Tylko nie w piątek
Najbardziej szlachetnym z zawodów jest pasterstwo. Taką teorię, kilkadziesiąt lat temu wysnuł jeden z moich Stryjów. Kilkuletniego łebka, jakim wówczas byłem zaciekawiło to tego stopnia, że nieśmiało zapytał – dlaczego? Przecież było tyle innych wydawało się bardziej ciekawych zawodów, choćby strażak czy grabarz. Jedna z koleżanek postawiła nawet odważną tezę, że jak dorośnie to będzie pewexiarką.
Odpowiedź była lapidarna, aż do bólu, „ bo tak napisano w Biblii”. Prawdę powiedziawszy nie żałuję, że do dziś nie zgłębiłem prawdziwości tych słów. Podobno wszystko prócz podatków i śmierci to są rzeczy względne stąd tworzenie /wytwarzanie/ jest z pewnością czynnością szlachetną. W tym również nalewek. Przy założeniu wszelako, że dotrzymywane są terminy. Może nie tak ortodoksyjnie jak u pani Ćwierczakiewiczowej, która po zlaniu specyjałów do gąsiorka nakazywała go zalakować i odstawić na 5 do 7 lat!!! Horrendum! Ale te półtora /nie półtorej-jak dzisiaj mówią/ roku to granica przyzwoitości.
Kiedy jeden z moich kolegów/po nastojkach/ zapytał Babcię, dlaczego nie przebiera owoców przed potraktowaniem ich alkoholem, „przecież mogą być robaki” - padła odpowiedź - trudno nie będę tej nalewki podawać w piątek. Konkret a jednocześnie…
Trochę przypomina to zdarzenie jakie spotkało nas czas jakiś temu zimą w Murowańcu. Pamiętacie - zaraz po wejściu do schroniska, w górę /bo mogą przecież i w dół/ prowadzą bardzo kręte schody. Dzisiaj do pomieszczeń schroniskowych, kiedyś mieszkali tam również turyści. Było nas sztuk kilkanaście więc jedna z sal; łóżeczka piętrowe, a jakże była nasza. Jak zwykle po zejściu z gór kąpiółko a potem kolacja i posiady czyli opowieści, gitara i śpiew, potrawy i napoje różne, smakowite. Nagłe pukanie do drzwi; wchodzi dżentelmen i zagaja „że bardzo przeprasza, ale skończył im się alkohol i jeśli to możliwe bardzo prosi o pożyczenie flaszki”. Nadmienić należy, że był to czas prohibicji schroniskowej. Wspomogliśmy potrzebującego a przy okazji zaindagowaliśmy gdzie też byli; wspinają się, czy może na nartach. Wydaje się, że niezbyt wiele rzeczy jest człowieka w stanie zaskoczyć jednak odpowiedź była nietuzinkowa. „Nie, oni nie przyjeżdżają wspinać się czy też chodzić po górach. Oni przyjeżdżają tutaj się napić.” Myślę, że wszyscy docenili warunki w jakich ta grupa górników z…/nie powiem/ przyjeżdża alkoholizować się w świeżym, górskim powietrzu. W końcu o gustach się nie dyskutuje. A otoczenie rzeczywiście cudowne.
Wieczorem drugiego dnia pojawia się ów pan ale… z ręką w gipsie. Pyta - czy to od Państwa pożyczyłem flaszkę? Po czym, z podziękowaniami oddaje. Pytamy co stało się z jego ręką? - Złamałem, jak wracałem od Was na górę /po tych krętych schodach/. Ale flaszki nie stłukłem - dodaje z dumą. Pogotowie nie przyjechało, koledzy sprowadzili go do Zakopca. A tam „ lekarz cham mówi, że jestem pijany i składa mi rękę na żywca. Ale zakupy większe przy okazji zrobiliśmy. Gdybyście byli w potrzebie…”
Kolejny wieczór, pukanie do drzwi i wchodzi nasz znajomy. Z pytaniem - nie, nie, nie masz Czytelniku racji – pytanie brzmiało - „ Ja Państwa bardzo przepraszam. Ale czy ja oddałem Państwu pożyczoną wczoraj flaszkę?!”
Tak na marginesie. Może niektórych tzw. bankowców należy wysyłać w góry. Obligatoryjnie.
AZH