dunvegan Castle. Zamek trochę mnie zawiódł, ale to jednak siedziba klanu McLeod od 800 lat! To robi wrażenie - że jedna rodzina przez tyle lat włada tym zamkiem.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Wracaliśmy jakąś inną wąską drogą a widoki które się przed nami otwierały były niezapomniane. Kulminacją była tęcza, wspaniale kolorowa na zatoką wcinającą się w góry.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Wieczorem testowaliśmy szkockie malty - Talisker, McNaMara, Bowmore, Old Pultney, Laphroaig. Smakowitości!!! Rankiem opuszczamy Skye. Pogoda jest klasyczna - więc żal trochę mniejszy 😉. Zatrzymaliśmy się przy Eilean Dogan Castle żeby zrobić zdjęcia z drugiej strony zatoki.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Po krótkiej przerwie pojechaliśmy dalej. Kolejny postój wypadł przy starym cmentarzu i pomniku ofiar I-szej wojny światowej - członków klanu MacRae.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Dojechaliśmy o słynnego Loch Ness - sceneria jest dość ponura - w stylu Nessie ale potwór nie chciał się nam pokazać. Generalnie jezioro trochę nas zawiodło - to może dlatego, że mamy porównanie do usianego wyspami Loch Lomond.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Dalej pojechaliśmy do Fort Augustus na samym czubku Loch Ness. Tam jeszcze obejrzeliśmy lokalne gatunki domowych zwierząt.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Ale największe wrażenie zrobiły na nas śluzy Kanału Kaledońskiego - jak to mówi Ela - uczyłam się o tym , a teraz mogę to zobaczyć i dotknąć. Trafiliśmy akurat na śluzowanie. Co ciekawe większość mostów nad Kanałem Kaledońskim to obrotowe konstrukcje chyba tańsze w budowie i łatwiejsze w utrzymaniu niż mosty zwodzone bardziej popularne u nas.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Z Fort Augustus pojechaliśmy w stronę Perth. Po drodze zaciekawił nas most na rzece Oich który prowadzi na podwórko prywatnej farmy. To chyba jedyna farma w Europie z tak dużym prywatnym mostem.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Po kolejnych kilkudziesięciu milach dotarliśmy do Pitlochry. Miasteczko jak marzenie, ukwiecone domki, skwery, uliczki. Zjedliśmy lunch w miłej restauracji z polskim studentem dorabiającym w wakacje jako kelner. Pitlochry słynne jest w Szkocji z teatru, dwóch gorzelni, drabinki dla łososi pozwalającej im przebyć tamę na rzece Tummel.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
No i rzecz najważniejsza o której Dorotka dowiedziała się niestety dopiero w Polsce - tam znajduje się fabryczka wrzosowego kamienia!. W niej to z łodyg wrzosu górskiego usuwa się skórkę a następnie farbuje się je w próżni na różne kolory po czym pod ogromnym ciśnieniem prasuje w bloki i tnie w plastry z których następnie wytwarza się biżuterię. Taki oprawny w srebro śliczny wrzosowy kamień zakupiliśmy na lotnisku w drodze powrotnej.
Czas na dalszą drogę. GPS wybrał najkrótszą więc zwiedziliśmy ciekawe miasteczka na turystycznej trasie przez góry do Stirling.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Bez problemów (dzięki GPS sterowanemu przez Elę) dojechaliśmy do naszego hotelu w Stirling. Hotel był położony niedaleko monumentu poświęconego pamięci Williama Wallaca
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Old Tram House - po wejściu robi niesamowite wrażenie. Jakbyśmy się przenieśli do przełomu XIX i XX wieku z powieści Emilii Bronte. Wspaniały klimat podkreślony jeszcze prze przemiłą gospodynię.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Kolejny dzień poświęciliśmy na wizytę w Edynburgu. Z hotelu za radą Alison idziemy pieszo - miało być do dworca kolejowego 15 minut ale nam zajmuje to dobrze ponad 30. Po drodze podziwiamy piękny stary (1500 rok!) most na rzece Forth.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Docieramy do Edynburga. W mieście trwa doroczny festiwal FRINGE. Tłumy ludzi i widoki. Najpierw obfotografowaliśmy pomnik Waltera Scotta, potem pojechaliśmy diabelskim kołem z widokami na zamek.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Po zwiedzeniu zamku skierowaliśmy się na Royale Mile - tłumy ludzi wszędzie!!! Podziwialiśmy festiwalowe kreacje, chociaż wśród tłumów na Royale Mile największe zainteresowanie robił facet żonglujący piłą łańcuchową. Coś sobie może utnie? Niestety nie mam zdjęć 😞.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Wielkie wrażenie zrobiła na nas katedra St Giles (Św. Idziego). To najważniejszy kościół prezbiteriański Edynburga. Katedrę zbudowano w latach 1385 - 1410, a później wielokrotnie przebudowywano. Monumentalny budynek zdominowany jest przez charakterystyczną wieżę zwieńczoną iglicą podpartą przez osiem łęków oporowych. Udaje nam się wejść z przewodnikiem do najważniejszej kaplicy - Thistle Chapel - Kaplicy Ostu - zaprojektowanej przez Roberta Lorimera dla szesnastu rycerzy elitarnego Zakonu Ostu. Oset jest oficjalnym symbolem Szkocji, a Zakon Ostu wywodzi swoje legendarne korzenie ze średniowiecza.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Po zwiedzaniu katedry dalej wędrowaliśmy wzdłuż Royal Mile podziwiając fasady kamienic i festiwalowe tłumy, które jednak powoli zostały za nami. Dotarliśmy do opactwa Holyrood - niestety już za późno na zwiedzanie. Stojący obok budynek parlamentu Szkocji wygląda podobno ładnie z lotu ptaka albo pobliskiego wzgórza. Z poziomu chodnika trudno coś szczególnego zobaczyć.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Postanowiliśmy jeszcze odwiedzić "pomnik współczesności" czyli miejsce gdzie JK Rowling napisała pierwsze tomy przygód Harry Pottera. W kawiarni gdzie TO SIĘ ZDARZYŁO spędzamy miłe chwile nad ciastkiem i whisky Dalhwinnie (to ja!)
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Zdecydowaliśmy się na powrót do Stirling - zmęczeni, jak zwykle nienasyceni - ale fajnie było być, zobaczyć. Kolejny dzień chcemy poświęcić okolicy. Po śniadaniu ruszamy na Zamek Stirling. To zamek królów szkockich z XV wieku. Historycznie był uważany jako "brama do Highlands", był też opisywany jako broszka spinająca Highlands i Lowlands. W historii Wielkiej Brytanii Stirling zapisało się jako miejsce bitwy z 11 września 1297, wygranej przez powstańcze siły szkockie. W zamku zwiedzaliśmy odnowione królewskie komnaty
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Zamek zwiedzaliśmy w pochmurnej pogodzie, na szczęście nie padało. Na koniec jeszcze mieliśmy okazję posłuchać i pooglądać szkolny zespół grający na dudach i bębnach, pochodzący - z Kanady!
Po zwiedzeniu zamku pojechaliśmy na wycieczkę po nadmorskich miasteczkach regionu Fife. Na pierwszy ogień poszło St Andrews słynne ze swojego uniwersytetu, golfa oraz ruin katedry. Na parkingu w miasteczku przywitał nas deszcz, na szczęście przestał padać na jakąś godzinkę.
Katedra, a właściwie jej ruiny robią wrażenie - kiedyś była to największa budowla Szkocji (w najdłuższym miejscu mierzy 105 m). Budowę katedry rozpoczęto w 1158 roku, aby zapewnić Augustynianom więcej miejsca, niż mógł dać im stary kościół. Budowa trwała ponad 100 lat. Niedługo jednak trzeba było czekać na pierwsze zniszczenia. Zachodni koniec katedry runął podczas burzy w 1270 roku i został odbudowany między rokiem 1272 a 1279. Na oficjalne poświęcenie katedry opiece świętego Andrzeja przybył sam król Robert I the Bruce. Ale nawet obecność tak znamienitej postaci nie przyniosła szczęścia murom katedry. Niedługo później, w 1378 roku, kolejna część została zniszczona przez pożar, a w 1409, podczas zimowej burzy, runęła południowa nawa poprzeczna. Odbudowa obu zniszczeń trwała do 1440. Jednak kres biskupstwa i katedry w St Andrews przyniósł rok 1559. W całej Europie trwały zamieszki zapoczątkowane przez wystąpienie Marcina Lutra. W końcu dotarły one również do najdalszych krańców kontynentu. Dnia 11 czerwca reformator John Knox wygłosił kazanie w kościele parafialnym w St Andrews, które wywołało takie poruszenie w słuchającym go tłumie, że wszyscy ruszyli w stronę katedry i splądrowali ją, niszcząc meble i wyposażenie. Trzy dni później zakon przestał działać, a w przeciągu tygodnia biskupi zostali wygnani z St Andrews. Tak zakończyła się historia wspaniałej katedry. Rozbierano ją sukcesywnie od XVII wieku, a do dzisiejszych czasów przetrwały zaledwie fragmenty.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Po zwiedzaniu ruin katedry spacerowaliśmy jeszcze chwilę po miasteczku podziwiając ruiny zamku oraz zabudowania uniwersytetu. Wzmagający się deszcz zagonił nas w końcu do klimatycznego pubu na pintę piwa.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Po odpoczynku, niestety dalej w deszczu pojechaliśmy do leżącego 9 mil na południowy wschód nadmorskiego miasteczka Anstruther. Przywiodła nas tu sława Baru - Restauracji która dwukrotnie zdobyła nagrodę na najlepszego fish&chips na Wyspach. Mimo deszczu musieliśmy odstać w kolejce po miejsce (na szczęście pod dachem) i w końcu dostaliśmy porcje świeżutkiego halibuta - palce lizać!
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Posileni, zdobyliśmy się jeszcze na króciutki spacer ale w końcu deszcz nas odstraszył i ruszyliśmy dalej na południe w nadziei że tam mniej pada. Celem było South Queensferry - a konkretniej słynny most nad Firth of Forth.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Most został otwarty w 1890 roku i przez 27 lat był najdłuższym mostem wspornikowym na świecie. Do dziś zajmuje w tej klasyfikacji drugie miejsce po moście w kanadyjskim Quebec. Most ma długość 2529 m a najdłuższe przęsło ma 520 metrów i leży na wysokości 46 m nad poziomem rzeki Forth. Jest wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO (od 05.07.2015!). Po obejrzeniu i obfotografowaniu mostu - na szczęście bez deszczu 🤣 - wróciliśmy do naszego hoteliku w Stirling.
Naszedł niestety ostatni dzień naszego pobytu w pięknej Szkocji. Po opuszczeniu hotelu pojechaliśmy jeszcze na William Wallace Monument żeby popatrzeć na miasto z góry. Wallace był przywódcą powstania Szkotów z roku 1297. Zwyciężył Anglików w bitwie pod Stirling i doprowadził do tego, że jesienią 1297 roku na ziemi szkockiej nie było ani jednego angielskiego żołnierza. Jak to się dzieje z większością przywódców powstań - skończył marnie - ścięty i poćwiartowany w londyńskiej twierdzy Tower. Jego dzieje stały się kanwą filmu Braveheart. Na jego cześć na skale Abbey Craig wybudowano monumentalny pomnik. Krajobraz Stirling spod podnóży pomnika jest bardzo ładny. Spod pomnika pojechaliśmy jeszcze na łąkę King's Knot aby zrobić zdjęcia zamku w Stirling który z tego miejsca prezentuje się najładniej.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Pożegnaliśmy Stirling i ruszyliśmy w drogę na lotnisko. Jako że mieliśmy chwilę czasu i było po drodze, postanowiliśmy jeszcze zobaczyć słynną Falkirk Wheel. "Diabelski Młyn z Falkirk" to winda obrotowa o funkcji śluzy wielostopniowej lub pochylni, przypominającej zasadą działania "diabelski młyn", służąca do pionowego transportu łodzi i innych jednostek pływających pomiędzy kanałem Forth and Clyde a kanałem Union. Średnica koła śluzy wynosi 35 m. Kształt ramion windy śluzy został zaprojektowany w nawiązaniu do kształtu celtyckiego topora o dwóch ostrzach - labrysa. Każde z dwóch równoległych ramion windy mieści obrotowo zamocowaną "gondolę" - dok o długości 25 m o pojemności 300 m3 wody, wyposażony w wodoszczelne wrota, do którego wpływa statek. Woda wraz ze statkiem łącznie waży 600 ton. Falkirk Wheel jest drugą windą do przenoszenia statków po windzie w Anderton którą zbudowano w 1875 r.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Mieliśmy dużo szczęścia bo akurat trafiliśmy na śluzowanie, no i pogoda dopisała - chociaż do samochodu wracaliśmy już w kropiącym deszczu.
I to już był koniec naszych szkockich wrażeń - było pięknie i pewnie będziemy chcieli tam wrócić.
Jurek