Bhutan - Królestwo Grzmiącego Smoka
Bhutan był zawsze dla mnie wymarzonym celem wyjazdu. No i stało się - wczesnym październikowym porankiem ruszyliśmy z Jurkiem do Warszawy - Jurek niestety tylko jako osoba odprowadzająca do lotniska. Na lotnisku spotkała się grupa globtroterów z sympatyczną Joasią - przewodniczką z biura Torre.pl.
Lot zapowiadał się długi - przez Moskwę, Delhi do Bagdogry a stamtąd samochodem nad granicę indyjsko - bhutańską.
Bhutan to niewielki kraj (47 tys. km kw.) położony we wschodnich Himalajach między Chinami i Indiami. Jest monarchią konstytucyjną. Chroni swoje terytorium przed zalewem turystów. Dostać się tam jest trudno - wymagane są wizy których wydaje się tylko określoną ilość rocznie.
W końcu po prawie trzydziestogodzinnej podróży dotarliśmy nad granicę indyjsko - bhutańską i gdzie spędziliśmy noc po indyjskiej stronie czekając na wjazd do Bhutanu.
Kolejny dzień rano zaczął się od formalności granicznych w indyjskim Jaigaon a następnie w bhutańskim Phuensholing. Do Królestwa Grzmiącego Smoka wjeżdża się przez wspaniałą bramę, za którą nagle robi się jakoś przytulniej i ciszej niż w położonym zaledwie kilkaset metrów dalej indyjskim Jaigaon, gdzie podstawowy nawyk kierowców to bezustanne używanie klaksonów.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Podróż do Paro poprzez wspaniałe górzyste tereny trwała cały dzień. Pierwsze spotkanie z piękną architekturą Bhutanu, pierwsze zakręcenie młynkiem modlitewnym i pierwsze flagi modlitewne w pięciu kolorach: niebieskim (symbolizującym niebo, przestrzeń), białym (powietrze, wiatr, chmury), czerwonym (ogień), zielonym (wodę) i żółtym (ziemię). W wielu miejscach powiewają też żałobne białe flagi, poświęcone osobie lub grupie osób zmarłych umieszczone na wysokich smukłych bambusowych masztach.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Na zasłużony lunch zatrzymaliśmy się na typowej bhutańskiej farmie. Lal, nasz rodzimy przewodnik zadbał o pyszne jedzenie i wspaniałą atmosferę.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Malowniczymi drogami dojechaliśmy do doliny Paro. Nasz pierwszy hotelik wybudowany w tradycyjnym bhutańskim stylu był położony na zboczu dzięki czemu można było podziwiać piękne widoki na dolinę Paro.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Jedną z pierwszych atrakcji wyprawy było wejście do słynnego dzongu Taktsang. Legenda głosi, że miejsce to odkrył żyjący w VIII wieku ojciec buddyzmu tybetańskiego, Guru Rinpocze, który przyleciał tu na grzbiecie tygrysicy i stąd rozpoczął nawracanie Bhutanu na buddyzm. Legendarny klasztor zbudowano w 1692 roku. Ufundował go król Bhutanu Tenzin Rabgye. Do dziś pozostaje jednak zagadką, jak uporano się z problemami technicznymi podczas budowy na urwistych skałach. Klasztor jest przyczepiony do pionowej skały. Licząc od poziomu doliny, nad którą góruje to „tylko” 1300 metrów, ale biorąc pod uwagę, że wszystko do budowy trzeba było wnieść na plecach, to i tak nieziemsko wysoko. Legenda mówi, że Tenzin, pomodliwszy się przedtem do Guru Rinpocze, ściął swój włos i rzucił go w przepaść. W cudowny sposób z włosa utworzyły się skały, które posłużyły za podłoże świątyni.
Trekking do położonego na wysokości 2950 m n.p.m. Tygrysiego Gniazda to pokonanie około 900 m różnicy poziomów. Ścieżka prowadząca do klasztoru wiedzie w większości przez las, w którym licznie występują kwitnące w maju rododendrony. Z drzew zwisają porosty, a konary porośnięte są epifitami. Sprawia to niesamowite wrażenie spotęgowane dochodzącymi z klasztoru odgłosami modlitw i pieśni. Mniej więcej w połowie drogi znajduje się herbaciarnia, gdzie można skorzystać z poczęstunku kawą lub herbatą z ciasteczkiem i chwilę odpocząć podziwiając zawieszony na skale klasztor . Do tego miejsca można też podjechać na grzbiecie muła. Dalej już tylko pieszo.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
W drugiej części dnia odwiedziliśmy nasz pierwszy Dzong - Rinpung Dzong (Twierdza Klejnotów). Dzong to rodzaj twierdzy zbudowanej w strategicznym punkcie, gdzie znajduje się zarówno siedziba regionalnej władzy administracyjnej jak też świątynie i dormitoria dla mnichów. Wszystko to połączone jest kompleksem dziedzińców. Centralnie umieszczona jest wieża, która pełni raczej rolę religijną. Budynki wewnątrz dzongu są zawsze bogato zdobione rzeźbionymi elementami drewnianymi. Nie może też zabraknąć ważnego symbolu buddyzmu czyli Koła Życia. Koło Życia odnosi się zarówno do sześciu sfer egzystencji, czyli samsary (kręgu narodzin i śmierci, świata cierpienia dukkha) jak i do nauczania (ośmiorakiej ścieżki) Buddy Siakjamuniego, o którym mówi się, że puścił w ruch Koło Dharmy. Koło życia dzieli się na cztery koncentryczne kręgi.
Mieliśmy trochę szczęścia i przy okazji zwiedzania zobaczyliśmy tańce odbywającego sie w czasie naszej bytności festiwalu. Niestety wewnątrz świątyń w Bhutanie nie można fotografować.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Udało nam się też odwiedzić Kyiuchu Lhakghang– najstarszą i jedną z najpiękniejszych świątyń bhutańskich. Uważa się, że została ona zbudowana w 659 roku przez Króla Tybetu Songtsen Gampo by zatrzymać siły występujące przeciwko buddyzmowi. Wokół świątyni znajduje się mnóstwo młynków modlitewnych, które pielgrzymi wprawiają w ruch. Po wyjściu na dziedziniec, na prawo od drzwi widać ścienne malowidło przedstawiające walczącego tybetańskiego króla Gesar of Ling, którego uważa się za twórcę najdłuższego poematu świata.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Popołudniowy spacer po Paro wprowadził nas w klimaty wspaniałej, pasującej do krajobrazu tradycyjnej architektury Bhutanu. Od bajkowych, barwnych, bogatych zdobień przy drewnianych oknach, drzwiach, loggiach i krużgankach nie mogliśmy oderwać oczu.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
W drodze do Thimpu zatrzymaliśmy się przy wiszących mostkach. Niestety po tym bardziej tradycyjnym, starszym nie można było się przespacerować. Jako, że na takim mostku może być czasem niebezpiecznie nie mogło zabraknąć młynka i flag modlitewnych.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Jadąc drogami do kolejnych miejscowości przejeżdża się przez malownicze bramy zbudowane w tradycyjnym bhutańskim stylu. Oczywiście wśród ornamentów nie mogło zabraknąć symbolu Grzmiącego Smoka. Za bramą do Thimphu spotkaliśmy piękną stupę w tybetańskim stylu.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
W drodze do Punakha podjechaliśmy na przełęcz Dochu La gdzie znajduje się 108 czortenów (108 to liczba, która w Indiach i na Dalekim Wschodzie symbolizuje doskonałość i uważana jest za liczbę świętą albo magiczną. Liczba ta w matematyce indyjskiej wskazywana jest jako doskonała, gdyż stanowi iloczyn trzech pierwszych liczb naturalnych podniesionych każda do potęgi własnej: 1**1 x 2**2 x 3**3 = 108). Czorten to tybetańskie określenie stupy buddyjskiej -budowli religijnej pełniącej w założeniu funkcję relikwiarza. Te na przełęczy Dochu La upamiętniają zwycięstwo Bhutanu nad indyjskimi separatystami z Frontu Wyzwolenia Assamu w 2003 roku, których obozy znajdowały się na terytorium Bhutanu. Wybudowane zostały na zlecenie żony Czwartego Króla Bhutanu Ashi Dorji Wangmo Wangchuk, później zwaną Królową Matką. Na wzgórzu tym jest też świątynia, którą Królowa Matka wybudowała na cześć Czwartego Króla Bhutanu. Podobno z przełęczy położonej na wysokości 3050 m.n.p.m. rozpościera się przepiękna panorama Himalajow wschodnich, z widocznym najwyższym szczytem Bhutanu Gangkar Punsum (7541 m.n.p.m.). Niestety my nie zasłużyliśmy na widoki, pomimo, że przez przełęcz przejeżdżaliśmy dwukrotnie – szkoda.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Krajobrazy bhutańskie do też pola ryżowe. Jest tu ciepło i wilgotno. Prace na poletkach ryżowych wykonywane są ręcznie. Tutejszy ryż jest drobniutki, różowy i przepyszny.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Podjechaliśmy do wioski położonej u stóp wzgórza, na którym stoi Chimi Lhakhang – świątynia poświęcona mnichowi Drukpa Kunley. Szalony Mnich, jak go nazywano, pokonał demona gnębiącego mieszkańców doliny używając sprytnego fortelu. Wszedł ze zwierzętami na przełęcz, przywiązał je do drzewa a sam usiadł w ukryciu i czekał. Nagle usłyszał śpiew demona, który cieszył się na ucztę widząc przywiązane zwierzęta, podszedł blisko do drzewa, na którym siedział mnich a ten tylko na to czekał, zeskoczył z drzewa i pokazał demonowi swój olbrzymi członek. Demon zrozumiał jak ogromną siłę posiada Szalony Mnich i przemienił się w czarnego psa a następnie zniknął. Na miejscu tego zdarzenia szalony mnich wybudował stupę a później jego kuzyn obok stupy ufundował świątynię. Święty Drukpa Kunley, żył w latach 1455–1529. Cudowne moce swojego członka wykorzystywał do nauczania byddyzmu i leczenia za pomocą seksu.
Do świątyni przybywają bezdzietne małżeństwa prosząc o potomstwo. Nie wiadomo czy to działa, ale moją uwagę przykuła jakaś niesamowita ilość dzieci w pobliskiej wiosce. Na ścianach domów wioski oczywiście fallusy, a i jakby ktoś chciał kupić sobie jakiś to sklepików jest pod dostatkiem.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Przepiękna i ciepła dolina Punakha znana jest z uprawy ryżu. Przepływają przez nią dwie najważniejsze rzeki Bhutanu Pho Chu (ojciec) i Mo Chu (matka). W ich rozwidleniu położony jest uznawany za najpiękniejszy w Bhutanie Dzong zwany Pałacem Wielkiego Szczęścia. W tym Dzongu koronowany był Pierwszy Król Bhutanu, oraz kolejni do czasu przeniesienia stolicy z Punakha do Thimphu w 1955r. Dzong mieści wiele cennych relikwii. Do połowy lat pięćdziesiątych dwudziestego wieku był siedzibą rządu. Pod względem architektonicznym jest bardzo zróżnicowany.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Położone nieopodal dzongu miasteczko jest malownicze, a w małych sklepikach kupiliśmy na spróbowanie bhutańskie whisky i smaczny rum.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Wydarzeniem kolejnego dnia naszego wyjazdu było uczestnictwo w festiwalu Wangdue Tsechu. Festiwal ten poświęcony jest Guru Rinpoche, który jest uznawany za jednego z największych mistrzów buddyjskich. Na to doroczne święto przybywają ludzie z całej okolicy ubrani w kolorowe odświętne stroje. Tradycyjnym strojem mężczyzn jest gho, a kobiet kira. Nawet nasze koleżanki Asia i Emilka zakupiły na tą okoliczność kiry i trzeba przyznać, że wyglądały w nich wspaniale.
W festiwalu uczestniczyliśmy kilka godzin, mając okazję podziwiać tańce cham oraz posłuchać kobiecych chórów. Tancerze – mnisi ubrani w kolorowe stroje z maskami z podobiznami zwierząt lub gniewnymi wizerunkami strażników nauk, przy dźwiękach talerzy, bębnów i trąb wirowali w dziwnych czasem niesamowitych pozach. Mnie osobiście podobał się taniec przerażających bóstw. Dodatkowo dla uatrakcyjnienia występów na scenę co chwilę wybiegali Atsaras, czyli błazny w maskach z dużymi nosami. Maski tancerzy są bardzo ciężkie (od kilku do kilkunastu kilogramów) dlatego by nie zranić się, tancerze owijają głowę pasami tkaniny i dopiero na takie pasy nakładają maskę. Patrzą przez otwór na usta.
Festiwale są wspaniałą okazją do spotkań, pokazania się i zabawy na otaczających miejsce festiwalu festynach, uczestnictwa w grach i zawodach sportowych takich jak np. strzelanie z łuku.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Najdalej na wschód dojechaliśmy przejeżdżając przez Góry Czarne do Doliny Gangtey. Dolina jest ogromna i głęboka. Ponieważ jest położona dosyć wysoko (około 3 tys n.p.m.) to można tu spotkać pasące się jaki, a w listopadzie przylecą tu żurawie czarnoszyje (niestety byliśmy trochę za wcześnie). Dojazd do doliny przebiega drogami nieasfaltowymi co dostarczyło nam niemało emocji. Obecnie trwa budowa tego odcinka i ma być ona zakończona do marca 2018. W tych warunkach jest to nie lada wyzwanie.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Rano odwiedziliśmy Klasztor Gangtey. Jest to największy klasztor szkoły ningmapa i zarazem największym prywatny w całym państwie. W czasie naszego pobytu trwały przygotowania do uroczystości Gangtey Tsechu, na które zjeżdżają się mnisi i wieśniacy z okolic. Mnisi tego klasztoru przygotowują posiłki dla wszystkich pielgrzymów.
Ten uroczy, położony na wzgórzu, klimatyczny klasztor otaczają zamieszkałe przez mnichów zabudowania Gangtey.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Z doliny Gangtey wróciliśmy do Thimpu. W nocy mocno padało. Drogi były tak rozmyte i zawalone osuwiskami, że w jednym miejscu czekaliśmy ponad godzinę na koparkę. Na szczęście małpy urozmaiciły nam podróż.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Dotarliśmy do Trashicheodzong. Ważne miejsce – to tu koronowano obecnie panującego króla. W tym kompleksie znajduje się również siedziba Ministerstwa Szczęścia Narodowego Brutto.. W tym miejscu też co roku odbywa się Festiwal Thimphu Tshechu. Festiwal obchodzony jest od 1867. Początkowo była to niewielka uroczystość podczas której mnisi z klasztorów Thimphu chcieli przekazać wiernym historie zapisane w świętych księgach.
Mnisi przebierali się, tak jak i obecnie, za postacie nieziemskie i wykonywali kilka tańców, z których najbardziej znane to Taniec Strasznych Bóstw, Taniec Władców Podziemi, Taniec 21 Czarnych Kapeluszy – nazwa od sekty buddyjskiej.
Thimphu Tshechu uległ zmianie w 1950 roku, kiedy trzeci król Jigme Dorji Wangchuck, wprowadził nowe tańce z maskami wykonywane przez mnichów i aktorów, nadając większy rozmach przedstawieniom, które układają się w całe historie, jak w teatrze. Nowe tańce nawiązują głównie do życia i nauk samego Buddy np. „Osiem Wcieleń Buddy”, „Taniec Jeleni”.
Król wprowadził również tzw. Atsaras, które są rodzajem skeczów, a nawet żartów z publicznością. Atsaras mają równeż zapewnić ochronę przed złymi mocami, klęskami nieurodzaju, zapobiec szkodom. My oglądaliśmy festiwal w strugach deszczu, co dało możliwość Atsarom wprowadzenia dodatkowych skeczów z wykorzystaniem ogromnych kałuż na dziedzińcu Dzongu.
Festiwal ten często odwiedza Rodzina Królewska. Podczas naszego pobytu na uroczystości przyjechała obecnie panująca królowa. Renia i Michał znaleźli się najbliżej na trasie przejścia Jej Wysokości i jej świty. Nasz szarmancki Michał skłonił się z szacunkiem na co królowa odkłoniła się i uśmiechnęła. Ten uśmiech pewnie na długo pozostanie w pamięci. Niestety Rodzinie Królewskiej nie można robić zdjęć.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
Po festiwalu było jeszcze trochę czasu tak więc podjechaliśmy na wzgórze górujące nad miastem gdzie z okazji 60 urodzin Czwartego Króla Bhutanu Jigme Singye Wangchucka został wybudowany ogromny (wysoki na 51,5 m) posąg Buddy. Statua została wykonana z brązu z licznymi złoceniami. Budowa prowadzona była przez chińczyków, a nazwiska sponsorów (głównie japończyków) przedstawione są w holu medytacji.
Ostatni nasz dzień w stolicy to jeszcze krótki spacer po mieście. Odwiedziliśmy jeszcze jedno ważne miejsce - "Thimphu Czorten" wybudowany w 1974 r. ku czci Trzeciego Króla Bhutanu. Jest to czorten w tybetańskim stylu i stanowi dla mieszkańców kraju bardzo ważne miejsce religijnego kultu.
Atrakcją też była wizyta na poczcie głównej, gdzie kupiliśmy kilka przepięknych słynnych bhutańskich znaczków, a nawet całych bloczków. Niektórzy z nas skorzystali z możliwości by zrobić sobie znaczki ze swoją podobizną.
Targ w Thimphu to rzut oka na warzywa, które jedliśmy podczas wyprawy. Nie wszyscy z naszej grupy lubią pikantne jedzenie, więc na stosy papryczek patrzyli bez sentymentu.
Ostatnie chwile w Bhutanie to wspomnienie z nawrotu monsunu, którego o tej porze roku już być nie powinno. Ale lało!!!! Deszcz był tak silny, że nawet główne drogi były słabo przejezdne i trzeba było stawać by usunąć kamienie, które obsunęły się ze zboczy. Jakoś dojechaliśmy do lotniska gdzie czekał na nas samolot bhutańskich linii lotniczych - oczywiście ze smokiem na ogonie.
Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie
I tak skończyła się nasza przygoda. Jeszcze tylko 54 godziny podróży i zupełnie poza planem, przez Kalkutę dojechaliśmy do domu.
Dorota
(foto Beata)